Połowa sezonu za nami – co dalej?

Awansujemy do finałów, na pewno! Może nawet wygramy mistrzostwo! Tego typu wypowiedzi z ust zawodników Boston Celtics padły przed startem sezonu. Nic jednak dziwnego, bo oczekiwania przed bostońskim zespołem były spore, przez co sami gracze chcieli wysoko postawić sobie poprzeczkę. Sęk w tym, że za nami już (a może dopiero?) połowa sezonu, a C’s utknęli na piątym miejscu w tabeli i są na drodze do wygrania ledwie 48 spotkań. Ledwie, bo byłby to ich najgorszy wynik od trzech lat. Na domiar złego, wciąż nie ustaje frustracja w szatni. A to mała sprzeczka między Brownem i Morrisem, a to złość Irvinga na Haywarda, czy wreszcie nieustające narzekania na młodych zawodników. Nie tak to miało wyglądać.

Celtics mieli bilans 10-10 po 20 spotkaniach, po czym wygrali 15 z kolejnych 20 (w tym osiem z rzędu) i teraz przegrali dwa ostatnie mecze. Sezon nieregularnej gry trwa. Są mecze, w których Celtowie wyglądają jak prawdziwy contender. Są też takie mecze jak ten ostatni przeciwko Orlando Magic. Gra bostońskiego zespołu cały czas nie jest zadowalająca, brakuje stabilnej formy, a problemy z początku sezonu zdają się nieustannie powracać. Było już spotkanie zespołu, które miało oczyścić atmosferę. Ale zdaje się, że dało ono tylko krótkoterminowy efekt.

Doświadczenie – jak mówi Kyrie Irving, właśnie tego najbardziej brakuje Celtom. Rozgrywający Celtics stwierdził, że teraz sytuacja jest zupełnie inna niż w zeszłym sezonie, gdy zespół nie miał nic do stracenia. Nie było większych oczekiwań po tym, gdy już kilka minut po starcie sezonu Gordon Hayward doznał kończącej rozgrywki kontuzję. Ba, pod wieloma względami udało się zrobić dużo więcej ponad oczekiwania. W tym sezonie jest inaczej, choć po części to także sami zawodnicy – mówieniem o finałach – nałożyli na siebie to brzemię.

Brzemię, z którym chyba nie do końca potrafią sobie poradzić. Jaylen Brown miał fatalny start sezonu i choć ostatnio jest zdecydowanie lepiej to jednak wciąż brakuje w jego grze tego ognia, który jest, ale nie przez cały czas. Terry Rozier miał fatalny start sezonu i akurat tutaj niewiele się w ostatnim czasie zmieniło. Najlepiej z młodych wyglądał od początku Jayson Tatum, choć i w jego przypadku nie wszystko jest takie różowe, bo selekcja rzutów skrzydłowego wciąż jest mocno wątpliwa, przez co 20-latek stał się znacznie mniej skutecznym graczem.

Wszystko to powoduje, że po połowie sezonu, który rozpoczynał się z wielkimi oczekiwaniami, a na razie przyniósł przede wszystkim mocno nierówną grę i niestabilną grę, pojawia się pytanie, czy przypadkiem ten zespół po prostu jest taki, jaki jest i nie stać go na nic więcej. Można się zastanawiać, czy docieranie się drużyny powinno tyle trwać. Z drugiej strony, przecież od początku wiedzieliśmy, że powrót Haywarda trochę potrwa. Wiedzieliśmy, że ten zespół, który był tak blisko awansu do finałów w 2018 roku, będzie wyglądał inaczej. Jak mówi Gordon:

„To zdecydowanie jest frustrujące. Myślę, że my wciąż staramy się to wszystko ogarnąć. Mamy momenty, w trakcie których jesteśmy naprawdę dobrzy i gramy twardo. A potem mamy momenty, kiedy tak nie jest. Musimy być bardziej regularni. Ja muszę być bardziej regularny. W szczególności na wyjazdach.”

Czy da się to wszystko zwalić na brak zgrania i brak doświadczenia? Fakt faktem, że trzon zespołu w dużej mierze opiera się na młodych graczach, a jak tłumaczy Irving – jeden z dwóch zawodników w bostońskim składzie z tytułem mistrza na koncie – młodzi gracze często zupełnie inaczej podchodzą do codzienności w NBA niż ma to miejsce w przypadku weteranów:

„Byłem w najstarszym zespole w lidze. Zawodnicy nie jechali na oparach, ale wiedzieli, że grają o wszystko albo o nic. Każdego dnia cieszyli się, mogąc robić to co kochają i walczyć o mistrzostwo. Każdy dzień był właśnie temu podporządkowany.”

