Demony sezonu regularnego powróciły do Bostonu w najgorszym możliwym momencie. Boston Celtics ulegli w poniedziałek Milwaukee Bucks po raz trzeci z rzędu, przegrywając drugie spotkanie w TD Garden – tym razem wynikiem 101-113 – i ich sezon może zakończyć się już w środę. Kibice w Bostonie po raz kolejny oglądali więc jak Celtowie oddają mecz w trzeciej kwarcie – obraz tak dobrze nam w ostatnich miesiącach znany. Zawiedli liderzy, w tym przede wszystkim Kyrie Irving oraz Gordon Hayward, czyli dwójka, która po absencji przed rokiem miała prowadzić Celtics i wykonać kolejny krok, ku finałom. Dziś wiemy już, że będzie to zadanie piekielnie trudne, w zasadzie niemożliwe do wykonania. Tym bardziej przeciwko Bucks.
Nie pomógł powrót tego, na którego wszyscy czekaliśmy: Marcus Smart w 15 minut gry trafił tylko jeden z siedmiu rzutów zza łuku i bardziej niestety przeszkodził niż wsparł drużynę. Celtics znów trochę mydlili nam oczy, choć druga kwarta tego meczu – w której trafili zaledwie 25 procent swoich rzutów i popełnili pięć strat – powinna być znakiem ostrzegawczym, nawet jeśli to gospodarze prowadzili do przerwy dwoma punktami. W dużej mierze to zasługa Marcusa Morrisa, który akurat jako jeden z niewielu spisuje się w tej serii naprawdę przyzwoicie.
Plusy były: Celtowie częściej atakowali kosz, dobrze dzielili się piłką (sporo niecelnych rzutów z dobrych, czystych pozycji), grali solidnie w obronie. Było wszak +2, nawet przy słabej grze ławki. Ale potem przyszła trzecia kwarta i było to idealne podsumowanie całego sezonu. Czwarty faul szybko złapał Giannis, minutę po nim także Khris Middleton i wydawało się, że Celtics nie będą mieć lepszej szansy, aby uciec. To były najważniejsze minuty w tym sezonie i to była ta nadzieja – dokładnie tak jak w przekroju całego sezonu – że to może się udać.
Nie udało się. Tak jak cały sezon się nie udaje.
Giannis schodził z boiska przy stanie 59-59 i siedział na ławce aż do końca kwarty, patrząc jak drugi unit Bucks – prowadzony znów przez Hilla oraz Connaughtona – dominuje i przechyla szalę zwycięstwa na stronę drużyny z Wisconsin. To był zryw 19-9 w te ponad sześć minut bez Giannisa i Middletona. Nie możesz przegrać tych minut, a tym bardziej nie możesz ich przegrać u siebie i to w takim stylu. Znów nie było porządnej odpowiedzi, znów przy problemach spadła intensywność w obronie i znów zapachniało sezonem regularnym.
W czwartej kwarcie goście bez większych problemów dokończyli dzieła zniszczenia. George Hill znów samemu był lepszy niż cała bostońska ławka rezerwowych, zdobywając w meczach w Bostonie aż 36 punktów do 23 punktów rezerwowych Celtics. Giannis raz jeszcze dominował pod koszem, tym razem zdobywając aż 39 punktów (11/12 FG przy obręczy) i 16 zbiórek (pięć w ataku). Kyrie tymczasem rozegrał jeden ze swoich gorszych meczów karierze i po raz trzeci z rzędu spudłował w meczu aż 14 rzutów, choć obiecywał, że będzie lepszy.
Nie był i tak jak przez cały sezon mówił, że czeka na fazę play-off, tak dziś można powiedzieć, że na razie zawodzi na całej linii i ma już bardzo mało czasu, by się poprawić. Zawodzi też Gordon Hayward, który w tak ważnym meczu zdobył zaledwie dwa punkty i poza meczem numer jeden wygląda w tej serii bardzo źle. Od początku serii nie zawodzi natomiast z pewnością Jaylen Brown. Celtowie w środę zagrają w Milwaukee o przedłużenie sezonu, bo porażka równoznaczna jest z wakacjami, które nadeszłyby w Bostonie najszybciej od trzech lat.
Wiele wskazuje na to, że te wakacje – zapowiadające się na niezwykle ciekawe i ważne dla przyszłości Celtics – rzeczywiście się w środę zaczną, bo Bucks wyglądają naprawdę mocarnie i udowadniają, że ten znakomity sezon regularny to nie był przypadek. Tak jak i Celtics udowadniają nam, że ten rozczarowujący sezon regularny to też nie był niestety przypadek. Zespoły mające prowadzenie 3-1 wygrywają serię w 96 procentach przypadków (bilans 238-11). Nadzieja umiera ostatnia, ale po ostatnich meczach coraz trudniej wierzyć. Nie tak miało być.