Podczas gdy wszyscy inni prężą muskuły i zapowiadają, że skoro LeBron James odszedł ze Wschodu to teraz Wschód padnie ich łupem, jest jeden zawodnik Boston Celtics, który wszystkie te zapowiedzi przebija i mówi wprost: zagramy w finale NBA. I to nie dlatego, że LeBrona Jamesa nie ma już na Wschodzie. Słowa Jaylena Browna wybrzmiały bardzo mocno, ale czy można dziwić się skrzydłowemu Celtics? To także on był tym, który zdradził, że wściekł się po tym, gdy James podpisał kontrakt z Los Angeles Lakers – Brown chciał bowiem, aby to Celtowie zakończyli jego panowanie w konferencji. Jego zdaniem, bostoński zespół jest bowiem na tyle mocny, że gdyby LeBron na Wschodzie pozostał to jego panowanie rzeczywiście by się skończyło.
John Wall twierdzi, że Wschód jest otwarty, bo przecież „na papierze wszyscy wyglądają super”, a nikt nie wie, jak będzie naprawdę. Z tym, że Celtics niewiele w składzie zmienili, wyglądali super także wtedy, gdy zdrowy był Kyrie Irving, więc stwierdzenie Walla niekoniecznie jest prawdą. Brook Lopez stwierdził z kolei, że Bucks stać na wygranie Wschodu. Każdy myśli teraz, że skoro LeBrona nie ma to Wschód da się łatwo przejąć. Błąd. Dwukrotnie najbliżej pokonania LBJ byli Celtics, z czego w tym roku zabrakło im naprawdę niewiele.
Nic więc dziwnego, że Jaylen Brown jest po prostu wkurzony, gdy słyszy takie głosy. Jak sam tłumaczy:
„Nienawidzę tego, że teraz wszyscy ekscytują się odejściem LeBrona ze Wschodu. Wiem, że przez ostatnie siedem lat twardo rządził Wschodem, ale w zeszłym sezonie ledwo co udało mu się nas pokonać. Zaraz potem myśleliśmy więc tylko o jednym: kolejny raz już nas nie pokona.”
Brown po raz kolejny stwierdził więc, że chciał, aby to właśnie Boston Celtics byli tym zespołem, który zakończy panowanie LeBrona. Bo jego zdaniem obecny skład Celtów na to po prostu stać. Teraz, gdy LeBrona już nie ma, takiej potrzeby nie ma, ale to nie znaczy, że Wschód można sobie tak po prostu przejąć. To przecież Bostończycy dwa razy z rzędu meldowali się w finałach konferencji, to przecież Bostończycy prowadzili już 3-2 i mieli mecz numer siedem u siebie w tym roku, który tylko z pozycji ławki mogli oglądać Kyrie Irving i Gordon Hayward.
Nic dziwnego, że Brown się wkurza i zapowiada: nie ma wątpliwości, że to Boston Celtics zagrają w finałach. Taka deklaracja jest bardzo odważna, lecz jednocześnie całkiem… realistyczna i rozsądna. Tego się teraz od Celtics oczekuje i choć nie wiemy jeszcze, jak ułoży się sezon to jednak właśnie w te finały należy teraz celować, o nich myśleć i do nich dążyć. Bo to jest realistyczny, jedyny możliwy cel na przyszłe rozgrywki. Młody skrzydłowy Celtów zaznacza jednak, że aby udało się ten cel osiągnąć, trzeba pozostać na ziemi i po prostu grać swoje.
No i jest jeszcze to, że ten zespół po prostu lubi ze sobą grać:
„Mamy naprawdę dużo – mam na myśli: naprawdę dużo – talentu w tym zespole. I wszyscy mamy znakomite podejście, co sprawia, że to po prostu ogromna przyjemność grać z tymi ludźmi. Wszyscy musimy być jednak po tej samej stronie, jeśli chcemy odnieść sukces.”
Zdaje się jednak, że z tym nie będzie problemu. John Wall może martwić się o to, jak ten zespół będzie wyglądał po powrotach Irvinga oraz Haywarda, lecz ten zespół wyglądał przecież bardzo dobrze z Irvingiem, a i tych kilkadziesiąt minut preseasonu z Haywardem dało nam naprawdę duże nadzieje. Jasne, to mała próbka, ale fajnie jest mieć takie zmartwienia, tym bardziej, gdy inne kluby muszą martwić się o wiele poważniejsze rzeczy. Celtics mieli świetny sezon, zatrzymali w zasadzie wszystkich najważniejszych graczy i jeśli zdrowie dopisze…