Z drugiej strony, sam Kyrie przyznał, że musi być lepszym liderem dla tego zespołu. Samemu dawać przykład, jak do pewnych rzeczy powinno się podchodzić, a więc wymagać tego nie tylko od młodszych kolegów, lecz również od siebie samego. Zdaniem rozgrywającego, dopóki tak nie będzie, dopóki zespół nie zda sobie sprawy z tego, że to właśnie głębia składu jest ich największą siłą i dopóki zawodnicy nie odstawią swoich indywidualnych wymagań na bok, ciężko będzie o poprawę. Czy w związku z tym na horyzoncie widać jakieś ruchy Celtics?

Generalny menedżer zespołu Danny Ainge już wcześniej w trakcie sezonu mówił, że ciężko będzie zrobić transfer, bo podoba mu się obecny skład. Jak sam stwierdził, nie czuje potrzeby, by dokonać zmian, przy czym zaznaczył oczywiście, że rozmawiać na temat transferów jak co roku będzie i jeżeli znajdzie się wymiana, która ma sens to do niej dojdzie. Tak czy siak, choć Ainge jest świadom problemów Celtics to jednak ogólnie rzecz biorąc, nie pozwala tego typu rzeczom zbyt mocno wpływać na jego decyzje:

„Staram się nie podchodzić do tego zbyt emocjonalnie i nie ekscytować się serią wygranych albo załamywać się serią porażek. Nie jestem zaskoczony naszą grą, zarówno tym, co dobre, jak i tym, co złe.”

Ainge może próbować ulepszyć skład na wiele sposobów – Celtics mogą mieć nawet cztery wybory w tegorocznym naborze – natomiast według źródeł, pozostaje on najbardziej skupiony na sytuacji Anthony’ego Davisa. Akurat po niego w tym sezonie Celtowie transferować nie mogą, ale w momencie, gdy latem tego roku Irving podpisze nową umowę to Zieloni będą mogą wkroczyć do akcji. Choćby dlatego dobrze by było, aby co najmniej jeden wybór (np. od Memphis Grizzlies) przeszedł na kolejny rok, kiedy można by go użyć w ewentualnej wymianie po AD.

Wszystko wskazuje więc na to, że transferów nie będzie – tym bardziej, że wciąż nierozwiązana pozostaje sytuacja Jabariego Birda i według źródeł Celtowie raczej nie wykonają w tej sprawie żadnego ruchu, dopóki sytuacja nie posunie się dalej pod względem procesowym. Można oczywiście próbować wzmocnić skład poprzez rynek graczy, których umowy zostaną wykupione, ale tego typu ruchy z reguły nie mają tak wielkiego wpływu na drużynę (patrz: Greg Monroe). Wszystko to sprowadza się do jednego: Celtics muszą znaleźć rytm.

Do trade deadline pozostało już niewiele czasu (w tym roku przypada w czwartek 7 lutego), dlatego Ainge będzie musiał podjąć ważne decyzje, które sprowadzą się mniej więcej do tego, czy można zaufać tej drużynie i tym zawodnikom, że zdołają uratować ten sezon i odnieść sukces. Na ten moment podopieczni Brada Stevensa są na drodze do 48 zwycięstw – byłoby to najmniej od sezonu 2015/16, a na dodatek po raz pierwszy odkąd Stevens objął Celtics drużyna nie poprawiłaby wyniku z poprzednich rozgrywek. Tutaj też jawi się jakaś nadzieja.

Zespoły prowadzone przez Stevensa z reguły grają bowiem lepiej w drugiej części sezonu, gdy trener ma na tyle danych i na tyle dużą próbkę czasową, że wie już mniej więcej, jak to wszystko powinno wyglądać. Warto pamiętać jeszcze o jednej rzeczy: choć w trakcie ostatnich lat w zasadzie co chwila kwestionowaliśmy Celtów – zawodników, trenera, czy menadżera – to na koniec sezonu nikt raczej nie był rozczarowany. I choć ten sezon na razie nie wygląda tak pięknie jak miał wyglądać, przez co można czuć niedosyt, to jednak za nami dopiero połowa rozgrywek.

Oby tylko ta druga była lepsza.