#2: Wielki comeback!

W pierwszym odcinku mojego cyklu starałem się przybliżyć wam prawdopodobnie najlepszy mecz z udziałem Celtics w historii, w drugim postaram się opisać chyba największy comeback w dziejach naszej organizacji. A więc zaczynamy.

Po tłustych latach sześćdziesiątych, grubych siedemdziesiątych i osiemdziesiątych lata dziewięćdziesiąte były najchudsze w dotychczasowych dziejach organizacji. Przez całą dekadę Celtom tylko pięciokrotnie udało się awansować do Play Offów, ale nigdy nie zaszli w nich dalej niż do drugiej rundy. Początek nowego millenium miał wreszcie przywrócić Zielonych na tron, a miało tak się stać za sprawą co raz lepiej radzącego sobie duetu strzelców Antoine Walker – Paul Pierce. Pierwszy do miasta fasoli trafił z 6 numerem draftu 1996, a drugi z 10 dwa lata później. Pierwszym sezonem w którym wreszcie Bostończykom udało się podjąć walkę z najlepszymi był sezon 2001/02. Już w rozgrywkach zasadniczych podopieczni Jima O’Briena prezentowali się bardzo korzystnie w porównaniu z osiągnięciami z lat poprzednich. 49 zwycięstw oraz 33 porażki – takim bilansem legitymowali się Celtowie po tamtej kampanii, co pozwoliło im zająć trzecie miejsce w Konferencji Wschodniej i po raz pierwszy od 5 lat dostać się do fazy rozgrywek posezonowych.

W sezonie regularnym szczególnie korzystnie prezentował się wyżej wspomniany duet Walker – Pierce. Pierwszy notował statystyki na poziomie 22.1pkt, 8.8zb, 5as, zaś drugi zapisywał na swoim koncie średnio 26.1pkt, 6.9zb, 3.2as. Wspomagani oni byli przez byłego all-stara, rozgrywającego Kenny’ego Andersona oraz niezłego defensora, środkowego Tony’ego Battie. Fazę rozgrywek posezonowych Celtowie rozpoczęli od batalii z Philadelphią 76ers, którą zakończyli w pięciu meczach (w pierwszej rundzie grano wówczas do 3 zwycięstw). Warto w tym miejscu wspomnieć o wyczynie „The Truth” w decydującym meczu tej serii, w którym zdobył aż 46 punktów. W drugiej rundzie „Koniczynkom” przyszło się mierzyć z zespołem Detroit Pistons. Mimo iż to „Tłoki” miały nad Celtami przewagę parkietu to podopieczni O’Briena oddali im tylko jedno spotkanie, wygrywając pewnie 4:1 i zapewniając sobie pierwszy awans do finałów Konferencji od 1988 roku.

Tam czekała już drużyna New Jersey Nets, która po drodze pokonała zespoły z Indiany i Charlotte. I to właśnie „Siatki” były zdecydowanym faworytem tej rywalizacji chociaż w sezonie zasadniczym z 4 spotkań pomiędzy tymi zespołami aż trzykrotnie górą byli Celtics. Pierwsze dwa pojedynki Boston rozgrywał w hali przeciwnika, w hali, w której Nets w tamtym sezonie przegrali tylko ośmiokrotnie (w tym dwa razy z Celtics). Premierowe spotkanie jednak zgodnie z planem padło łupem Nets, mimo iż w obozie ich rywali po 27 punktów rzucili Walker i Pierce. Co jednak nie udało się „Koniczynkom” wtedy udało się im dwa dni później. W game 2 to oni byli górą 93:86 i to oni w tym momencie mieli handicap w postaci przewagi własnego parkietu.

