Wielkie zwycięstwo w Chicago

Bez Rajona Rondo i bez Marcusa Smarta, ale za to ze świetną grą i bardzo zespołowej postawie Celtics pojawili się w Chicago, gdzie po bardzo dobrym spotkaniu pokonali tamtejszych Bulls, grających co prawda bez Derricka Rose’a, ale na papierze wciąż piekielnie silnych. Zwycięstwo na tak trudnym terenie to wielki sukces bostońskiej drużyny, która przez trzy kwarty rozegrała fenomenalne spotkanie. Dopiero w ostatniej odsłonie to Byki doszły do głosu, tym bardziej więc Celtom należą się spore słowa uznania za utrzymanie przewagi i dowiezienie wyniku do końca. Było to drugie z rzędu i trzecie w sezonie zwycięstwo bostońskiej ekipy, przed którą teraz kilka dni przerwy – kolejny mecz dopiero w środę przeciwko Thunder.

BOXSCORE | GALERIA | TORRENT

Pierwsze dwie minuty spotkania obyły się bez punktów, a niemoc przerwał dopiero Evan Turner (7/14 FG, 1/2 3PT, 4/4 FT, 19 pkt, 6 ast, 5 zb,) zastępujący w pierwszej piątce Rajona Rondo. Bulls spudłowali pierwsze siedem rzutów, głównie dzięki skutecznej obronie Celtics, która kontestowała większość prób gospodarzy.

[gfycat data_id=”GreatSeveralBluet” data_autoplay=false data_controls=false]

Celtowie większość swoich punktów zdobywali z kolei przez szybki atak, gdyż znacznie gorzej szło im w ataku pozycyjnym, gdzie musieli mierzyć się z bardzo dobrze zorganizowaną defensywą Bulls. Dobra postawa na tablicach w połączeniu z szybkim wyprowadzeniem piłki powodowała jednak, że Byki tego czasu na organizację obrony po prostu nie miały, a to przekładało się na skuteczne kontry Celtics.

[gfycat data_id=”CanineHarmoniousEidolonhelvum” data_autoplay=false data_controls=false]

Bulls dopiero po czasie zaczęli grać zdecydowanie lepiej, ale tak w zasadzie to role po prostu się odwróciły. Tym razem to Celtics popełnili kilka błędów, które Bulls szybko i łatwo wykorzystali, zdobywając siedem punktów z rzędu i znacząco zmniejszając 10-punktową stratę. Sporo do ataku gospodarzy wniósł Aaron Brooks, najlepiej podający zresztą zawodnik Chicago. Na minutę przed końcem pierwszej kwarty Bulls objęli pierwsze w spotkaniu prowadzenie, ale nie potrafili odskoczyć Celtom w kolejnych minutach. Obie drużyny nie wystrzegały się bowiem błędów, a przez to mecz się nieco wyrównał i w połowie drugiej odsłony mieliśmy walkę cios za cios. Dobrze spisywał się Tyler Zeller (4/5 FG, 2/2 FT, 10 pkt, 7 zb, 4 ast), solidnie pracujący na tablicach, ale też i po raz kolejny bardzo efektywny w ataku.

[gfycat data_id=”OfficialWearyBanteng” data_autoplay=false data_controls=false]

Celtowie wyglądali naprawdę nieźle na tablicach, a ogromne problemy miał Joakim Noah, który wciąż i wciąż przegrywał pojedynki z bostońskimi podkoszowymi. Zryw 17-4 ponownie dał gościom dziesięć punktów przewagi, a naprawdę dużą rolę w tym okresie odegrał Avery Bradley (6/10 FG, 13 pkt, 3 zb, 2 ast, 2 stl), świetnie spisujący się po obu stronach parkietu. Bulls wydawali się być totalnie rozbici, albowiem nie wychodziło im kompletnie nic. Celtics z kolei sukcesywnie powiększali przewagę, wykorzystując nieskuteczność gospodarzy i po bardzo dobrej końcówce drugiej kwarty prowadzili 56-41, grając fizycznie (tak opisał grę Celtów coach Stevens w przerwie), zespołowo i skutecznie. Dość powiedzieć, że drugą odsłonę wygrali aż 36-16.

Obraz gry nie zmienił się za bardzo po zmianie stron. Bulls wciąż szukali swojej skuteczności, z kolei Celtics kontynuowali to, co grali w pierwszej połowie. Odrobinę lepiej spisywał się Noah, ale Byki cały czas wydawały się być jakby zaskoczone tak solidną postawą Zielonych zarówno w defensywnie, jak i na tablicach.

[gfycat data_id=”ConfusedImpartialAphid” data_autoplay=false data_controls=false]

Dodatkowo, wciąż bardzo dobrze funkcjonował atak Celtics. Naprawdę dobre spotkanie rozgrywał Turner, który po początkowych problemach z trafianiem w końcu ustabilizował swoją formę strzelecką, korzystając też przy okazji na takich podaniach Jareda Sullingera (5/10 FG, 10 pkt, 8 zb, 4 ast, +25, gdy był na parkiecie).

[gfycat data_id=”EnergeticFailingAsianwaterbuffalo” data_autoplay=false data_controls=false]

To, co było najlepsze w grze Celtics to fakt, że ofensywa nie opierała się tylko i wyłącznie na jednym zawodniku, lecz na całej drużynie. Nie było jednego gracza, który ciągnąłby całą resztę, ale to raczej cała drużyna ciągnęła siebie nawzajem. Oczywiście, bostońska ekipa nie wystrzegała się błędów, ale nawet pomimo tego wyglądało to wszystko bardzo fajnie. Kolejny z rzędu dobry mecz notował Kelly Olynyk (6/9 FG, 2/4 3PT, 4/6 FT, 18 pkt, 11 zb), a na pochwały zasługiwała również ławka Celtics. Można by się zastanawiać, gdzie się podziała skuteczność Byków, ale o wiele lepszym pytaniem byłoby to o firmową obronę zespołu Chicago, rozmontowanego w zasadzie przez dwójkowe, czy też trójkowe akcje bostońskich zawodników.

