#4: ECF 1981: Celtics – 76ers

Po dłuższej przerwie wracamy z „Celtycką opowieścią”. Oczywiście dzisiaj głównym tematem jest zbliżająca się wielkimi krokami loteria draftu. Do tego wydarzenia pozostało jeszcze kilka godzin, dlatego moją propozycją na ich spędzenie będzie 4 odcinek cyklu a w nim fantastyczne Eastern Conference Finals 1981!

Ciężko jednoznacznie ocenić, która drużyna – oprócz oczywiście Lakers – jest największym rywalem w historii Boston Celtics. Fantastyczne pojedynki „Koniczynki” toczyły przecież z Detroit Pistons, niezapomniane serie z New York Knicks, czy też ciężkie boje z Atlanta Hawks (wcześniej St. Louis). Jednak moim zdaniem na miano rywalizacji nr 2 w dziejach drużyny założonej przez Waltera Browna zasługuje ta z Philadelphia 76ers (wcześniej Syracuse Nationals). Artykuł ten nie będzie dotyczył jednak całej rivalry (o jej części przeczytacie w kolejnych odcinkach), a jedyni o Eastern Conference Finalas z roku 1981. Przez wielu seria ta uznawana jest za najlepszą w historii. Ale po kolei…

 

Słowo wstępu

Rywalizacja pomiędzy Bostonem a Philadelphia sięga jeszcze na długo przed przeniesieniem 76ers do Pensylwanii. Kiedy Sixers (ówcześni Nationals) rozgrywali swoje spotkania w Syracuse Celtics przyjeżdżali do Philly na spotkania z miejscowymi Warriors. Oczywiście fanów zawsze najbardziej elektryzowały pojedynki pod koszem dwóch największych gwiazd obu zespołów – Billa Russella i Wilta Chamberlaina (który zresztą z Warriors został wytransferowany do 76ers). Podobna rywalizacja była w sezonie 1980/81, z jedną tylko różnicą. Kluczowi gracze obu drużyn nie byli środkowymi, lecz skrzydłowymi. Julius Erving  i Larry Bird – absolutny ligowy top. Dwóch zawodników, którzy potrafili w pojedynkę rozstrzygać spotkania, dwóch zawodników niesamowicie głodnych swoich pierwszych pierścieni. Ale zacznijmy od początku.

Faza zasadnicza NBA sezonu 1980/81 została zdominowana przez dwie (domyślcie się jakie) drużyny. Obie zanotowały bilans 62:20, ale to Celtics wygrali więcej spotkań w swojej dywizji i to oni mieli zapewnioną w Play Offach przewagę własnego parkietu. W pierwszej rundzie rozgrywek posezonowych Sixers pokonali 2:0 Indianę Pacers (Boston jako zwycięzca Konferencji w tej fazie nie grał), a w drugiej po siedmiu meczach Milwaukee Bucks. Dużo mniejszym nakładem sił do finału Wschodu awansowały „Koniczynki”, które przeszły Chicago Bulls bez oddania meczu.  W decydującej batalii o o NBA Finals mieliśmy więc powtórkę z przed roku, czyli pojedynek dwóch drużyn z północnego-wschodu USA. Wtedy górą okazali się 76ers, którzy awans zapewnili sobie już w piątym spotkaniu. Wszystko wskazywało więc na kolejne wielkie emocje… a jak było?

1981ECF2

Złe miłego początki

Zanim jeszcze przejdziemy do samej rozgrywki słów kilka o jej bohaterach. Po jednej stronie Julius Erving – świeżo upieczony MVP ligi, Bobby Jones i Caldwell Jones a więc duet podkoszowy, który został wybrany do NBA All-Defensive 1st Team oraz Maurice Cheeks, czyli najlepszy asystujący tamtych PO. Po drugiej zaś Larry Bird, który drugi raz z rzędu wybierany był do All-NBA 1st Team, Kevin McHale, który znalazł się w piątce najlepszych debiutantów, Cedric Maxwell, który zostanie za chwile MVP finałów czy Robert Parish, który debiutował w tamtym sezonie w Meczu Gwiazd.

