Harden dominuje, Celtics przegrywają

Prawie dokładnie rok po niesamowitym comebacku przeciwko Houston Rockets, nie udało się Boston Celtics powtórzyć tego wyczynu i tym razem to James Harden (45 punktów) mógł razem z kolegami cieszyć się ze zwycięstwa. Celtowie nie byli w stanie zatrzymać MVP ubiegłego sezonu regularnego, który trafił aż dziewięć trójek oraz 14 rzutów wolnych i miał prawie dwa razy więcej punktów niż najlepszy strzelec Celtics. Był nim jak zwykle ostatnio Kyrie Irving, który do 23 oczek dołożył jeszcze 11 asyst, ale bostońska ofensywa miała ogromne problemy za każdym razem, gdy 26-letni rozgrywający siadał na ławce. I nie pomagał fakt, że z reguły odpoczywał wtedy także lider Rockets, co przecież Celtowie powinni byli wykorzystać.

Po pierwsze, brawa dla Celtów, że w trzeciej kwarcie – głównie za sprawą Irvinga – udało się odrobić 17 punktów straty z pierwszej połowy i wyjść nawet na prowadzenie. Ale to w zasadzie jedyny pozytyw z czwartkowego starcia. Rockets na przełomie trzeciej i czwartej odsłony odskoczyli bowiem na kilkanaście punktów i nie dali się już złapać. Harden robił swoje, uwalniając się od defensywy Smarta po serii przekazań, a Bostończycy przegrali nawet te minuty, w których Broda siedział na ławce i to właśnie ofensywa jest dziś największym kłopotem C’s.

Ofensywa w sytuacji, gdy Irving siada na ławce. W teorii, to właśnie wtedy jest czas dla Terry’ego Roziera, ale rozgrywający jest w tym sezonie słaby, by nie powiedzieć, że fatalny. Pod nieobecność Irvinga pierwsze skrzypce powinni grać też Jaylen Brown czy Gordon Hayward, którzy po przesunięciu na ławkę mieli stanowić o sile drugiego unitu, ale to wciąż się nie dzieje. Hayward wciąż gra zbyt pasywnie, a Brown sam po meczu przyznał, że problem z ręką doskwiera mu od około półtora miesiąca, przez co jego gra jest ostatnio mocno w kratkę.

  • Kyrie Irving: 23 punkty, 7/13 FG, 2/6 3PT, 7/7 FT, 5 zbiórek, 11 asyst

Jest jeszcze jedna rzecz, która trochę dziwi: to rotacje Brada Stevensa w tego typu meczach, gdy Irvinga nie ma na boisku wtedy, gdy chyba być jednak powinien. Irving jako jeden z niewielu w Houston nie zawiódł, natomiast 23/11 to było za mało na rozpędzonego Hardena oraz świetnie trafiających zza łuku Rockets, którzy ostatecznie mieli sześć trójek więcej niż Celtowie (18 do 12).

19 punktów zdobył skuteczny Marcus Morris (6/11 FG, 3/5 3PT, 4/4 FT), natomiast zszedł z boiska w trzeciej kwarcie, gdyż sędziowie wyrzucili go z parkietu. Tu ogólnie było sporo dziwnych decyzji ze strony arbitrów. Brown miał 18 oczek z ławki, a Al Horford w 24 minuty gry zrobił 15/4/4 i miał najlepszy wskaźnik plus/minus w zespole (+10). Marcus Smart nie mógł zbyt wiele zrobić w walce z Hardenem, a sam miał kilka bardzo dobrych i efektownych zagrań jak na przykład ta akcja, w której na chwilę zmienił się w Rajona Rondo:

Kolejny już raz potwierdza się, że słaba postawa Celtów na deskach ma kluczowe znaczenie: tym razem Rockets zdominowali tablicę wynikiem 54-38, zbierając aż 16 piłek w ataku. Clint Capela zrobił sobie 24/18, czyli sam miał tylko o dwie zebrane piłki mniej niż cała bostońska pierwsza piątka. Zwycięstwo z Sixers na święta było fajne, ale to nie był koniec bostońskich problemów. Przed zespołem Brada Stevensa dwa kolejne trudne starcia: w sobotę zagrają z Grizzlies w Memphis, a sylwestrowy wieczór spędzą w San Antonio po meczu ze Spurs.