Game 3, czyli kluczowy mecz tego artykułu odbył się 25 maja 2002 roku w Bostonie. Fantastycznie to spotkanie rozpoczęli goście, którzy już w pierwszych minutach za sprawą tria Jason Kidd-Richard Jefferson-Kenyon Martin objęli kilkunastopunktowe prowadzenie. Nets grali świetnie w obronie, zmuszali swoich rywali do rzucania z dystansu, a ci raz po raz mylili się (ponad 6 minut w pierwszej kwarcie bez punktów z gry). W drugiej ćwiartce spotkania Celtics zaczęli wyglądać nieco lepiej, było tylko jedno ale – nie odrabiali strat. Co więcej, zabójcza końcówka New Jersey wygrana 11-0 spowodowała, że Zieloni do przerwy przegrywali już 20 oczkami. Po zmianie stron gospodarzą tego pojedynku nadal niewiele wychodziło, pudłowali na potęgę, na szczęście zaczęli nieco lepiej grać w obronie, ale mimo to przegrali tę odsłonę 19:20. Przed ostatnią ćwiartką przegrywali więc już 21 punktami. Nigdy wcześniej żadnej drużynie w historii nie udało się wygrać, gdy przed 4 kwartą przegrywała najwyżej 18 oczkami. I gdy wydawało się, że Celtics już nie mają prawa wygrać tego meczu, ci zaczęli trafiać wszystko i szybko niwelować straty. Sygnał do ataku dał oczywiści duet Pierce-Walker. Najpierw punkty zdobył ten pierwszy, a chwilę później po stracie Jasona Kidda i przechwycie Tony’ego Delka punkty dołożył Antoine. Następnie z faulem trafił Paul, który po chwili dołożył kolejne 2 punkty. I tak po 3 minutach czwartej kwarty strata wynosiła już „tylko” 10 punktów. W środkowej fazie tej odsłony gra się wyrównała i toczona była praktycznie punkt za punkt. Punkt kulminacyjny miał dopiero nadejść. Decydujący szturm Bostończycy rozpoczęli 4 minuty przed końcem spotkania, kiedy zdobywając 6 kolejnych punktów zbliżyli się do Nets na odległość 4 oczek. Ostatnie kosze dla New Jersey w tym meczu zanotował Aaron Williams, który na 2 minuty i 30 sekund przed końcem wykorzystał oba osobiste i było 90:84. Później jednak wyszła prawda z Paula Pierce’a. Zawodnik, który przez 3 kwarty spudłował 12 z 14 swoich rzutów w tej decydującej zdobył aż 19 punktów w tym 8 z ostatnich 10 w meczu.  Celtics zwierzynę dopadli 46 sekund przed końcem. 91:90 – było to dopiero drugie prowadzenie „Koniczynek” w tym spotkaniu, pierwsze także minimalne było przy rezultacie… 1:0.  Ale wróćmy do wydarzeń z ostatni 46 sekund. Po czasie wziętym przez Nets, koszykarze z New Jersey mieli piłkę z boku, którą rozegrali chyba najgorzej jak mogli. Celtowie w obronie byli agresywni niczym stado pitbulli przez co spowodowali błąd Kerry’ego Kittlesa, który podawał piłkę aż tak niecelnie, że sam na sam z koszem znalazł się rozgrywający Bostonu Kenny Anderson. Ostatnie sekundy pojedynku to popis nieskutecznych rzutów zza łuku koszykarzy Nets. Najpierw za „3” próbował Van Horn (zablokowany przez Walkera) a w ostatnich 10 sekundach aż czterokrotnie bez powodzenia rzucał Jason Kidd. W międzyczasie jeszcze jeden z dwóch osobistych wykorzystał Pierce i Celtics wygrali to spotkanie 94:90! W ostatniej kwarcie drużyna z miasta fasoli zdobyła aż 41 punktów tracąc zaledwie 16.

opowiesc2

Po końcowej syrenie w Bostonie nastąpiła wielka feta. Nawet coach O’Brien, który zwykle nie okazywał emocji, tym razem wparował na środek parkietu fetując wielkie zwycięstwo swojego zespołu. 

„To był czyściec. Możesz być bliżej piekła przez trzy kwarty, ale po tej ostatniej jesteś w raju. To było niesamowite.”

Mówił po meczu szkoleniowiec zielonych, a wtórował mu Paul Pierce.

„Przed czwartą kwartą, chcieliśmy po prostu walczyć i złożyć deklarację, że jesteśmy w stanie wygrać kolejne spotkanie, że jesteśmy zespołem z którym trzeba się liczyć. To było coś więcej niż deklaracja.”

Na koniec jeszcze ciekawostka. Czas jaki na prowadzeniu w tym meczu byli Nets wyniósł 46 minut i 46 sekund. Celtowie prowadzili w sumie przez… 59 sekund!

Niestety mimo fantastycznej postawy w meczu numer 3 i objęciu prowadzenia w serii Celtom nie udało się wyeliminować ekipy z New Jersey. W kolejnych trzech spotkaniach to Nets byli górą i to oni awansowali do finałów NBA, gdzie zostali rozbici przez Los Angeles Lakers 4:0. Comeback z G3 do dzisiaj pozostaje największym powrotem w 4 kwarcie w historii.

 Zachęcam także do przejrzenia statystyk z tego spotkania oraz jego skrótu:

boxscore | skrót

Wcześniejsze odcinki cyklu:

#1: najlepszy mecz w historii?