Williams już mnie kupił

10 minut, pięć punktów, jeden blok i plus-13 w zaledwie 10 minut gry. To linijka statystyczna, która bardziej pasuje do kogoś takiego jak Marcus Smart. Ale w niedzielnym spotkaniu przeciwko Charlotte Hornets to nie Smart, lecz rookie Robert Williams taką linijkę zaliczył i miał chyba największy wpływ na to, co działo się na boisku. To był dopiero drugi mecz preseasonu, ale 20-latek już mnie kupił, już jestem jego fanem. I to po zaledwie 20 minutach, jakie wybrany z 27. numerem tegorocznego naboru gracz łącznie w ciągu tych dwóch spotkań rozegrał. Nie chodzi jednak o to, jak dużo minut zagrał już Williams, ale bardziej o to, co przez ten czas zdążył zrobić na parkiecie. Jak się okazuje, nawet przez ten dość ograniczony czas zdążył pokazać swój potencjał.

Jasne, to tylko preseason. Powtarzamy sobie to cały czas, staramy się nie wyciągać wniosków. No to nie wyciągajmy, a zamiast tego spójrzmy na to, co faktycznie się stało, czyli co tak w zasadzie Robert Williams w te 20 minut na parkiecie zrobił. Ktoś powie – to za mało, ale przecież prócz tych 20 minut mamy jeszcze tylko kilkaset ledwie sekund jego gry w lidze letniej. W porównaniu z tym, 20 minut to bardzo dużo, tym bardziej, że już tutaj widać, dlaczego tak w zasadzie Boston Celtics postawili na Williamsa pod koniec pierwszej rundy tegorocznego draftu.

Czym podkoszowy wyróżnia się najbardziej to jak dużo przestrzeni ogarnia. I nie chodzi tutaj tylko o ten blok pod koniec niedzielnego meczu, gdy Williams został na obwodzie i zablokował potencjalnego game-winnera Malika Monka. To było naprawdę coś. Tak samo jak „czymś” jest jego prawie 229-centymetrowy zasięg ramion. Siedem stóp, sześć cali. Nic dziwnego, że Williams to dwukrotny najlepszy obrońca konferencji SEC i jej lider pod względem zablokowanych rzutów (79) w poprzednim sezonie. Ale w wielu sytuacjach 20-latek nie musi nawet blokować piłki.

Wystarczy, że będzie w pobliżu. Że postraszy zasięgiem ramion. Dodatkowo, warto zauważyć, że ten blok na Monku przyszedł po zamianie krycia, ale na to akurat Williams jest bardzo dobrze przygotowany. Długie ręce, znakomity atletyzm oraz dobra praca nóg i przede wszystkim szybka praca nóg. To właśnie te zalety sprawiają, że Robert to naprawdę intrygujący zawodnik, tym bardziej w takim zespole jak Celtics, gdzie przecież zmiana krycia to codzienność i jedna z tych rzeczy, które sprawiły, że Bostończycy mieli najlepszą obroną w NBA w zeszłym sezonie.

Co ciekawe, Al Horford jeszcze przed tym niedzielnym meczem stwierdził, że nie byłoby to dla niego niespodzianką, jeśli Williams zacznie dostawać minuty właśnie ze względu na wpływ, jaki wywiera po defensywnej stronie parkietu. Trudno się z Horfordem nie zgodzić. Williams ma co prawda spędzić „znaczącą” ilość czasu w G-League (i jak sam mówi, nie może już się tego doczekać), ale uważam (chyba tak sak samo jak Big Al), że nie będzie to duża niespodzianka, jeśli Williams jeszcze przed końcem sezonu będzie już pewną częścią rotacji Brada Stevensa.

Co więcej, to nie tylko sama defensywa Williamsa, która może się podobać. Jak na gościa tak wielkiego jak Williams, mało który podkoszowy potrafi tak biegać i tak skakać. 20-latek potrafi naprawdę dobrze wystartować do kontrataku, ma fajną szybkość i ja już mogę usłyszeć głos Tommy’ego Heinsohna po udanych szybkich atakach Celtów. Tylko spójrzcie, jak Williams zdobywał swoje pierwsze punkty z gry w NBA:

To bardzo dobry znak, tym bardziej, że Williams to także znakomity cel na loby i dogrania nad kosz. Było bardzo blisko, by 20-latek zaczął swoją przygodę z NBA od fantastycznego wsadu w tym pierwszym starciu z Hornets. Niestety, Terry Rozier naprawdę nie potrafi narzucać lobów (na nieszczęście, nie on jedyny w Bostonie), ale mimo to Williams dosięgnął piłki i prawie wsadził ją do kosza. To doskonały przykład tego, jak atletycznym zawodnikiem jest Robert Williams. Kto był ostatnim bostońskim podkoszowym o takim poziomie atletyzmu?

To, co widzieliśmy także podczas tych dwóch spotkań z Hornets to kilka mocnych, twardych zasłon Williamsa – on sam mówił podczas media day, że Aron Baynes oraz Al Horford to dwaj świetni mentorzy (dlatego też Celtowie chcą, aby Williams z jednej strony grał w G-League, ale z drugiej spędzał jak najwięcej czasu z tą dwójką). Ważne jest też jednak to, co dzieje się po zasłonie i tutaj Williams tez się może podobać. Powód jest prosty: stawia zasłonę i jest aktywny, roluje do kosza z rękoma gotowymi do przyjęcia piłki. Tutaj skorzystał z tego Guerschon Yabusele:

To nic wielkiego, ale to zejście do kosza otworzyło czystą pozycję na lewym skrzydle. Williams musi w ten sposób zaznaczać swoją obecność po atakowanej stronie parkietu, właśnie poprzez takie małe rzeczy, niezależnie od tego, czy to jest właśnie aktywne zejście pod kosz, szukanie tych lobów czy atakowanie tablicy. Tylko w ten sposób będzie mógł pozostać na parkiecie, dając drużynie coś dobrego nie tylko po bronionej stronie boiska. Coach Brad Stevens na razie bardzo lubi to, co widzi, bo jak sam mówi:

„Jego poziom zaangażowania i wszystko co na razie robi jest na bardzo dobrym poziomie.”

Jest jeszcze jedna rzecz, o której trochę się mówiło w kontekście Williamsa przed (czy zaraz po) draftem: że umie dobrze podać i ma całkiem dobrą wizję gry. I nie uwierzycie, ale to też rookie zdążył pokazać w ciągu tych 20 minut, jakie na razie dla Celtów rozegrał:

Oczywiście te podania nie są perfekcyjne, czasami można było wybrać inną, lepszą opcję – przed draftem mówiło się też, że Williams musi popracować nad podejmowaniem decyzji – ale potencjał jest spory. No i jest jeszcze zagranie z niedzielnego spotkania, czyli nie tylko blok, ale też podanie do Guerschona Yabusele w sytuacji, kiedy można było kończyć to samemu. Ba, można było to wsadzić. Nie, zamiast tego Williams wolał pewne punkty, domknięty mecz. I wiecie co? Na przykład taki Kyrie Irving myśli, że to była świetna rzecz:

„Te wszystkie małe rzeczy dobrze pokazują to, jak bardzo on pasuje do konceptu bycia prawdziwym Celtem.”

Kyrie dodał również, że jego zdaniem Williams bardzo dobrze pasuje do bostońskiego systemu, a najbardziej zaskoczyło go to, jak inteligentnym zawodnikiem jest Robert. Zdaje się więc, że nie tylko mi wystarczyły dwa mecze preseasonu, by stać się fanem Roberta Williamsa. Nie tylko przez potencjał defensywy, choć to największy powód, ale też właśnie przez te wszystkie inne, często małe rzeczy, które jednak tworzą nam cały obraz zawodnika. I tak właśnie, po 20 minutach meczów przedsezonowych, Robert Williams już mnie kupił.