To prawdopodobnie ostatnia analiza, w której głównym tematem będzie Rajon Rondo. To też prawdopodobnie już ostatni raz, gdy Rajon Rondo wywołuje tak dużą dyskusję. Koniec plotek transferowych na jego temat, koniec dywagacji na temat jego gry, ale też koniec pewnej ery – wszak w Bostonie nie ma już ani jednego zawodnika, który był w składzie zdobywającym mistrzostwo w czerwcu 2008 roku. Są za to nowi, są kolejne wybory w drafcie, czyli innymi słowy – przebudowa trwa dalej. Teraz to w Dallas będą dyskutować o Rondo, teraz Rondo może okazać się problemem lub błogosławieństwem Mavericks. A w Bostonie… już nie bez zmian, lecz już z fajerwerkami.
Na początek, przeanalizujemy po prostu sam transfer. Obejmuje on ogółem piątkę zawodników oraz dwa wybory w drafcie, dotknął także Vitora Faveraniego, z którym Celtics musieli się niejako w ramach transferu pożegnać. Rondo przenosi się do Dallas wraz z Dwightem Powellem, w drugą stronę wędrują za to Brandan Wright, Jameer Nelson oraz Jae Crowder. Wędrują też dwa wybory w drafcie, jeden w pierwszej, a jeden w drugiej rundzie. I choć zdecydowana większość bostońskich kibiców uważa, że to za mało, że Ainge podjął decyzję za wcześnie to trzeba spojrzeć sobie prawdzie w oczy – to było najlepsze, co Ainge mógł dostać.
Dlaczego Ainge tak szybko dopiął tej wymiany? Przecież wszystko rozegrało się w zasadzie na przestrzeni 24 godzin, najpierw pojawiły się pierwsze plotki (można powiedzieć: plotki coroczne, do tego jeszcze niedługo wrócimy), potem informacje, że rozmowy są zaawansowane, a w końcu okazało się, że transfer jest już pewny, trzeba jeszcze tylko dopracować szczegóły. Ainge’owi spieszyło się z kilku powodów. Przede wszystkim, dzięki temu że trade doszedł do skutku 18 grudnia w USA to wszyscy zawodnicy, którzy wzięli w nim udział będą mogli być transferowani jeszcze w tym sezonie – trade deadline przypada bowiem 19 lutego, czyli wtedy, kiedy miną dokładnie regulaminowe dwa miesiące od tego transferu.
Dodatkowo, Ainge chyba nie chciał już po prostu dłużej ryzykować. A tego ryzyka było sporo. Raz, że Rondo w tym sezonie nie zachwyca, tak jak się tego spodziewaliśmy (a mimo to zdecydowana większość ekspertów chwali Mavs za ten ruch) i jego wartość nie jest w tym momencie specjalnie wysoka. Wszyscy, którzy spodziewali się, że Celtowie wyciągną za niego innego all-stara byli w ogromnym błędzie. Nie można bowiem zapominać, że Rondo zostanie lipcem przyszłego roku wolnym agentem, dlatego też nikt raczej nie zaryzykowałby aż tyle. Mavs się skusili, oddając ważnych w rotacji zawodników i wybory w drafcie, które jednak mądrze zastrzegli (1-3 i 15-30 w 2015, top7 od 2016 do 2020, co w praktyce oznacza, że Celtics dostaną dopiero pick w drafcie 2016).
Celtics nie chcieli też ryzykować utraty Rondo za nic. To nie tak, że nie wierzyli w szczerość jego wypowiedzi, gdy publicznie mówił o swoim przywiązaniu do bostońskiej organizacji i samego miasta. Według niektórych źródeł, Celtowie nie chcieli proponować Rondo maksymalnej umowy, mając wątpliwości, czy warto jest wkładać tak duże pieniądze w zawodnika, który lutym skończy 29 lat i może już nie wejść na taki poziom, który stworzy z Celtics contenderów. Nie chcieli znaleźć się w takiej sytuacji, gdy inne zespoły – w lepszych sytuacjach, z lepszymi widokami na mistrzostwo – zaczną go rekrutować, a wtedy jedyną opcją, by go zatrzymać byłoby chyba zaoferowanie kontraktu maksymalnego właśnie.
Sporą rolę przy tym transferze odegrała zapewne gra Rondo w tym sezonie. Nie błyszczał, grał nierówno, miał ogromne problemy z trafianiem. Nikt nie może mu jednak odebrać tego, że jest królem asyst. W nowej drużynie będzie miał z kim grać, przecież Mavs to obecnie najlepsza ofensywa w NBA. Oczywiście, przyjście Rondo może sprawić trochę problemów, tym bardziej na początku – może się nawet okazać, że z nim ofensywa będzie gorsza niż zanim przyszedł. Ale z drugiej strony – w maju 2015 roku chyba na pewno po raz pierwszy od trzech lat zobaczymy Rondo w playoff mode. I raczej na pewno teraz będzie mu się chciało jakoś bardziej.