Pierwsze spotkanie Eastern Conference Finals odbyło się 21 kwietnia w Bostonie. Mimo świetnego otwarcia gospodarzy spotkania, którzy pierwszą ćwiartkę wygrali 32:24 górą w tym spotkaniu byli przyjezdni, którzy mecz na swoją korzyść rozstrzygnęli w samej końcówce wygrywając ostatecznie 105:104. Do zwycięstwa „Szóstki” poprowadził duet Erving – Andrew Toney. Pierwszy z nich zdobył 25 a drugi 26 punktów. Kolejny pojedynek obie drużyny stoczyły już następnego dnia. Tym razem Celtowie nie pozostawili złudzeń drużynie z Filadelfii kontrolując jego przebieg od samego początku wygrywając ostatecznie 118:99. Kolejne świetne zawody rozegrał Larry Bird, który do 33 punktów z Game 1 dodał kolejne 34 „oczka”. Swoje do zwycięstwa dołożyli także McHale (20pkt), Archibald (19) i Parish (17). Na mecz numer 3 rywalizacja przeniosła się do Pensylwanii. Pojedynek ten miał bardzo podobny przebieg do poprzedniego, lecz tym razem to Sixers rozdawali karty i to oni wygrali 110:100 obejmując kolejny raz prowadzenie w serii. Na dobrą sprawę wielkie emocje rozpoczęły się od meczu numer 4. W połowie czwartej kwarty gospodarze spotkania prowadzili 93:86 i zdawało się, że pewnie kroczą do trzeciego zwycięstwa. Wtedy na zryw zdecydowali się Celtics. Najpierw akcję 2+1 przeprowadził Cedric Maxwell a chwilę później piłkę przechwycił Larry Bird i rzutem z półdystansu zniwelował stratę do 2 punktów. W następnej akcji swojej próby nie trafił gracz szóstek Darryl Dawkins a piłkę z tablicy zebrał zawodnik z numerem „33” na zielonej koszulce, który rozpoczął natychmiastową kontrę Celtics zakończoną z pod kosza i było po 93. Do stanu 97:97 gra toczyła się kosza za kosza, ale wtedy znów na prowadzenie wyszli 76ers. Po wsadzie Juliusa Ervinga nad Robertem Parishem oraz jego dwóch celnych osobistych na tablicy widniał wynik 107:103. Minutę przed końcem zdarzyła się chyba najdziwniejsza akcja tej serii, a być może nawet i całych Play Offów. Caldwell Jones w akcji obronnej zgubił swojego buta i bronił przeciwko Nate’owi Archibaldowi jedną ręką w drugiej trzymając zgubę. „Tiny” z łatwością wykorzystał okazję i było 107:105. Chwilę później Philla popełniła błąd 24 sekund i Celtics mieli wielką okazję kolejny raz wyrównać stan spotkania. Niestety podwojony Robert Parish nie zdołał trafić omal nie wychodząc przy rzucie z piłką po za plac gry. Na zegarze do końca pozostawało pół minuty a rezultat dla Celtów nadal był niekorzystny. Oczywiście gospodarze starali się grać jak najdłużej to było możliwe, ale na szczęście dla „Koniczynek” pomylił się Bobby Jones, piłkę z tablicy 7 sekund przed końcem zebrał Maxwell, który natychmiast podał piłkę do Archibalda. Ten chciał natychmiast zagrać ją przez pół parkietu do Birda, lecz niestety przejął ją Jones i „Szóstki” objęły prowadzenie w serii 3:1.

