Słabej gry Boston Celtics ciąg dalszy. Nie da się wygrać spotkania po rozegraniu jednej dobrej kwarty, trudno jest też wygrać mecz, w którym daje się rywalowi zbudować prawie 30 punktów przewagi, tak jak miało to miejsce w niedzielę. Rockets tym razem – nie tak jak w pamiętnym starciu pod koniec 2017 roku – nie dali sobie wyrwać zwycięstwa i Celtowie po raz siódmy w ostatnich 10 meczach schodzili z parkietu pokonani. Jest źle, może być jeszcze gorzej, bo drużyna wylatuje teraz na 4-meczowy trip po Zachodzie, który rozpocznie się we wtorek meczem w Oracle Arena, a czasu do playoffs coraz mniej. Trudno też szukać jakichkolwiek plusów, bo gra Celtów cały czas nie daje prawie żadnych powodów do optymizmu.
Pierwsza połowa w wykonaniu Celtics to był po prostu jeden wielki żenujący pokaz nieskutecznej gry i fatalnej obrony. Dość powiedzieć, że James Harden (23 punkty) i Eric Gordon (20) mieli do przerwy tyle samo punktów co cały zespół gospodarzy, a Rockets prowadzili 65-43, zdobywając aż 63 ze swoich punktów po trójkach, rzutach wolnych lub z pomalowanego. Celtics tymczasem w tej pierwszej połowie mieli trzy air balle i tylko jedno trafienie zza łuku. W tamtym momencie, drużyna spudłowała łącznie 79 z ostatnich 101 prób za trzy. To nie pomyłka.
Po przerwie było lepiej – Celtics w trzeciej kwarcie nie tylko trafili 6 z 9 trójek, ale szybko znaleźli się w bonusie i o dziwo dobrze tę sytuację wykorzystali, często pojawiając się na linii rzutów wolnych. Dzięki temu zdobyli wtedy aż 35 punktów, ale oddali tyle samo i przed ostatnią odsłoną przewaga Rockets wciąż wynosiła 22 oczka. W czwartej kwarcie – głównie za sprawą ognia, jaki zapewnił Jaylen Brown – udało się zmniejszyć straty nawet do dziewięciu ledwie oczek, ale dagger Jamesa Hardena i kilka game-winning plays PJ Tuckera załatwiły sprawę.
Jeśli patrzeć na to z perspektywy tylko drugiej połowy to:
- Celtics zdobyli 35 punktów w trzeciej kwarcie i wygrali ostatnią 26-15, a cały ten okres 24 minut 61-50.
- Trafili też w tym czasie siedem z 15 trójek, choć tylko jedną na sześć prób w czwartej odsłonie.
- Oddali łącznie 17 rzutów wolnych, choć tylko cztery w czwartej odsłonie.
- Choć nie był to powrót, jaki wymarzył sobie Aron Baynes (1/4 FG, cztery zbiórki w 12 minut) to w trzeciej kwarcie on i Al Horford oraz ich duet dwóch wież dał cztery dobre minuty, które Celtics wygrali 11-4.
- Marcus Smart zdobył w drugiej połowie wszystkie swoje 18 punktów.
- James Harden zdobył w drugiej połowie 20 oczek (6/15 FG, 4/10 3PT, 3/4 FT), z czego tylko sześć w czwartej odsłonie.
- Jaylen Brown zagrał ostatnie 15 minut tego spotkania.
- Marcus Morris przesiedział na ławce ostatnie 19 minut tego spotkania.
Morris jest w ostatnich meczach fatalny (w niedzielę był 0/3 z gry i 0/2 z wolnych w 18 minut gry) i jego minuty przejął przede wszystkim Brown, który po raz kolejny zagrał z dużą energią i był jednym z dwóch (obok Theisa) graczy Celtics na plusie w tym meczu. To także Jaylen swoją obroną mocno uprzykrzył życie Hardenowi i wymusił nawet szósty faul obrońcy Rockets. Teraz pytanie, czy Brown wróci do pierwszej piątki, bo z jednej strony na to zasługuje, ale z drugiej strony ostatnio bardzo dobrze radzi sobie jako lider tego drugiego unitu.
Brad Stevens mówił po meczu, że zmiany są możliwe, ale nie jest to rzecz pewna. Podkreślił przy tym, że żadne rotacje czy decyzje taktyczne nie przyniosą skutku, jeśli drużyna nie będzie razem w sytuacji, gdy uderza o ścianę – tak jak miało to miejsce w tej fatalnej pierwszej połowie. Warto przy tym wszystkim pamiętać, że Celtowie jako drużyna mocno polegająca na rzutach zza łuku nie jest w stanie wygrywać meczów, gdy tak dużo prób nie jest zamienianych na punkty. Trzecia kwarta i 6/9 pod tym względem to więc jeden z niewielu optymistycznych sygnałów.
Kyrie Irving miał 24/9/6, Al Horford dodał 19 punktów, a Marcus Smart zdobył 18 oczek i cała ta trójka zagrała solidnie, przynajmniej na tle kolegów. Pod względem skuteczności, tych właśnie trzech zawodników trafiło łącznie 18 z 27 rzutów z gry, siedem z 13 rzutów zza łuku i 18 z 19 rzutów wolnych. To całkiem niezły wynik, ale brakuje lepszej gry innych zawodników. Jayson Tatum spudłował 10 z 15 rzutów, Terry Rozier (2/7 FG) pozostaje fatalny, a Gordon Hayward (3/7 FG) po skręceniu prawej kostki podczas przerwy na All-Star Weekend obniżył loty.
Przed nami seria czterech meczów na Zachodzie: we wtorek z Warriors, w środę z Kings, w sobotę z Lakers i w poniedziałek za tydzień w Clippers. Te cztery mecze dadzą nam sporo odpowiedzi, czy Celtowie coś z tego sezonu mogą jeszcze uratować – wszak Warriors to mistrzowie, a pozostałe trzy zespoły walczą o playoffs w konferencji zachodniej, więc łatwo też nie będzie. Bostończykom tymczasem odjeżdża trzecie miejsce w swojej własnej konferencji, a przecież to wciąż jest walka o przewagę parkietu co najmniej w pierwszej rundzie fazy play-off.