Już wczoraj na twitterze pisałem, że z Rondo sprawa wygląda tak: jest wyjątkowy. Na tyle wyjątkowy, że z dobrego zespołu potrafi zrobić świetny, ale z przeciętnego nie potrafi zrobić już dobrego, raczej gorszy. Tak samo myślał pewnie Ainge, ale fakty są takie: w ciągu ostatnich trzech lat drużyna z Rondo w składzie miała bilans 32-58, bez niego 43-53. Transfer do Dallas – gdzie Rondo zapewne przedłuży latem kontrakt – jest z jego perspektywy transferem dobrym, bo idzie do miejsca, gdzie znów będzie walczył o najwyższe cele, mając obok siebie sporo utalentowanych, ale też przede wszystkim uznanych już zawodników.
W tym momencie Rondo już nas jednak nie interesuje. Skupmy się na tym, co otrzymaliśmy z Dallas w ramach tej wymiany. Na pierwszy ogień trójka graczy, czyli:
- Brandan Wright – 27-letni gracz rodem z kreskówki. Chudy, wyrośnięty, niesamowicie atletyczny i wysoce efektywny. W ostatnich sezonach zaliczył spory progres, szczególnie w obronie, gdzie nauczył się wykorzystywać swoje ponadprzeciętne warunki fizyczne. Może przydać się w Bostonie pod koszami, o minuty będzie rywalizował głównie z Tylerem Zellerem. Warto jeszcze wspomnieć, że Wright ma spadający kontrakt. Bardzo przyjemny, za ten sezon otrzyma $5 milionów dolarów. Może się więc okazać, że Celtics wytransferują go gdzieś dalej lub też po sezonie odejdzie stąd tak po prostu.
- Jae Crwoder – 24-letni solidny role-player, który w tym sezonie nie znalazł sobie wielu minut w rotacji Mavericks. Ciężko pracuje, może pomóc przede wszystkim po bronionej stronie parkietu, bo w ataku jest dość ograniczony – stąd cały czas ma jeszcze spory upside. Wciąż gra na debiutanckim kontrakcie, jeśli przypadnie do gustu Celtom to ci będą mogli zdecydować się na złożenie mu przyszłego lata wartej $1.2 miliona dolarów oferty kwalifikacyjnej.
- Jameer Nelson – w tej chwili jest najstarszym zawodnikiem w składzie Celtics, o pięć miesięcy starszym niż Gerald Wallace. To naprawdę solidny weteran, ale jest już za wolny i za stary, by robić znaczącą różnicę. 23 razy wystąpił w tym sezonie w pierwszej piątce Mavs, ale w Bostonie będzie grał raczej ogony, bo o wiele lepiej będzie inwestować w młodzież, czyli Marcusa Smarta i nawet Phila Presseya, a nie zapominajmy, że rozgrywającym może być też Evan Turner. W przypadku Nelsona problemem może być to, że na przyszły sezon ma on wartą $2.9 miliona dolarów opcję zawodnika. Ainge raczej na pewno będzie chciał go przehandlować dalej jeszcze w tym sezonie.
O wiele większą wartość prezentują chyba pozostałe części tego transferu, czyli dwa wybory w drafcie oraz sporych rozmiarów wyjątek od wymiany, czyli tzw. trade exception. Skupmy się najpierw na tych wyborach. Jeden jest w pierwszej, kolejny w drugiej rundzie draftu. Ten z pierwszej mógłby do Celtics trafić teoretycznie już w przyszłorocznym naborze, ale jest on zastrzeżony i Celtics dostają go tylko w momencie, gdy będzie on w przedziale od 4 do 14. Innymi słowy, Mavs zachowają go, gdy albo będą jednym z trzech zespołów wylosowanych w loterii (mało prawdopodobne), albo awansują do playoffs (prawie pewne).
