Kontuzje, urazy i jeszcze raz kontuzje – tak można podsumować ubiegły sezon, który pomimo tego był dla fanów Boston Celtics niezwykły, bo bostoński zespół pomimo tych wszystkich problemów robił rzeczy niezapomniane. Przed nami nowe rozgrywki, które zbliżają się wielkimi krokami i jeśli w tym roku Celtom dopisze zdrowie to może być… nawet lepiej niż było. Zanim się jednak zacznie, kilka kwestii wymaga rozjaśnienia. Nie wiemy bowiem na przykład, gdzie tak w zasadzie znajdzie się miejsce dla Marcusa Morrisa, który w zeszłym sezonie okazał się być niezwykle przydatnym zawodnikiem na skrzydło, grającym na dodatek za małe pieniądze, ale teraz tych minut dla niego może po prostu zabraknąć.
Rok temu po prostu nie wiedzieliśmy, co Marcus Morris może dać Celtom. Skrzydłowy trafił do Bostonu w wymianie za ulubieńca kibiców w osobie Avery’ego Bradleya, a jakby to było za mało to Morris rozpoczął jeszcze swój pierwszy sezon w Beantown z opóźnieniem. Proces sądowy, w którym ostatecznie wraz z bratem Markieffem nie zostali skazani, nie pozwolił mu dołączyć do drużyny na obóz przygotowawczy, a brak tego obozu odbił się kłopotami zdrowotnymi. Szybko się jednak okazało, że zdrowy Morris to ogromny luksus dla Celtics.
Wszak dwa poprzednie sezony w Detroit skrzydłowy spędził jako gracz pierwszej piątki. Ta rola w Bostonie była zarezerwowana dla kogoś innego, ale Gordon Hayward zdołał rozegrać tylko pięć minut sezonu. Między innymi dlatego na 54 rozegrane spotkania, w prawie 40 procentach (21 meczów) Morris wyszedł od pierwszej minuty. Ale niezależnie od tego, czy grał jako starter, czy jako rezerwowy, posiadanie kogoś takiego w składzie to był po prostu skarb. Nawet pomimo jego oczywistych wad, plusy potrafiły bardzo mocno te wady przysłonić.
Solidna defensywa, trafianie wielkich rzutów, trochę zadziorności i pozycja jednego z liderów w szatni. Ale co teraz, gdy do gry wraca Gordon Hayward, a Jaylen Brown oraz Jayson Tatum są rok starsi i dużo lepsi niż byli? Teraz posiadanie kogoś takiego jak Morris w składzie to cały czas wielki komfort, choć on sam grał w poprzednim sezonie średnio 26.8 minut na mecz, czyli najmniej od dwóch lat i zaliczył najmniej występów od pierwszej minuty od czasów Phoenix. Wiele wskazuje na to, że w przyszłym sezonie pod tym względem lepiej nie będzie.
Wydaje się jednak, że Morris poniekąd trochę się tego spodziewa i – pomimo tego, że po sezonie kończy mu się umowa – to akceptuje. Nie bez powodu podczas media day wysnuł koncept BWA (Bench With Attitude), czyli ławki tak mocnej, że inne drugie unity powinny się bać. 29-latek stawia więc sobie i swoim kolegom wysokie oczekiwania, ale przecież to o bostońskich zmiennikach mówi się, że stanowią największą głębię zespołu w NBA. Ba, mówi się wprost, że 3-4 tych zmienników mogłoby bez problemu być starterem w innym klubie.
Morris jest jednym z tych zmienników i w trakcie preseasonu trochę to potwierdził, będąc jednym z najpewniejszych punktów zespołu w tych ostatnich dwóch niezbyt udanych tygodniach. Cztery mecze, kolejno 12, 12, 14 i 17 punktów, a do tego prawie 42-procentowa skuteczność zza łuku w zespole, który trafił zaledwie 34 z aż 138 trójek. Wygląda więc na to, że na Morrisa można po prostu liczyć. A czego jeszcze więcej od niego oczekiwać i gdzie tak w zasadzie to miejsce dla niego znaleźć? Oto kilka realistycznych celów dla 29-latka na przyszły sezon:
- Pozostać zdrowym. 28 opuszczonych spotkań w sezonie to rzecz dziwna dla kogoś, kto przez cztery poprzednie lata opuścił łącznie… sześć meczów. Morris był ironmanem zanim trafił do Bostonu i trzymajmy kciuki, aby te czasy wróciły.
- Liderować. Dziś mało kto już pamięta, ale to Morris wziął pod skrzydła Tatuma. 29-latek był jednym z liderów tej młodej bostońskiej drużyny, tak poza boiskiem, jak i na nim, często rozgrzewając publiczność w TD Garden swoim zachowaniem.
- Wygrać nagrodę dla najlepszego szóstego gracza (i zarobić sobie duże pieniądze). W poprzednim sezonie Morris zbierał najlepiej w karierze, trafił też 37 procent prób zza łuku i pomimo obniżki minut nadal notował prawie 14 punktów na mecz. Nie jest więc przesadą stwierdzenie, że jeśli udałoby mu się zagrać nawet lepiej i prowadzić BWA to miałby sporą szansę na statuetkę.
Tym bardziej, że przecież Hayward nie od razu wróci do swojego normalnego poziomu i ciekawe będzie zobaczyć, jak wprowadzać go do gry z powrotem będą Celtics. Przy tak głębokim składzie – z Morrisem w odwodzie – nie ma potrzeby rzucać Haywarda na głęboką wodę i można ten jego powrót całkiem zmyślnie kontrolować. Głównie dlatego wydaje się, że minuty dla Morrisa nadal się znajdą – on sam też ma przecież wiele do powiedzenia i jeśli tylko dalej będzie grał na tak dobrym poziomie to Brad Stevens nie będzie miał wyjścia jak te minuty mu znaleźć.