Ponad 30 przegranych meczów z rzędu w fazie play-off, kiedy strata przed ostatnią kwartą wynosi co najmniej 12 oczek. Poprzednio udało się to 17 lat temu, gdy Paul Pierce i spółka robili legendarny comeback na Nets. W środę zrobili to Kyrie Irving, Jayson Tatum i pozostali bostońscy zawodnicy. Nie było łatwo, nie było ładnie, lecz to Celtics mają na koncie dwa zwycięstwa i jadą do Indy w bardzo dobrej sytuacji. O wszystkim tym razem zadecydowała czwarta kwarta, wygrana przez gospodarzy 31-12, dzięki czemu udało się odrobić 12 punktów straty. Wielkie brawa dla wspomnianych Irvinga (37 oczek) oraz Tatuma (26 punktów), choć w końcówce cały zespół stanął na wysokości zadania, podczas gdy zupełnie posypali się Pacers.
Do przerwy był to wyrównany mecz, choć już w pierwszej połowie kolejne straty nieraz ugryzły Celtów w tyłek: Pacers zdobyli dzięki nim 14 łatwych punktów, lecz świetnie grał Kyrie Irving (18 oczek, 8/13 FG i pięć asyst w 20 minut gry). On sam to jednak było zdecydowanie za mało, o czym Celtics przekonali się w trzeciej kwarcie, kiedy zespołowo zagrali bardzo słabą koszykówkę, a kolejne proste błędy i straty tylko napędzały ataki Pacers. Ekipa z Indianapolis szybko wymazała z pamięci kwartę numer trzy z G1 i zwietrzyła tutaj szansę na zwycięstwo.
Na całe szczęście dla kibiców Celtics, nie dopuścił do tego Irving, który zapoczątkował ten szalony zryw w czwartej kwarcie i kolejnymi trafieniami zza łuku wyprowadził swój zespół na prowadzenie. W końcówce świetnie spisała się wreszcie defensywa Celtów, a bardzo ważne akcje Tatuma dały Celtom spory oddech i na tyle podłamały rywala, że ten popełnił bardzo proste błędy, nie dając sobie nawet szansy na odrobienie strat. Dość powiedzieć, że Bostończycy ostatnie 51 sekund spotkania wygrali 10-0, dzięki czemu w serii jest już 2-0 dla Zielonych.
- Kyrie Irving: 37 punktów, 15/26 FG, 6/10 3PT, 6 zbiórek, 7 asyst, 2 bloki, 39 minut
Na taki mecz Irvinga w fazie play-off czekaliśmy i doczekaliśmy się już w spotkaniu numer dwa pierwszej rundy. Irving zagrał doskonały mecz, w trakcie którego najpierw trzymał Celtów blisko rywala, a w czwartej kwarcie dał sygnał do ataku. Sześć razy trafiał za trzy, był aktywny w obronie (wymusił faul w ataku i miał dwa bloki), a do tego zebrał sześć piłek i rozdał siedem asyst. Lider przez duże L.
- Jayson Tatum: 26 punktów, 11/20 FG, 3/6 3PT, 4 zbiórki, 2 asysty, 39 minut
Świetny mecz Tatuma, który przez całe spotkanie bardzo dobrze spisywał się po obu stronach parkietu, a w samej końcówce przejął to starcie w ofensywie. Ważna trójka po znakomitym wejściu na kosz Jaylena Browna, potem piękne podanie na czystą pozycję pod obręczą Gordona Haywarda, a na koniec jeszcze and-one, gdy Pacers nie potrafili odpowiednio wcześnie sfaulować. Jayson wyglądał zupełnie tak jak przed rokiem: sam kreował sobie rzut, był agresywny, a jednocześnie trafiał za trzy. Przypomniał jak ogromnym potencjałem dysponuje.
Prócz tej trójki jeszcze tylko Gordon Hayward zameldował się w double-figures (13 oczek). Al Horford przez długi czas nie był sobą i choroba dała mu się we znaki, lecz w czwartej kwarcie miał kilka ważnych akcji. Brawa muszą dostać Jaylen Brown oraz Terry Rozier – ten drugi miał najlepszy w zespole wskaźnik plus/minus (+19). Zawiódł przede wszystkim Marcus Morris: po solidnym G1 tym razem w 21 minut gry spudłował wszystkie osiem rzutów i nie zdobył punktu. Tatum i Irving złożyli się wspólnie na 63 z 99 punktów drużyny, trafiając 56.5 procent prób.
To jednak wciąż nie jest taka gra jakiej byśmy oczekiwali. Celtom wciąż zdarzają się zbyt duże przestoje, a na dodatek w drugim kolejnym meczu pojawiają się proste błędy (14 strat). Warto dodać, że szczególnie w trzeciej kwarcie gospodarze mieli ogromny problem, by przejść przez Mylesa Turnera, a na bloki nadziali się Tatum i Daniel Theis. Jednocześnie znów zadziałała defensywa Celtics: rywal zdobył tylko osiem punktów w trzeciej kwarcie G1 i dwanaście punktów w czwartej kwarcie G2. W piątek pierwszy z dwóch meczów w Indianapolis.