Za nami dwa przedsezonowe mecze, a więc w zasadzie jesteśmy na półmetku przygotowań Celtów do nowego sezonu. Dwa zwycięstwa to dobry wynik, ale zajrzyjmy nieco głębiej za cyferki wyświetlane na tablicy po spotkaniu.
Oto trzy obserwacje po dwóch meczach preseasonu:
1. Formacja podkoszowa i Daniel Theis
Robert Williams to cały czas niezwykle atletyczny podkoszowy, który jednak cały czas jest zbyt jednowymiarowy w ataku i w obronie. Jego bloki robią wrażenie, ale sama postawa w obronie już nie do końca, bo Williams zbyt często skupia się na samym akcie bloku, a niekoniecznie na tym, by przeprowadzić skuteczną akcję w defensywie, która przecież nie zawsze musi się kończyć blokiem.
Enes Kanter z kolei na razie wygląda po bronionej stronie parkietu jak Enes Kanter z Knicks niż Enes Kanter z Blazers. To powoduje, że na starcie sezonu bostońska formacja podkoszowa wygląda dość niepokojąco. Broni się – w przenośni i dosłownie – rookie Vincent Poirier z Francji oraz jego sąsiad Daniel Theis z Niemiec. Ta dwójka wygląda na razie najlepiej, jeśli chodzi o defensywę Celtów pod koszem.
Porier w ograniczonym czasie pokazał dobrą pracę nóg, ale Brad Stevens nie ufa mu tak jak ufa Theisowi i nie ma się czemu dziwić. Theis ma przed sobą trzeci sezon w NBA, a znajomość schematów robi ogromną różnicę. Widać to było w pierwszym meczu Niemca w preseasonie:
Theis nie jest perfekcyjną opcją dla Celtów, tym bardziej że nie od dziś ma on spore problemy z większymi od siebie graczami, natomiast jak na razie to właśnie on jawi się jako najbezpieczniejszy wybór Stevensa. Trudno będzie zastąpić kogoś takiego jak Al Horford, tym bardziej jeśli niejako w jego miejsce ściągnięty został Enes Kanter, natomiast w Bostonie mają nadzieję, że komitet podkoszowy wystarczy.
2. Dzielenie się piłką
Pierwszy mecz nie przyniósł zbyt wiele dobrego dla oka w kwestii bostońskiego ataku poza wsadami Javonte Greena. O wiele lepiej wyglądało to w starciu numer dwa, choć na parkiecie zabrakło odpoczywającego Kemby Walkera. Mimo tego Bostończycy z łatwością radzili sobie z defensywą Magic i już w pierwszej połowie zbudowali sobie ponad 20 punktów przewagi. Sporo dobrej gry i przede wszystkim ruchu piłki jak tu:
Świetnie jest widzieć jak Jaylen Brown atakuje kosz – w piątek miał też kilka znakomitych wejść, które kończył samodzielnie – a jego koledzy robią to dodatkowe podanie, znajdując tym samym czystą pozycję. Tak właśnie funkcjonuje dobra ofensywa w NBA i tego często brakowało w zeszłym sezonie, gdy ta piłka gdzieś po drodze się zatrzymywała, a akcje traciły swoje tempo.
3. De-kobe-ing Tatuma
To hasło pojawiło się kilka dni temu i choć Jayson Tatum broni swojego idola i zaprzecza, by Kobe nauczył go jakichś złych nawyków to po tych dwóch meczach można się powoli uśmiechać. Faktem jest, że zwiększyła się w zeszłym sezonie liczba oddawanych rzutów z mid-range u Tatuma: z 2.7 takich prób na mecz w debiutanckim roku (43.7 procent skuteczności) do 3.5 rzutów z półdystansu (36.6 procent skuteczności).
Dwa preseasonowe mecze to bardzo mała próbka, ale… to są na razie tylko cztery rzuty Tatuma z mid-range, po dwa w każdym meczu. Tak wygląda dokładny rozkład rzutów: 8/11 w paint (w tym 6/7 przy obręczy), 1/4 w mid-range, 5/14 za trzy (w tym 3/3 z rogów). Selekcja rzutów wyraźnie uległa poprawie i to znów próby w pomalowanym oraz trójki stają się główną bronią skrzydłowego, tak jak w jego pierwszym sezonie.
Wtedy to przyniosło znakomite rezultaty, co nie pociągnęło za sobą progresu w sezonie numer dwa. To znaczy progres był, ale przez sytuację z Bryantem i rzuty półdystansowe nie był to progres aż tak zauważalny. Tatum niejako ostrzega, że nadal będzie rzucał z mid-range i że Kobe nie był w ogóle odpowiedzialny za to co stało się w poprzednich rozgrywkach. Wszystko wskazuje jednak na to, że selekcja będzie dużo lepsza.
W niedzielę o 21:00 czasu polskiego trzecie przedsezonowe starcie.