O tym jak Kyrie do Bostonu trafił

Mike Zarren już myślał, że po jednym z najbardziej zwariowanych kadrowo sezonie czeka go chwila wytchnienia. 14 lipca Celtics podpisali kontrakt z Gordonem Haywardem, potem do Bostonu wpadł jeszcze na chwilę Paul Pierce, a w kolejnych dniach udało się sfinalizować większość pozostałych umów. 21 lipca gruchnęła wiadomość: Kyrie Irving chce transferu. Telefon do Koby’ego Altmana potwierdził te rewelacje. Spokojny sierpień? Nic z tego. Bostoński zarząd – w ścisłej współpracy z trenerem Bradem Stevensem – ustalił bowiem, że Kyrie to zawodnik, po którego po prostu trzeba iść. W ciągu kolejnego miesiąca Celtics i Cavaliers wymieniali się więc pomysłami na wymianę aż w końcu Altman przystał na jedną z propozycji Celtów.

Wszystko to i znacznie więcej opisał Chris Forsberg w artykule dla ESPN, w którym przedstawia on nieco zakulisowy obraz całego transferu, który w zasadzie dokładnie przed rokiem sporo namieszał w NBA. Dowiadujemy się z niego na przykład, że zarząd Celtics był jednogłośny w sprawie wymiany. Danny Ainge, Mike Zarren, Austin Ainge oraz Dave Lewin (dyrektor pionu skautingu) i Brad Stevens wspólnie ustalili, że Irving to ten rodzaj gracza, po którego trzeba transferować. Jak zdradza GM zespołu, wszyscy byli co do tego jednomyślni:

„Myślę, że na pewne okazje trzeba najpierw dokładnie spojrzeć, ale transfer Kyrie’ego był jedną z tych okazji, co do których wszyscy myśleliśmy tak samo: że trzeba to zrobić.”

Po miesiącu negocjacji strony ustaliły, że Irving przeniesie się do Bostonu w zamian za Isaiah Thomasa, Jae Crowdera, Ante Zizica oraz pick od Brooklyn Nets w pierwszej rundzie draftu 2018. Mimo tygodni rozmów, samo porozumienie tak czy siak było choćby dla Brada Stevensa wielkim szokiem. W ciągu kilkunastu godzin sytuacja zmieniła się bowiem diametralnie: od „to się nie stanie” do „kurde, to naprawdę może się wydarzyć”. 21 sierpnia stało się, bo Cavs i Celtics doszli do porozumienia, choć przede wszystkim w Bostonie mieli mieszane uczucia.

Powód był prosty: do Cleveland miał odejść Isaiah Thomas. Zawodnik po niesamowitym sezonie i ktoś, kto przez ostatnie kilka lat zbudował sobie w Bostonie miano gracza wręcz kultowego. Ktoś, kto stał się po prostu twarzą organizacji. 22 września strony przygotowywały się do telefonu do władz ligi z informacją o transferze; najpierw Celtics chcieli jednak poinformować zawodnika. Telefon wykonał Danny, a jak mówią Zarren i Stevens, oni chyba nie byliby w stanie. Brad dodaje, że taki transfer rozważasz tylko, jeśli leci do ciebie Kyrie. Ale…

„Nawet to nie sprawia, że staje się to łatwiejsze.”

A sam Irving czas negocjacji spędzał na kręceniu „Uncle Drew”, gdzie reżyser nie mógł często go znaleźć, bo ten wymykał się z planu i grał w kosza z każdym, z reguły nawet w pełnej charakteryzacji. Na transfer zareagował dopiero w momencie, gdy ten stał się oficjalny, czyli po ośmiu dniach wstrzymania. Celtowie dorzucili jednak jeszcze pick w drugiej rundzie od Heat i wymiana rzeczywiście doszła do skutku. Kyrie zaraz po otrzymaniu wiadomości opuścił plan, po raz pierwszy dając emocjom upust – wcześniej nie dawał po sobie nic poznać.

Przez dłuższy czas stał po prostu na krawężniku, obserwując przejeżdżające samochody. Starał się delektować chwilą, w której zaczynał się jego kolejny, nowy rozdział w NBA. Po chwili wrócił, akurat na scenę taneczną i widać było, że jest szczęśliwy. W samej scenie, ale też potem, gdy już po zakończeniu nagrywania był po prostu podekscytowany i z radością mówił pozostałym członkom obsady, że zmienia klub. Danny przyznał potem, że przez chwilę myślał, że do transferu nie dojdzie. Było ryzyko, ale jak mówi Ainge, ono jest zawsze:

„Myślę, że ryzyko występuje w każdym ruchu, jaki podejmujemy, natomiast z takim graczem jak Kyrie wszyscy byliśmy zgodni, że warto jest to ryzyko podjąć. I cieszę się, że tak zrobiliśmy.”