I rzeczywiście, Celtics nie potrafią finiszować. Po raz kolejny Celtowie przegrywają w samej końcówce, gdzie bezlitośnie dali się wypunktować Jastrzębiom i przegrali tym samym swoje dziewiąte z rzędu i czternaste z ostatnich piętnastu spotkanie. Nie ma jednak tego złego – Orlando Magic wygrali wczoraj z Brooklyn Nets, dzięki czemu zrównali się bilansem z Bostończykami, którzy wskoczyli na trzecie miejsce tankathonu. Udany powrót zaliczył Avery Bradley, który zdobył game-high 24 punktów. Aż sześciu zawodników gospodarzy zdobyło 13 lub więcej punktów. Kolejny mecz Celtics rozegrają już w piątek, kiedy to do Bostonu przylecą Charlotte Bobcats. Do końca sezonu pozostały cztery spotkania.
Celtics spudłowali pierwszych pięć rzutów w spotkaniu, przez co po trzech minutach gry przegrywali 0-7, by po chwili Hawks objęli pierwsze w spotkaniu 10-punktowe prowadzenie. Gospodarze świetnie dzielili się piłką, w pierwszej kwarcie punkty zdobył każdy zawodnik ze startującej piątki, a Hawks jako zespół trafili aż 80 procent swoich rzutów. Tak wysoki procent to oczywiście efekt dziury pod koszem, gdzie Jastrzębiom zdobywanie punktów przychodziło bardzo łatwo. Celtowie utrzymywali się w meczu dzięki trafianym trójką – jedną z nich wraz z końcową syreną pierwszej odsłony trafił Chris Johnson (3/6 FG, 3/3 FT, 10 pkt).
Johnson był chyba zresztą najlepszym bostońskim zawodnikiem w spotkaniu, grając naprawdę solidny basket. W przeciwieństwie do kolegów, którzy wciąż mieli spore problemy po obu stronach parkietu. Obraz gry niewiele się więc zmienił, a Hawks cały czas utrzymywali sporych rozmiarów przewagę. Dopiero kilka błędów gospodarzy spowodowało, że Celtics odrobili straty i doszli przeciwników na pięć oczek. Po początkowych problemach powoli odnajdywał się Avery Bradley (8/16 FG, 4/4 3PT, 4/4 FT, 24 pkt, 4 zb, 3 stl), a swoje dołożył też Rondo, którego trójka pod koniec pierwszej połowy sprawiła, że po 24 minutach Celtowie przegrywali 51-56.
Celtics zdołali nawet doprowadzić do remisu, wykorzystując bardzo słaby start Hawks w drugiej połowie. Ci przestali trafiać na tak wysokim procencie jak w dwóch pierwszych kwartach, jednak wciąż utrzymywali prowadzenie. Dobra sekwencja Rajona Rondo (8/15 FG, 2/4 3PT, 19 pkt, 12 ast, 4 zb, 3 stl, 5 strat) sprawiła jednak, że Celtowie zdobyli sześć kolejnych punktów (świetna asysta do Sullingera, przechwyt i punkty oraz kolejny udany drive) i objęli prowadzenie, przeprowadzając zryw 10-2. Ostatecznie wygrali trzecią odsłonę 26-14, a dwie trójki na koniec dołożył Jeff Green (5/15 FG, 2/9 3PT, 13 pkt, 6 zb, 3 ast, 2 blk), dzięki czemu Bostończycy przeszli z pięciu punktów straty do siedmiu punktów przewagi przed ostatnią kwartą.
Naprawdę nieźle spisywał się Bradley, którego współpraca z Rondo układała się dobrze. Celtics utrzymywali się na prowadzeniu właśnie dzięki tej dwójce, ale także dzięki coraz gorszej grze gospodarzy, którzy popełniali coraz to więcej błędów. Bostończycy zdołali odskoczyć na dziewięć oczek, co okazało się być za małą przewagę, by myśleć o spokojnym wygraniu tego spotkania. Hawks odpowiedzieli bowiem zrywem 10-0, w czasie którego świetnie spisał się Jeff Teauge. Ważne trójki trafił też Korver, który przy drugim razie był zupełnie sam w rogu i z łatwością dołożył kolejne trzy punkty. Od stanu 89-80 ekipa Brada Stevensa została wypunktowana stosunkiem 19-3, a jedyne punkty dla C’s w tym czasie zdobył Jared Sullinger (6/15 FG, 1/4 3PT, 15 pkt, 11 zb). Dość powiedzieć, że Celtowie popełnili w czwartej kwarcie aż sześć strat przy ledwie dwóch ze strony gospodarzy. Wynik ustaliły rzuty wolne i Zieloni przegrali dziewiąty mecz z rzędu, tym razem 97-105.
Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:
- Udany powrót Avery’ego Bradleya.
- Fatalną czwartą kwartę, przegraną przez Celtics wynikiem 20-35.
- Sporo wpadających rzutów Hawks (52.6 procent z gry).
- Słabszy występ bostońskiej ławki, która zdobyła łącznie ledwie 20 punktów.
- Solidny mecz i kolejne double-double Rajona Rondo.