Kolejne zwycięstwo z Kings

Potrzeba było dwa razy odrabiać spore straty i pokazać naprawdę sporo walki, by pokonać ten młody zespół Sacramento Kings, ale koniec końców Boston Celtics udało się po raz drugi w ciągu ostatnich dni pokonać drużynę z Kalifornii. Tym razem do zwycięstwa 126-120 poprowadził ich Kyrie Irving, który w Sacramento nie zagrał, a w Bostonie zrobił drugie w karierze triple-double: 31/10/12. Bostończycy przedłużyli tym samym serię kolejnych zwycięstw z Kings we własnej hali: czwartkowa wygrana była już 12. z rzędu, a Królowie nie wygrali w Beantown od stycznia 2007 roku. Był to pierwszy z trzech kolejnych meczów w Ogródku: następny już w sobotę o 17:30 czasu polskiego (tak, to nie pomyłka) z drużyną Atlanta Hawks.

Brawa dla Celtów za zwycięstwo, bo choć dwa razy zakopali się w dołek to dwa razy z tego dołka wychodzili. Najpierw pozwolili rywalom trafić aż 70 procent rzutów w pierwszej kwarcie i przegrywali nawet 44-27 w drugiej kwarcie. Gdy odrobili straty na początku trzeciej odsłony – wychodząc nawet na prowadzenie 65-64 – to potem znów dali się rozstrzelać Kings (brylował przede wszystkim Buddy Hield, który zdobył 34 punkty i trafił 6 z 10  trójek), choć jeszcze w tej samej kwarcie (za sprawą zrywu 14-0) zdołali raz jeszcze odrobić straty.

W czwartej kwarcie na sześć minut przed końcem mieli tylko jeden punkt prowadzenia, ale wtedy sprawy w swoje ręce wziął Kyrie Irving, który w te kolejne sześć minut był odpowiedzialny za 18 z 22 punktów swojego zespołu (sam zdobył siedem, a do tego dołożył pięć asyst, co przełożyło się na 11 punktów kolegów). Pomógł fakt, że Celtowie w drugiej połowie trafili aż osiem z dziewięciu trójek z całego spotkania, w tym aż sześć w trzeciej kwarcie. Irving sam zresztą miał z tym największe problemy (tylko 1/9), ale odrobił to tą świetną końcówką.

  • Kyrie Irving: 31 punktów, 11/28 FG, 1/9 3PT, 7/8 FT, 10 zbiórek, 12 asyst, 38 minut

To oczywiste, że 31 punktów z 28 rzutów nie może robić wrażenia, lecz Irving tą słabą skuteczność (w tym aż osiem niecelnych rzutów zza łuku) niejako zadośćuczynił w innych aspektach gry i koniec końców zaliczył drugie w karierze triple-double. Jest pierwszym zawodnikiem Celtics od czasów Rajona Rondo (luty 2012) z takim osiągnięciem przy jednoczesnym zdobyciu co najmniej 30 oczek.

  • Jaylen Brown: 22 punkty, 9/16 FG, 3/4 3PT, 32 minuty

Świetny występ Browna, który potwierdza tylko, że cały czas jest w bardzo dobrej formie. Był szczególnie ważny w trzeciej kwarcie, gdy sam zdobył aż dziewięć z tych 14 punktów, dzięki którym Celtowie raz jeszcze odrobili straty. Po trzeciej trójce cały Ogródek szalał, a Robert Williams zdradził po meczu, że tak głośno jeszcze tam nie było (no, może poza tym meczem, gdy Red Sox pojawili się w TD Garden ze swoim trofeum).

  • Marcus Morris: 21 punktów, 7/15 FG, 3/7 3PT, 4/5 FT, 13 zbiórek, 36 minut

Czy można już powiedzieć, że wraca nam powoli stary dobry Marcus Morris? Solidne double-double, trzy kolejne trafienia zza łuku i średnio 15/5 w pięciu ostatnich meczach, choć sama skuteczność (44 procent) to wciąż nie jest to.

Jeszcze trzech bostońskich zawodników dołożyło co najmniej 10 oczek: Jayson Tatum miał 15/4/3, Al Horford zapisał na konto 12/5/6, a Gordon Hayward zaliczył 10/3/4. Z powodu choroby nie zagrali Daniel Theis oraz Terry Rozier, dzięki czemu parę minut dostał Robert Williams (dwa punkty, dwa przechwyty). Bostończycy spudłowali pierwszych 9 z 10 rzutów zza łuku, ale trafili potem 8/18. Wygrali walkę na tablicach, zdobyli aż 64 punkty z pomalowanego i wygrali po raz czwarty w pięciu ostatnich meczach. W sobotę szansa na kolejne zwycięstwo.