Pick ten jest zastrzeżony także w kolejnych latach (aż do 2020 roku), jednak Mavs zachowają go tylko wtedy, gdy znajdzie się w top7. A to oznacza, że raczej na pewno Celtics otrzymają go w drafcie w 2016 roku, czyli będą mieli wtedy zarówno wybór Mavs z pierwszej, jak i z drugiej rundy. Ba, w naborze w 2016 roku będą mieli aż cztery wybory w pierwszej rundzie – swój własny, Mavs, ale też Nets i prawdopodobnie Cavaliers. Wszystkie szczegóły niedługo będą do ogarnięcia w jednym miejscu, czyli po aktualizacji działu salary cap. Wspomniałem też już o trade exception, które wygenerowało się dzięki rozbiciu tego całego transferu na kilka mniejszych wymian. I tak, Celtowie wykorzystali wyjątki powstałe przy transferach Joela Anthony’ego oraz Keitha Bogansa, dzięki czemu zyskali warte prawie $13 milionów trade exception, a więc kolejny wartościowy asset w kolekcji.
Teraz następuje pytanie: co dalej? O przyszłości i o wolnych agentach napisał już nieco więcej Adrian, warto jednak wspomnieć, że Celtowie skupią się teraz zapewne na rozwijaniu młodzieży i budowaniu drużyny w oparciu o takich graczy jak Marcus Smart, Jared Sullinger, Kelly Olynyk czy Avery Bradley. Jednocześnie, bardzo prawdopodobne, że w kolejnych tygodniach będziemy słyszeli o innych ewentualnych wymianach, bo na wylocie z klubu mogą być także Jeff Green czy Brandon Bass. Szczególnie ciekawie będzie wyglądać sytuacja z Greenem, który po dobrym sezonie może odstąpić od umowy, a wtedy Celtics także ryzykują stracenie go za nic. Warto też wspomnieć o tym, że na ten moment Celtics mają w księgach zaledwie nieco ponad $33 milionów dolarów z gwarantowanych umów na przyszły sezon.
Można pokusić się o stwierdzenie, że Ainge przygotował się na transfer Rondo – wszak z draftu pozyskał Smarta. Teraz to będzie jego drużyna, niektórzy już przewidują, że 20-latek z miejsca stał się jednym z głównych faworytów w wyścigu po statuetkę dla najlepszego rookasa. W składzie jest jednak nie tylko on, bo znajdziemy wielu innych młodziaków, którzy za parę lat mogą stanowić o sile zespołu – tym bardziej przy osobie trenera Brada Stevensa, w zasadzie idealnego trenera do rozwoju graczy. Oczywiście, w osobie Rondo ten zespół stracił jedynego all-stara (hej, ale Jameer Nelson też kiedyś był all-starem!), w związku z czym pojawia się obawa, że teraz to już tym bardziej Celtics nie zachęcą nikogo do przyjścia tutaj.
Najważniejsze jest więc, aby Ainge mądrze wykorzystał te wszystkie zebrane assety, czyli nie tylko wybory w drafcie (wszystkich na pewno nie wykorzysta, część będzie musiała zostać użyta przy wymianach) i trade exceptions, ale też miejsce w salary cap, którego po sezonie powinno być sporo. A nie zapominajmy, że próg tego salary cap ma w przyszłych sezonach wrosnąć, co powinno zadziałać tylko i wyłącznie na korzyść bostońskiej drużyny. Nie udała się szybka przebudowa i w zasadzie już po fiasku z Kevinem Love’em można było wyczuć, że scenariusz przebudowy totalnej jest możliwy bardziej niż kiedykolwiek. Ainge zawsze patrzy jednak na większą perspektywę, zdając sobie sprawę, że przebudowa to nie jest sprint, lecz raczej maraton.
Ainge nigdy nie bał się wyzwań. Właśnie wytransferował ostatniego z mistrzowskiego zespołu, który był też jednym z jego ulubieńców. W końcu stało się to, co w poprzednich latach wydawało się być rutyną, ale nigdy prawdą. I choć wiele będzie dyskusji na temat tego transferu i tego, czy nie był za pochopny, czy nasz GM się nie pospieszył, czy można było wyciągnąć więcej, to jednak wydaje się, że to był ten moment. Celtics nie grali w tym sezonie tak, jak byśmy tego chcieli. Sam Rondo nie grał tak, jak byśmy tego nie chcieli. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróci on do poziomu sprzed zerwania ACL. I to był chyba gwóźdź do trumny w temacie tego, czy Rondo jest franchise-playerem. Okazuje się, że nie jest. W Bostonie kończy się pewna era – teraz kończy się już prawdziwie, na sentymenty przyjdzie jeszcze czas. Tego typu transfery nigdy nie są łatwe do przełknięcia, tym bardziej jeśli dotyczą zawodników z tak wspaniałych czasów. Dlatego, chociaż dzisiaj wiele może uważać, że to krok w tył w przebudowie to koniec końców może okazać się, że Celtics wyjdą na tym lepiej.
In Danny We Trust, nieprawdaż?