Dlaczego Ainge nie walczył o DMC?

Można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że gdyby tylko Danny Ainge chciał to mógłby z łatwością przebić ofertę New Orleans Pelicans i sprowadzić DeMarcusa Cousinsa do Bostonu. Dlaczego jednak tego nie zrobił? Przecież musiał mieć dobre powody, aby nie sięgać po gracza z absolutnego topu ligi, który na dodatek został wytransferowany za śmiesznie niską cenę. Przynajmniej tak się wydaję, bo nie tylko Ainge nie próbował. Znamienne jest bowiem, że żaden inny z 27 pozostałych GM-ów w lidze nie przebił oferty Pelicans, która dla wielu zdaje się być śmieszna, ale dla Kings najwidoczniej ma ona sens i jest wyznacznikiem tego, czego klub z Sacramento oczekiwał w zamian za Cousinsa. Danny Ainge aż tyle nie chciał dawać.

Aż tyle, bo choć oddać Buddy’ego Hielda oraz jeden wybór w pierwszej rundzie draftu to z jednej strony mało to jednak nie jest przecież powiedziane, że Kings od innych klubów chcieli równie słabe oferty. Przy czym warto pamiętać, że dla Kings to po prostu nie jest słaba oferta, lecz wymiana, która spełnia ich warunki – bo z raportów można łatwo wywnioskować, że zarząd zespołu z Sac-Town ustawił poprzeczkę na wysokości wyboru w tegorocznym drafcie oraz młodego talentu z topu innego naboru. Pelikanom pomogła ślepa miłość Kings do Hielda.

W grze byli też jeszcze ponoć Los Angeles Lakers, ale oni znów nie chcieli oddać Brandona Ingrama. To jednak też pokazuje, jakiej oferty Kings mogliby oczekiwać od Bostonu: tegoroczny pick w pierwszej rundzie od Nets (no bo biorąc pick w tegorocznym drafcie od Pelicans tylko potwierdzili, że to właśnie wybór z tego roku ich interesował) oraz najpewniej Jaylen Brown (no bo Buddy Hield to dla nich zawodnik z potencjałem na top5 ubiegłorocznego draftu, a Brandon Ingram wybrany był z przecież dwójką). A to można uznać za zbyt wiele.

Łatwo jest więc powiedzieć, że Ainge przegapił szansę – ale skoro to Pelicans wyciągnęli Cousinsa za taki „bezcen” to czemu żaden inny zespół nie starał się tego przebić. Czy reputacja Cousinsa jest już na tyle zła, że nie zachęca fakt, iż pod względem talentu DMC to ścisły top ligi? W przeszłości słyszeliśmy już o tym, że Brad Stevens nie dotknąłby Cousinsa nawet patykiem, a Danny Ainge nie szuka tego typu zawodników do szatni. Boston Globe doniósł z kolei w poniedziałek, że Celtowie nigdy przenigdy nie byli nim nawet zainteresowani.

Co więcej, według źródeł w Bostonie odetchnęli wręcz z ulgą, że cała ta saga się skończyła. Dodatkowo, wśród wypowiedzi ze źródeł można także znaleźć na przykład perełkę o tym, że trudno jest chcieć takiego gracza, za którego żadna osoba związana z koszykówką po prostu nie może poręczyć. Brad Stevens jeszcze w poniedziałek miał powiedzieć wprost, że nie chciałby trenować Cousinsa. Wszystko wskazuje więc na to, że temat „DMC do Bostonu” to od zawsze była po prostu bajka i to nie miało się stać. No a teraz wiemy, że się nie stanie.

Warto wymienić więc jeszcze kilka innych powodów, dla których Celtics nie byli zainteresowani:

  1. Transfer po Cousinsa niekoniecznie musi znaczyć, że drużyna dostaje go na lata. Jego agent już zapowiedział, że DMC nie przedłuży tego lata kontraktu, a to oznacza, że w 2018 roku raczej na pewno przetestuje on na rynek wolnych agentów, co wiąże się z ryzykiem utraty go… za darmo.
  2. Boston uznał, że pozyskanie Cousinsa nie stawia drużyny w szeregu z Cavaliers czy Warriors. Jasne, że z Cousinsem w składzie Celtowie sprawiliby zapewne znacznie więcej problemów drużynie z Cleveland, ale będąc realistami to nawet z nim na pokładzie Celtics nie zdobywają w tym sezonie – ani też w kilku kolejnych (aż do momentu końca kariery LeBrona/rozpadu Warriors) – mistrzostwa.
  3. Zamiast tego, Danny Ainge zatrzymuje te picki, trzyma się planu i próbuje budować w Bostonie dynastię. Jest już Marcus Smart, jest też dobrze zapowiadający się Jaylen Brown. W odwodzie są jeszcze Ante Zizic czy Guerschon Yabusele, a do tego prawie pewny pick w top4 tegorocznego draftu. No i jeszcze pick od Nets w przyszłym roku. Czy jest więc sens oddawać część tego za gracza, który 1) nie przynosi nam mistrzostwa, 2) za dwa lata może go już nie być w Bostonie?
  4. W ostatecznym rozrachunku Celtowie musieliby nie tylko przebić ofertę Pelicans, ale wręcz ją zmiażdżyć. Raz jeszcze – to nie jest tak, że DMC był rzeczywiście dostępny za frytki. Kings rzucili określoną cenę, która im odpowiadała, dodatkowo dostali jeszcze Hielda, w którym zakochali się jeszcze przed draftem, a którego uważają za gracza o potencjale Stepha Curry’ego. Ainge mógł ich ofertę przebić, ale nie mógłby tego zrobić oferując frytki, bo bostońskie frytki nie spełniały wymogów Kings, a spełnienie tych wymogów najpewniej oznaczałoby oddanie picku Nets (znacznie bardziej wartościowy niż pick od Pelicans), jak i Jaylena Browna (dla Kings zakochanych w Hieldzie miałby pewnie mniejszą wartość, ale to też jest pick z top3 draftu).

Podsumować to wszystko można w ten sposób: Boston Celtics nie chcieli DeMarcusa Cousinsa i jak się okazuje, nigdy nawet nie okazali zainteresowania. Pozyskanie tego typu zawodnika wiąże się z ryzykiem – a warto pamiętać o tym, że jeżeli trener nie chce danego gracza w zespole to generalny menedżer raczej na złość nie będzie mu robił. Co ciekawe, to Celtowie pomogli przyspieszyć decyzję Kings, bo przegrali na początku lutego w Sacramento, kiedy Cousins odpoczywał ze względu na mecz zawieszenia z powodu fauli technicznych.

Tymczasem w oficjalnym piśmie po transferze Cousinsa czytamy słowa Vlade Divaca, który pisze o tym, że wygrywanie zaczyna się przede wszystkim od charakteru i odpowiedniej kultury, co jest wyraźnym przytykiem w  stronę DMC. Wychodzi więc na to, że teraz to Pelicans beda próbowali go ujarzmić. Pozostaje tylko pytanie, jak brak zainteresowania Celtów osobą Cousinsa ma się do plotek dot. Jimmy’ego Butlera, bo zawodnik Bulls także nie jest raczej graczem, który wznosi Celtics na wyższy poziom, a za niego trzeba by oddać nawet więcej.