Philadelphia 76ers vs. Boston Celtics

Z nożem na gardle

Na spotkanie numer 5 rywalizacja znów wracała do Bostonu. Celtics mieli już przysłowiowy nóż na gardle, zostali postawieni pod ścianą i nie mogli już pozwolić sobie na kolejną porażkę. Sytuacja nie rozwijała się jednak po ich myśli. Przed ostatnią kwartą nie było jednak najgorzej, gdyż przegrywali w najmniejszym możliwym stosunku. Komplikacje zaczęły się od bloku Bobby’ego Jonesa na Geraldzie Hendersonie i szybkiej kontry Sixers, która wyprowadziła ich na prowadzenie 103:99. Kolejne 4 kosze zespoły zdobyły na zmianę, lecz w kolejne akcji swój rzut spudłował Larry Bird, a chwilę później dwukrotnie z linii osobistych nie pomylił się Dawkins. Sytuacja „Koniczynek” wydawała się ekstremalnie trudna. 6 punktów straty i minuta 53 sekundy do końca spotkania. Żeby tego było mało w kolejne akcji piłkę przechwycił Darryl Dawkins i gdyby nie blok Cedrica Maxwella Celtom prawdopodobnie nie udałoby się odwrócić losów tego spotkania. Po dobrym zachowaniu w defensywie gospodarze wreszcie zagrali także dobrze w ataku, za „3” trafił „Tiny” Archibald i 80 sekund przed końcem było 106:109. Ktoś chyba czuwał w tym meczu nad Celtics, gdyż chwilę po „czapie” Maxwella podobnym wyczynem popisał się Parish. Piłka spadła w ręce zawodnika Sixers, ale ten wyszedł z nią po za boisko. Lay-up Birda sprawił, że na tablicy było już tylko 109:108 i 47 sekund do końca. Po timeoucie dla gości miejsce miała bardzo sporna sytuacja piłkę z rąk Jonesa wybił Bird otarła się jeszcze ona od Dawkinsa i wyszła za boisko. Mimo ekspresyjnych ruchów Larry’ego, że to jego drużynie należy się piłka a także mimo długiej obrady sędziów rozjemcy tego spotkania przyznali ją ostatecznie 76ers. „Koniczynki” odzyskały ją jednak szybko, choć M.L Carr uczynił to chyba w nieprzepisowy sposób. Gwizdek arbitra jednak milczał. W ostatnich 29 sekundach było kilka bardzo podobnych momentów do tych, które hala Boston Garden widziała 16 lat wcześniej w spotkaniu tych samych zespołów. Julius Erving stał dokładnie w tym samym miejscu co wówczas Hal Greer. Wtedy jego podanie przejął John Havlicek, tym razem jednak Dr J dograł piłkę do swojego kolegi. Fantastycznie w obronie zagrał jednak Bird. Lider Celtics odebrał gałę graczowi z Filadelfii i pognał na jej kosz. Rzutu jednak nie trafił, lecz na jego szczęście zebrał Carr, który … również spudłował swoją próbę. Faul został zapisany Ervingowi a obrońca „Zielonych” wykorzystał oba rzuty osobiste i na 20 sekund przed końcem wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie. Po kolejnej przerwie na żądanie rzut na wagę awansu do Finałów wykonać miał Dr J, został on jednak podwojony przez Maxwella i Larry’ego i musiał oddać piłkę do Jonesa. Ten się pomylił a piłkę kolejny raz zebrał M.L Carr. Pognał on na kosz swoich rywali, ale został sfaulowany na sekundę przed końcem spotkania. Podobnie jak w opisanym w 1 odcinku meczu numer 5 z Suns i tym razem na parkiet wybiegli szczęśliwi kibice Celtics pewni, że ich zespół doprowadził do meczu numer 6. Musieli wrócić jednak na swoje miejsca a Carr na linię osobistych. Po wykorzystaniu pierwszego celowo spudłował drugi. Z tablicy zebrał Dawkins i natychmiast poprosił o czas. Na szczęście nasi rywale nie zdołali już doprowadzić do wyrównania, ale i tak nadal byli w uprzywilejowanej sytuacji, gdyż kolejny mecz znów odbyć miał się w Philly.

 

Mecz numer 6 rozpoczął się po myśli gospodarzy, którzy pierwszą kwartę wygrali aż 13 punktami i powoli zaczynali już dzieli skórę na niedźwiedziu. Boston jednak nie miał zamiaru się poddawać i powoli odrabiali straty. Swoich rywali dopadli niespełna 3 minuty przed końcem spotkania, kiedy to po akcji 2+1 Roberta Parisha wyszli na prowadzenie 94:93. Po kolejnych dwóch akcja (wsad Dawkinsa oraz 2/2 z osobistych Archibalda) został zachowany status quo. „Koniczynki” mieli szansę powiększyć przewagę, gdyż pomylił się Lionel Hollins. Niestety także podopieczni Billa Fitcha nie zdołali zdobyć punktów. Faul w ataku popełnił Robert Parish i Celtics stracili posiadanie. Co gorsze stracili także swojego podstawowego środkowego, gdyż było to jego 6 przewinienie. Końcówka spotkania toczył się jednak po myśli Celtics. Najpierw świetnie w obronie przeciwko obrońcy Dawkinsowi zagrał skrzydłowy McHale a chwilę później prowadzenie do 3 „oczek” powiększył Bird. Na to zagranie odpowiedział jednak Andrew Toney, który na 54 sekund przed końcem zminimalizował prowadzenie „Zielonych” do minimum. Zawodnik 76ers mógł chyba też zakończyć tę serię w tym spotkaniu gdyż na 27 sekund przed końcem „ukradł” piłkę Larry’emu, ale nie zdołał trafić do kosza, gdyż zablokował go McHale, który od razu zagrał piłkę do Tiny’ego Archibalda. 14 sekund do końca, 98:97 dla Celtics i piłka z dala od własnego kosza – wszystko zmierzało więc do meczu numer 7. Sixers długo nie faulowali, gdyż próbowali przechwycić gałę. Ta sztuka jednak im się nie udała i 2 sekundy przed końcem na linię został wysłany Cedric Maxwell. „Cornbread” nie pomylił się i Celtics prowadzili 3 punktami. Timeout i piłka z boku dla Sixers. Pierwsza próba wznowienia gry została zablokowana przez Birda i wyszła ponownie za plac gry, ale zegar nadal pokazywał 2 sekundy. Zmieniło się jednak miejsce rozpoczęcie gry. Pierwotnie wznawiali oni grę ze środka a teraz przenieśli się bliżej kosza C’s. Świetna obrona McHale’a uniemożliwiła zagranie do Toney’a, dlatego piłka trafiła do Ervinga. Ten natychmiast został sfaulowany przez Archibalda i udał się na linię. Gospodarze byli -3 dlatego Dr J musiał trafić pierwszy rzut, drugi spudłować i liczyć, że któryś z jego kolegów zdoła go dobić. Zgodnie z planem potoczyła się tylko jego pierwsza część, gdyż Sixers nie zdołali doprowadzić do wyrównania w meczu. 3:3!

