Druga odsłona naszej serii, w której przyglądamy się przydomkom bostońskich zawodników, również takich, którzy nie odcisnęli zbyt dużego piętna na klubie – stąd w dzisiejszym odcinku wśród trzech kolejnych graczy znalazł się choćby Chauncey Billups, który w zielonych barwach rozegrał ledwie 80 spotkań w ciągu dwóch niepełnych sezonów. A czemu tak właściwie się tym zajmujemy? Otóż każdy nickname ma jakąś historię i my tę historię pokrótce postaramy się opowiedzieć, szczególnie że do rozpoczęcia sezonu wciąż daleko, a sezon ogórkowy w pełni. W razie, gdyby ktoś ominął pierwszy odcinek naszej serii (gdzie opisywaliśmy m.in. Rondo czy Havlicka), to może go sobie przypomnieć tutaj.
Jeff Green – Iron Man
To dość nowy przydomek, a Green o wiele częściej nazywany jest po prostu wujkiem, czy jak kto woli „Uncle Jeff”. Przydomek Iron Man bardzo mu jednak pasuje, a został mu przypisany z bardzo prostego powodu – rozchodzi się o pamiętną operacją serca, którą Jeff przeszedł w styczniu 2012 roku. Już kilka miesięcy później biegał po boisku, dokładnie rok po operacji skakał po głowach zawodników Suns, a w kwietniu 2013 roku był liderem Celtics w playoffach. Jak widać, Greena zniszczyć nie można, tak samo jak popularnego Iron Mana. I tak jak w przypadku serii filmów – a było ich trzy, ostatni wyszedł w tym roku – liczymy, że Green zawsze będzie kończył szczęśliwie. Ot, jak to bywa w filmach. W szczególności o superbohaterach. Zawsze happy endings.
Chauncey Billups – Mr. Big Shot
Pewnie niewiele osób pamięta, że Billups grał kiedyś w Bostonie. Ba, został nawet przez Celtics wybrany w drafcie. Niewiele osób pamięta też, że Billups był też kiedyś partnerem Kevina Garnetta, gdy ten grał jeszcze w mroźnej Minnesocie. Zapewne wszyscy jednak pamiętają, za co i kiedy Billups swój przydomek zarobił. Do momentu przejścia do Pistons był on po prostu ligowym średniakiem, a dopiero tam zaczęto uważać go za czołówkę jedynek w lidze. I to właśnie tam – po trafieniu niezliczonej ilości bardzo ważnych i jeszcze ważniejszych rzutów – otrzymał swój nickname. To także tam odniósł swój jedyny i największy sukces w karierze: pierścień i statuetka MVP jednocześnie. Teraz wraca do Detroit po latach i choć Billups ostatniego słowa jeszcze nie powiedział, to prędzej można liczyć na kolejny wielki rzut wygrywający jeden mecz, niż na drugie w karierze mistrzostwo.
Vitor Faverani – El Hombre Indestructible
Cóż, to chyba jeden z lepszych przydomków, jakie słyszałem. Nie chodzi nawet o to, co to tak właściwie znaczy. Chodzi o to, że jest po hiszpańsku, że brzmi tak, jakby ten gość był płatnym zabójcą i zamiast piłek do kosza wkładał głowy… Fakt faktem, że nie wiadomo skąd to się nawet wzięło, bo oznacza to mniej więcej coś w stylu „Niezniszczalny”. A Faverani niezniszczalny nie jest, bo obeznanie w temacie kontuzji ma spore w przeciwieństwie do tematu obrony. Można mieć jedynie nadzieje, że w Bostonie udowodni, iż ten przydomek rzeczywiście dobrze go opisuje. Rywale najpierw mają drżeć ze strachu, a dopiero potem pytać, co to tak właściwie znaczy. A Faverani powinien kończyć robotę i rzeczywiście wkładać piłki do kosza, tyle że skacząc rywalom nad głowami. Oby.