[gfycat data_id=”SpecificGiddyIridescentshark” data_autoplay=false data_controls=false]

[gfycat data_id=”ArcticUnnaturalGraywolf” data_autoplay=false data_controls=false]

I choć Celtowie cały czas nie mogli wyjść na 20-punktowe prowadzenie to jednak 16 oczek przewagi przed ostatnią kwartą było bardzo dobrą zaliczką. Chyba pierwszy tak dobry mecz z ławki w barwach Celtics rozgrywał Marcus Thornton (5/9 FG, 11 pkt),w końcu będący typowym zawodnikiem z tą iskrą. Niestety, Bulls od początku czwartej kwarty spisywali się coraz lepiej w ataku, powolutku zmniejszając swoje straty. To spowodowało, że coach Stevens z powrotem wrzucił na parkiet czwórkę starterów, z rezerwowych zostawiając tylko świetnego Zellera. Początkowo udawało się utrzymać te kilkanaście punktów przewagi, ale Byki nie dawały za wygraną i krok po kroku odrabiali straty, wzmacniając szybki obronne i mając też trochę więcej szczęścia. Po ośmiu kolejnych punktach Brooksa zrobiło się już naprawdę niebezpiecznie, gdyż przewaga Bostończyków zmalała do zaledwie trzech oczek, a do końca meczu pozostała niewiele ponad minuta.

Brooks naprawdę wszedł w jakiś rytm, z którego nic nie mogło go wybić. Trafiał wszystko (19 punktów w czwartej kwarcie!), nie zważając na obronę Celtics. Pół minuty i jeden nietrafiony rzut wolny Olynyka później, a Bulls przegrywali już tylko dwoma punktami. Na szczęście Bostończyków, w kluczowej akcji wielkiego nosa miał Olynyk, który zebrał niesamowicie ważną piłkę spod kosza Bulls, wycofując ją na obwód, gdzie sfaulowany następnie został Turner. Ten z kolei z zimną krwią trafił dwa rzuty wolne i dał Celtom przewagę dwóch posiadań.

[gfycat data_id=”TornCraftyCrocodileskink” data_autoplay=false data_controls=false]

Olynyk zebrał zresztą także w kolejnej akcji, kiedy to z dość łatwej pozycji nie trafił Jimmy Butler. Kanadyjczyk dokończył dzieła zniszczenia na linii rzutów wolnych, dając Celtom bezpieczną przewagę i zapewniając niezwykle cenne zwycięstwo na bardzo trudnym terenie (to była ledwie druga porażka Bulls w tym sezonie).

Pięć rzeczy, które zobaczyliśmy:

  1. Po prostu bardzo dobry mecz Celtics. I wybaczmy im już tę ostatnią kwartę (przegraną koniec końców 23-34), bo przecież ostatecznie udało im się wygrać. I to nie z byle kim. Brawa dla całego zespołu, bo takimi meczami pokazuje się charakter drużyny. W zeszłym sezonie Bulls prawdopodobnie dogoniliby Celtów, w tym Celtowie na to nie pozwolili.
  2. Evan Turner w butach Rajona Rondo. To był zdecydowanie najlepszy mecz E.T. w bostońskich barwach, pierwszy tak dobry od czasu preseasonowego debiutu. Turner robił wszystkiego po trochę, znów zapełnił linijkę statystyczną i zrobił to wszystko na bardzo dużej efektywności (choć nie obyło się bez kilku złych decyzji rzutowych). Low risk, high reward jak to powiadają.
  3. Bardzo zespołową grę. 25 asyst, siedmiu zawodników z co najmniej 10 punktami i każdy gracz z co najmniej jednym oczkiem na koncie (nawet taki Gerald Wallace zdobył przecież punkt z linii rzutów wolnych). Dodajmy do tego również fakt, że pięciu bostońskich zawodników miało cztery lub więcej asyst.
  4. Skuteczność. Ponad połowa (42/81) rzutów Zielonych znalazła drogę do kosza. Atak wyglądał nieźle, szczególnie szybka ofensywna (17 oczek z kontry) była czymś, z czym Bulls nie mogli sobie poradzić. Sporo prób pochodziło z półdystansu i tym razem Celtowie od tego nie umarli, bo po prostu trafiali. A że sporo tych pozycji było otwartych to taki Jeff Green czy Avery Bradley nie mieli problemu z punktowaniem.
  5. Fizyczność. Tego słowa użył w wywiadzie w trakcie przerwy coach Stevens i jest to słowo, które idealnie oddaje wczorajszą grę Celtics. Nie bali się ubrudzić sobie rąk, grali twardo i ostro walczyli. Joakim Noah w pierwszej połowie w zasadzie nie istniał, dopiero pod koniec spotkania udało mu się nieco odżyć. Celtowie wygrali walkę na tablicach stosunkiem 45-38. Co prawda tym razem znacząco przegrali w pomalowanym (28-52), ale prawie każdy rzut Bulls był bardzo dobrze kontestowany. Warto jeszcze dodać, że 17 fauli Bostończyków prowadziło do ledwie 15 rzutów wolnych. To był naprawdę dobry mecz Celtics i to „wielkie zwycięstwo” w tytule to wcale nie przesada.