Po sezonie pełnym kontrowersji i rozczarowań Boston Celtics rozpoczęli w ubiegłą niedzielę jakby nowe rozgrywki. Tabula rasa. Wreszcie playoffs, mógłby powiedzieć Kyrie Irving. To bowiem właśnie gry w fazie posezonowej od miesięcy chciał rozgrywający Celtów, no i doczekał się. W niedzielę po raz pierwszy wystąpił w playoffs w koszulce Celtics, a w środę zaliczył swój pierwszy wielki występ, zdobywając aż 37 punktów. Do tego dołożył jeszcze siedem asyst oraz sześć zbiórek i stał się ledwie piątym Celtem w historii klubu, któremu udało się wykręcić co najmniej takie cyferki w meczu fazy play-off. Poprzednio zrobili to John Havlicek, Larry Bird, Paul Pierce oraz ostatnio przed siedmioma laty Rajon Rondo.
Playoff Kyrie to coś, czego nie oglądaliśmy od dwóch lat. Irving opuścił przecież ubiegłoroczne rozgrywki posezonowe przez operację kolana, ale nie musieliśmy długo czekać, aby 26-latek przypomniał nam o tym jak jasno potrafi świecić na tej wielkiej scenie. W meczu numer dwa przeciwko Pacers był najlepszym graczem na parkiecie, aż sześć razy trafił zza łuku i gdyby nie on to Celtics nie odrobiliby ponad dziesięciu punktów straty przed ostatnią kwartą. Zwycięstwo pozwoliło podopiecznym Brada Stevena wyruszyć do Indianapolis z prowadzeniem 2-0.
Irving mówił po meczu, że jest po prostu szczęśliwy po takim występie. Także dlatego, że dołączył tym samym do tej szerokiej grupy zawodników, którzy zachwycali publiczność w Ogródku (tym starym i tym nowym) swoimi wyczynami. Chwilę potem dodał jeszcze:
„Przeszedłem długą drogę od poprzedniego roku, gdy przez operacje mogłem tylko oglądać zespół. Teraz wreszcie sam mogę założyć strój i zagrać dla Boston Celtics w fazie play-off. Nie da się tego z niczym porównać.”
Miłe słowa zawodnika, którego przyszłość w Beantown według wielu cały czas jest niepewna. On sam na razie niczego nie deklaruje, choć jak donosi Chris Mannix, generalny menedżer Danny Ainge nieustannie wierzy, że więź między Irvingiem i Celtics cały czas jest bardzo mocna. Plotki o przyszłości trzeba jednak odłożyć na później. Celtowie mają przecież teraz inne priorytety, a w ich osiągnięciu na pewno pomoże im tak grający Irving. W środę rozgrywający upewnił się, że jego drużyna spotkania nie przegra, świetnie odpowiadając na dobre minuty Pacers.
Najpierw w fatalnej dla Bostończyków trzeciej kwarcie, kiedy rywal krok po kroku budował sobie przewagę i w zasadzie tylko Irving sprawił, że nie osiągnęła ona jakichś astronomicznych rozmiarów. No i potem w czwartej kwarcie, gdy zdobył kolejnych dziewięć punktów i trafieniem za trzy wyprowadził Celtów z powrotem na prowadzenie. Obudziła się drużyna, bo potem to głównie koledzy – Tatum, Hayward czy Brown – punktowali przeciwnika. Irving nie oddał rzutu przez ostatnie trzy minuty meczu, ale C’s mogą sobie na to pozwolić jak się ma tyle talentu.
Wszak w zeszłym sezonie drużynie udało się dojść bardzo daleko bez pomocy Irvinga i Haywarda. Byli o krok od finałów, ale tego kroku nie udało się postawić. Teraz wszyscy w Bostonie mają nadzieję, że zdrowe gwiazdy poprowadzą Celtów właśnie o ten jeden krok do przodu. Bo choć to tylko jeden mecz, a seria z Pacers nie jest jeszcze nawet rozstrzygnięta to Kyrie nie zwlekał, by przypomnieć wszystkim, że w fazie play-off potrafi wejść na bardzo wysoki poziom. I oby na tym poziomie był przez długi czas, bo taki talent to ogromny zastrzyk dla Celtics.