 

Decydujące starcie!

Game 7 odbyło się 3 maja 1981 roku w Boston Garden. Przebieg meczu był łudząco podobny do spotkania numer 3 tej serii. 76ers bardzo długo prowadzili i wydawało się, że to jest wreszcie „ta” noc. Na 4 minuty i 43 sekundy przed końcem meczu goście prowadzili 7 punktami. „Koniczynki” jednak kolejny raz pokazały swój celtycki charakter i fantastyczną defensywę, która prowadziła do łatwych punktów. Po przechwytach Parisha i Archibalda oraz bloku tego pierwszego punkty zdobywali Bird i „The Chief” i na 2 minuty 51 sekund już był remis 89:89. Wtedy też na parkiecie rozpoczęła się prawdziwa walka. Zawodnicy dosłownie szarpali się o każdą piłkę. Agresja w grze i twarda defensywa spowodowały, że kolejne punkty zostały zdobyte dopiero minutę i 3 sekundy przed końcem. Wtedy to rzutem z półdystansu na prowadzenie Celtów wyprowadził Larry Bird. Sixers musieli za wszelką ceną zdobyć punkty w kolejnej akcji, ale M.L Carr kolejny raz w tej serii przechwycił piłkę, tym razem wyszarpując ją Ervingowi. Ale C’s nie zdołali dobić rywali a co gorsza chwilę później na linii rzutów wolnych stanął Maurice Cheeksa. Gdyby trafił oba osobiste doprowadziłby do remisu, lecz na jego nieszczęście spudłował jeden z rzutów. 76ers w ostatniej akcji nie zdecydowali się faulować, ale zagrali twardo w defensywie. Celtics grali długo, ale rzut Carra na 7 sekund przed końcem był niecelny. Najprzytomniej pod koszem reagował jednak Robert Parish, który zebrał piłkę … żeby natychmiast ją stracić. Do końca pozostawała jedna sekunda, a Sixers mieli piłkę z boku. Jedyną możliwością wygrania tego spotkania i awansu do Finałów było zagranie alley-oopa. Na szczęście zrobili to bardzo nieudolnie i cała Boston Garden eksplodowała z radości. Celtics w Finałach NBA 1980/81!

1981ECF3

 

W NBA Finals 1981 Celtics mierzyli się z „Rakietami” z Houston. Pokonali je w 6 meczach zdobywając tym samym 14 mistrzostwo w swojej historii. Jak już wyżej zostało wspomniane MVP został Cedric Maxwell. Co ciekawe z 7 spotkań serii z 76ers aż 5 kończyło się z maksymalną przewagą dwóch punktów. Wyjątkami były spotkania numer 2 i 3 kiedy to wyraźnie wygrywała drużyna z Philly. Co ciekawe – rok później obie drużyny również spotkały się na tym samym szczeblu rozgrywek, ale o tym być może w jednym z kolejnych odcinków.

 

Wcześniejsze odcinki cyklu:

#1: Najlepszy mecz w historii? 

#2: Wielki comeback!

#3: Wypalony taksówkarz