To nie był mecz ładny, to nie był w wykonaniu Celtics mecz skuteczny, ale najważniejsze, że był wygrany. Bostończycy odrobili 11 punktów straty z pierwszej połowy, pozwalając Pacers zdobyć zaledwie osiem oczek w trzeciej kwarcie (najgorszy ich wynik w historii), dzięki czemu ostatecznie odzyskali prowadzenie i wygrali 84-74. Kibice mogą więc odetchnąć z ulgą, bo pierwsza połowa tego spotkania nie napawała optymizmem. Aż dziewięć strat w 17 minut gry, ledwie 32-procentowa skuteczność z gry i można było się jedynie cieszyć, że przewaga Pacers po 24 minutach wynosiła tylko siedem oczek (45-38). Z drugiej strony, osiem lat minęło odkąd Boston ostatni raz wygrał mecz, w którym do przerwy zdobył mniej niż 40 punktów.
Był to rok 2011, a więc bardzo dawno temu, kiedy jeszcze wyniki rzędu 84-74 w meczu nie robiły aż takiego wrażenia jak dziś. Celtowie po zamianie stron wyszli jednak ze znacznie lepszym nastawieniem i komunikacją w defensywie, a Pacers dopiero po ośmiu minutach trzeciej odsłony trafili pierwszy rzut. Ostatecznie przez te 12 minut przyjezdni trafili dwa z 19 rzutów z gry i zdobyli zaledwie osiem punktów, a Celtowie z siedmiu punktów straty wyszli na 11 oczek do przodu. I koniec końców po raz pierwszy w sezonie wygrali mecz, w którym nie zdobyli stu punktów.
Obrona to jedna rzecz, ale wiele rzeczy trzeba jeszcze poprawić. Pod względem ataku było aż 17 strat i najgorsza w sezonie skuteczność prób z gry (ledwie 36 procent), a mimo to udało się Celtom prowadzić w tym meczu nawet 20 punktami. To wiele mówi o ofensywie Pacers, która od tygodni ma problemy, tym bardziej na wyjazdach. Dość powiedzieć, że w niedzielę w całej drugiej połowie zdobyli ledwie 29 punktów. A wszystko to pod nieobecność kontuzjowanego Marcusa Smarta, któremu to zwycięstwo zadedykował po spotkaniu Kyrie Irving.
- Kyrie Irving: 20 punktów, 5 zbiórek, 7 asyst
Jak większość zawodników w tym meczu miał problemy ze skutecznością (spudłował 11 z 17 rzutów z gry), ale ostatecznie zdobył team-high 20 oczek, a do tego dołożył pięć zbiórek i siedem asyst. Solidne wejście w fazę play-off. Jak sam mówił po meczu, pierwsza wygrana już jest, zostało jeszcze 15.
- Marcus Morris: 20 punktów, 5/12 FG, 3/8 3PT, 7/9 FT, 7 zbiórek
Przebudzenie Mooka. Już w pierwszej połowie zdobył większość swoich punktów, będąc wtedy jedynym graczem, który nie zawodził. Ważna rzecz, bo przecież Morris miał słabą drugą część sezonu, a w G1 dał drużynie naprawdę dużo. Oby tak dalej, bo to cały czas może być naprawdę wartościowy dla Celtics zawodnik.
Jayson Tatum: 15 punktów, 6/11 FG, 3/3 3PT, 3 zbiórki, 2 przechwyty
Dobra skuteczność, wszystkie trzy trafienia zza łuku znalazły drogę do kosza – czego chcieć więcej? Tatum nadal zmaga się z urazem golenia, bo w trakcie meczu jeździł sobie na rowerku stacjonarnym (a z reguły tego nie robi), ale w niedzielę spisał się dobrze.
Double-double złożone z 10 punktów i 11 asyst (plus pięć asyst) zaliczył Al Horford, który szczególnie w drugiej połowie dał Celtom sporo oddechu. Gordon Hayward zadebiutował w fazie play-off w barwach Celtics na 10 punktów, siedem zbiórek i cztery asysty. Trafiłby chociaż jedną z dwóch prób zza łuku i to byłby bardzo udany początek tej przygody. Brad Stevens skrócił rotację do ośmiu zawodników, a Terry Rozier (1/6 z gry, buzzer-beater na koniec trzeciej kwarty) pod nieobecność Smarta spędził na parkiecie tylko 18 minut. G2 w środę.