Choć w meczu z Bucks nie zagrał ani minuty, już sam fakt, że był z powrotem na bostońskiej ławce rezerwowych znaczył bardzo dużo. RJ Hunter po ponad dwóch latach znów mógł wyjść na rozgrzewkę w stroju Celtics i zasiąść na ławce jako gracz bostońskiego zespołu, po tym gdy Celtowie powołali go do zespołu na starcie w Milwaukee. Hunter kilka tygodni temu podpisał bowiem kontrakt two-way z Celtics. To oznacza, że przez kilkadziesiąt dni w sezonie może być z zespołem, natomiast większość czasu spędza w G-League w barwach Maine Red Claws. W czwartek po raz pierwszy od czasu podpisania umowy został wezwany do drużyny i jak sam mówi, ten powrót to spełnienie marzeń i motywacja do dalszej pracy.
Gdy Bostończycy zwalniali Huntera w październiku 2016 roku – na dodatek w dzień jego 22. urodzin – obrońca nigdy nie przypuszczał, że zagra jeszcze kiedyś dla Celtics. Jak mówił Brad Stevens, niezwykle ciężko było podjąć tamtą decyzję (ostatecznie Celtowie postawili na Jamesa Younga), która zapoczątkowała wyboistą podróż Huntera. Zawodnik miał sporo ofert z Europy, gdzie mógłby zarobić lepiej, lecz zdecydował się pozostać w Stanach Zjednoczonych i dalej szukać drogi, która zagwarantowałaby mu miejsce w NBA, co było jego marzeniem.
Zagrał trzy mecze dla Chicago Bulls w sezonie 2016/17, pięć meczów dla Houston Rockets w sezonie 2017/18, lecz zdecydowaną większość czasu spędził w G-League. I jak mówi, nie jest to wcale takie złe doświadczenie, bo dostając sporo minut i różne role miał okazję dużo pracować nad różnymi elementami swojej gry. W styczniu, gdy odezwali się do niego Celtics, był więc przeszczęśliwy, że cała ta praca i to czekanie się opłacało. Hunter sam zresztą dodaje, że to tylko utwierdziło go w przekonaniu, iż jego rozwój idzie w dobrym kierunku:
„Mamy tylko jedno życie, a gra w NBA to moje największe marzenie. Natomiast nawet jeśli mi się nie uda to przynajmniej będę wiedział, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by do tego doszło. Sam fakt, że Celtics ściągnęli mnie z powrotem jest dowodem, że wykonuje dobrą pracę. To była świetna okazja, której nie mogłem odpuścić.”
I choć 25-letni dziś zawodnik wciąż jeszcze oficjalnie na parkiet w stroju Celtics nie wrócił to jednak docenia każdy moment, bo życie już go utwierdziło w przekonaniu, że nic nie jest dane ci z góry. Hunter wybrany przez Celtów pod koniec pierwszej rundy draftu w 2015 roku ma już na koncie ponad 3,600 minut w G-League (i ponad tysiąc oddanych trójek!), dlatego nawet jeśli ma spędzić z zespołem dzień lub dwa to zamierza cieszyć się każdą chwilą, przy okazji mając nadzieję, że uda mu się odegrać choćby małą rolę w rozwoju bostońskiej drużyny.
A dla przypomnienia, kim jest RJ Hunter: