Warriors wygrywają bitwę o Boston

Nietrafione trójki, niecelne próby Irvinga czy wreszcie ogromny pech Smarta, który poślizgnął się przy drugim niecelnym rzucie wolnym Greena, przez co piłka wpadła prosto w ręce zawodnika Golden State Warriors. Boston Celtics mieli swoje szanse w sobotnim starciu z mistrzami ligi i co by nie mówić, oba zespoły stworzyły bardzo dobre widowisko, które w zasadzie do ostatnich sekund trzymało w napięciu. Można narzekać na sporą różnicę w rzutach wolnych (szczególnie w czwartej kwarcie), można też narzekać na ledwie dwa punkty Haywarda, ale koniec końców Celtowie byli naprawdę blisko pokonania Warriors, dla których było to już dziesiąte kolejne zwycięstwo (to najdłuższa w tym sezonie seria wygranych w NBA).

Po meczu różne były wypowiedzi – Jayson Tatum stwierdził, że przeciwko Warriors musisz zagrać perfekcyjnie, a Kyrie Irving powiedział, że rywal miał sporo szczęścia. Tego zabrakło w decydujących momentach gospodarzom, którzy mieli sporo naprawdę dobrych okazji, lecz koniec końców przegrali 111-115 w meczu pełnym wymiany ciosów i świetnych zawodników grających świetny basket. Zabrakło niewiele: trójki Morrisa, który przecież tak wiele razy tego typu rzuty trafiał, jeszcze jednej skutecznej akcji Irvinga czy wreszcie zbiórki Smarta. Szkoda.

  • Kyrie Irving: 32 punkty, 12/27 FG, 4/10 3PT, 4/4 FT, 10 asyst, 6 zbiórek

To kolejne już 30/10 double-double w wykonaniu Irvinga, który jednak może – i powinien – być jeszcze lepszy. W sobotę spudłował przecież 15 z 27 rzutów (jakim cudem Klay Thomspon nigdy nie był w najlepszej piątce obrońców nie wiadomo), miał też kilka kosztownych w końcówce strat, które zabolały. Mimo tego, rozgrywający wciąż był jednym z najlepszych zawodników na parkiecie i koniec końców zaliczył nawet lepszy mecz niż Stephen Curry, który tylko w drugiej kwarcie trafił pięć ze swoich sześciu prób zza łuku i nic się nie dało z tym zrobić.

  • Al Horford: 22 punkty, 10/15 FG, 2/5 3PT, 13 zbiórek, 3 asysty

Po raz pierwszy w tym sezonie są dwa mecze z rzędu Horforda z double-double. Big Al był świetny i problemy z faulami Cousinsa aż tak bardzo Warriors nie bolały, bo Celtics raz po raz znakomicie atakowali DeMarcusa, co przynosiło sporo punktów, przede wszystkim za sprawą współpracy Irvinga z Horfordem właśnie. Warriors z DMC nie są po prostu w stanie tak skutecznie zmieniać krycia. Jedyny minus występu Horforda to pięć strat – do spółki z Irvingiem mieli aż dziewięć z 14 straconych piłek bostońskiego zespołu. To trochę za dużo.

  • Jayson Tatum: 20 punktów, 7/15 FG, 3/5 3PT, 3/3 FT, 5 zbiórek, 3 asysty

Bardzo dobre wsparcie od Tatuma, który szczególnie w trzeciej kwarcie zrobił sporo dobrego, zanim bostońska ofensywa totalnie siadła, czego efektem były ledwie trzy punkty w ostatnich pięciu minutach tej trzeciej odsłony. Cały czas wydaje się, że Celtics zbyt mocno polegają na Irvingu i jego wyczynach, choć na postawę Tatuma narzekać nie można.

Od samego początku gorący był Kevin Durant, który już w pierwszej kwarcie zdobył 14 ze swoich 33 punktów, jednak koniec końców spudłował 13 ze swoich 23 prób z gry. Jeśli spojrzycie w boxscore i zobaczycie, że Cousins pomimo 15 punktów, ośmiu zbiórek i trzech asyst był -8 w 23 minut gry to okaże się, że zdecydowanie większe wsparcie drużynie z Oakland dał Kevon Looney, który miał m.in. dwie dobitki po niecelnych rzutach kolegów. Gordon Hayward zdobył tylko dwa punkty, nie trafiając niestety żadnego z pięciu rzutów z gry.

Pomimo tego, bostoński zespół był w grze i miał szansę na zwycięstwo (gdyby Smart złapał piłkę po rzucie wolnym to wciąż trzeba by rzut trafić, ale to zawsze coś). Hayward zebrał jednak siedem piłek, miał też dwa przechwyty, ale tu potrzeba jego punktów. Bez tego Celtowie nie mogą myśleć o walce o finały, a co dopiero o mistrzostwie. Miejmy więc nadzieję, że przerwa na All-Star Game dobrze skrzydłowemu zrobi, bo od jego postawy w drugiej części sezonu wiele zależy. Rewanż w marcu w Oakland, a przed Celtics kolejny poniedziałek z Brooklyn Nets.