Warriors wciąż stawiają na C’s

Od początku lata, gdy wiadomo było, że Boston Celtics rozpoczną sezon w pełni sił, z wielką ekscytacją czekaliśmy na pierwszy pojedynek z Golden State Warriors. Wszak niewiele brakowało, by ten pojedynek miał miejsce jeszcze w czerwcu. Ba, jeszcze wtedy – pomimo osłabień bostońskiej drużyny – wielu myślało, że Celtowie wypadliby w finałach znacznie lepiej niż Cleveland Cavaliers, którzy przegrali do zera. Tak samo myślało zresztą wiele osób z otoczenia Warriors, które od początku sezonu właśnie na Boston wskazywało jako na najgroźniejszego rywala ekipy z Oakland. Teraz, na chwilę przed pierwszym pojedynkiem obu zespołów w tym sezonie, to nadal jest aktualne, nawet w obliczu problemów Celtics w trwających rozgrywkach.

Jest wiele przesłanek ku temu, by myśleć, że Celtics spisaliby się w zeszłorocznych finałach lepiej niż Cavaliers. Fakt faktem, że to drużyna z Cleveland ostatecznie w nich zagrała, ale LeBron James i jego koledzy byli bezsilni. To było przecież starcie doskonałego ataku Warriors z jednym z najgorszych bloków defensywnych w całej lidze. Choćby z tego powodu – Cavs mieli drugą najgorszą, Celtics drugą najlepszą obronę tamtego sezonu – można myśleć, że Warriors mieliby znacznie trudniejsze zadanie. Tym bardziej, że wskazywała na to też przeszłość.

Celtowie są bowiem jedyną drużyną NBA ostatnich lat, która nie ma ujemnego bilansu w starciach z Warriors. Sześć meczów, trzy wygrane i trzy porażki. To przecież Celtics przerwali trwającą 54 spotkania serię zwycięstw Warriors u siebie w 2016 roku. To przecież Celtics wygrali z Warriors dwa spotkania w roku kalendarzowym 2017. To przecież Celtics mają jeden z najlepszych składów na Warriors, choć to się oczywiście zmienia wraz z dojściem DeMarcusa Cousinsa, który swoją drogą po trzech meczach jest +37 w 61 rozegranych minut.

To wreszcie w barwach Celtics gra Kyrie Irving, który w ostatnich 16 meczach przeciwko Warriors (licząc od finałów 2016) notuje średnio 27 punktów, trafiając 46 procent rzutów z gry i 41 procent trójek. Jedna z takich trójek odebrała zresztą ekipie z Oakland mistrzostwo w 2016 roku, przez co zdaje się zawodnicy Warriors już zawsze będą na Irvinga uważać. Jak mówi Steve Kerr, trener zespołu:

„To niesamowity, naprawdę niesamowity gracz, który potrafi trafiać rzuty i kreować dla innych. Jest jednym z najlepszych. Nieważne dla kogo gra, zawsze jest dla nas ogromnym problemem. A teraz ma wokół siebie również mnóstwo innych utalentowanych zawodników.”

Ale to nie zawsze przekłada się na wyniki Celtów w tym sezonie, którzy zaczęli rozgrywki od 10 zwycięstw w 20 meczach. Potem przyszła co prawda seria ośmiu kolejnych zwycięstw, jednak zaraz po niej wróciły problemy z grą na wyjazdach. Fakt faktem, że Celtics udało się w tym sezonie pokonać takie drużyny jak Bucks, Raptors (dwa razy), Sixers (dwa razy) czy Thunder, lecz już teraz – po 48 meczach – podopieczni Brada Stevensa mają tyle przegranych (13) co w całym zeszłym sezonie. Pozytyw jest taki, że wygrali dziesięć kolejnych meczów u siebie.

I z tego też powodu to sobotnie starcie z Warriors, którzy także mieli swoje problemy, ale wygrali dziewięć z ostatnich dziesięciu spotkań i szybko odzyskali prowadzenie na Zachodzie, zapowiada się niezwykle ekscytująco. Spotkają się dwa świetne zespoły, które na dodatek zdają się być ostatnio w bardzo dobrej formie. Dodatkowo, obie drużyny znakomicie spisują się w tym sezonie w zaciętych meczach. Celtics są tymczasem jednym z ledwie trzech zespołów (obok Bucks i Raptors), który jest w top10 efektywności defensywnej oraz ofensywnej.

To bardzo dobra wiadomość, biorąc pod uwagę problemy Celtów, choć jak mówi Steve Kerr, te wszystkie kłopoty są zrozumiałe. Trener GSW dodaje przy tym:

„Nie jest łatwo wprowadzić do zespołu nowych zawodników, tym bardziej w sytuacji, gdy przed sezonem wszyscy czuli się całkiem komfortowo w swoich rolach. Wydaje mi się, że niektóre role trzeba było zmienić, a to zawsze trudna rzecz i wyzwanie dla trenera.”

Teraz, po 48 meczach i przy bilansie 30-18, bostoński zespół musiałby wygrać aż 26 z pozostałych 34 spotkań, by poprawić wynik z ubiegłego sezonu i przedłużyć serię sezonów z coraz lepszym bilansem, która trwa od drugiego sezonu Brada Stevensa w NBA. Nie jest to zadanie łatwe, a na dodatek zdaje się, że najważniejsze jest się skupić na pogoni za czołówką Wschodu – przed sobotnim starciem z mistrzami Celtics tracą 5.5 spotkania do pierwszych Bucks (bilans 35-12), 4.5 do Raptors (36-15), 2.5 do Pacers (32-15) oraz tylko 1.5 do Sixers (32-17).

Wygrana z Warriors znacząco by pomogła, choć nie rozwiąże problemów gry na wyjeździe. Tak czy siak, czego wypatrywać w sobotę? Przede wszystkim dwóch w pełni zdrowych zespołów, co nie zawsze się przecież zdarza, które mogą stworzyć bardzo ciekawe widowisko. Kto wie, być może będzie to zapowiedź finałów? Trafiający za trzy Marcus Smart kontra Stephen Curry. Gordon Hayward w swoim pierwszym meczu przeciwko GSW w barwach Celtics. Zdrowy Al Horford kontra DeMarcus Cousins. Będzie się działo! Start o 2:30 czasu polskiego.