PS: Marcus Morris

Tak jak w ubiegłych latach, tak i teraz – gdy sezon dla Celtów się skończył i zawodnicy mogą już od jakiegoś czasu łowić ryby – można już krótko podsumować ich grę i to, jak spisywali się na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy. Były to miesiące niezwykłe, obfitujące w różnego rodzaju wydarzenia i zakończone długim runem zespołu w playoffs, który prawie zakończył się wizytą w tegorocznych finałach ligi. Żeby jednak w pełni ocenić tę kampanię należy wziąć pod uwagę także oczekiwania, co do danego zawodnika oraz to, jak spisał się on w trakcie sezonu regularnego oraz fazy posezonowej. Jako kolejny do tablicy podejdzie Marcus Morris, którego Celtics pozyskali latem w zamian za Avery’ego Bradleya.

PRZED SEZONEM:

Nie jest łatwo przychodzić do klubu, w którym Avery Bradley był tak lubianym graczem. Morris miał trudne zadanie, bo Celtics oddali w drugą stronę ulubieńca kibiców. Na dodatek, skrzydłowy nie do końca mógł skupić się na koszykówce w trakcie offseasonu. Z jednej strony sprawa sądowa, a potem problemy zdrowotne, przez które 28-latek opuścił obóz przygotowawczy, ale też początek sezonu. Jakby tego było mało, przyzwyczajony do występów od pierwszej minuty zawodnik mógł mieć obawy, że w Bostonie to nie będzie tak wyglądało. Celtics widzieli w nim przede wszystkim wzmocnienie ławki, tym bardziej przy tak silnie obsadzonym skrzydle. Morris przynosił też jeszcze jedną wartość: według statystyk był w ostatnich latach jednym z najlepszych defensorów na LeBrona Jamesa.

SEZON REGULARNY:

Przez problemy z kolanem opuścił prawie 30 spotkań, lecz mimo to zaliczył najprawdopodobniej swój najlepszy sezon w karierze. Grał mniej niż w Detroit, większość spotkań zaczął z ławki (21 startów w 54 meczach), a mimo to zanotował najlepsze statystyki per36 w karierze. Średnie na poziomie 18 punktów i siedmiu zbiórek robią bardzo dobre wrażenie, podobnie zresztą jak solidna, prawie 37-procentowa skuteczność za trzy. Morris pobił też rekord kariery, jeśli chodzi o skuteczność z linii rzutów wolnych. Niepotrzebnie bali się ci, którzy myśleli, że 28-latek nie wpasuje się ze swoją charakterystyką gry do systemu Brada Stevensa. Wciąż oddawał sporo trudnych rzutów, mało podawał i bywał czarną dziurą w ataku, natomiast przez cały sezon trafił mnóstwo ważnych i bardzo ważnych rzutów. Ogółem, w 40 meczach zapisał na konto 10 lub więcej punktów. Dziewięć razy miał 20 lub więcej, a dwa razy udało mu się przekroczyć granicę 30 oczek! 31 punktów zdobył w przegranym po dogrywce meczu z Wizards, a niewiele ponad tydzień później zapisał na konto 30 punktów w wygranym już starciu z Blazers, po drodze zdobywając jeszcze m.in. 21 oczek – w tym game-winnera – w pojedynku z Thunder. Trafiał wielki rzut za wielkim rzutem, szybko sam stał się też ulubieńcem publiczności TD Garden, a jak przyznawał, była to miłość odwzajemniona. Był też mentorem dla Jaysona Tatuma, który szczególnie pod koniec sezonu zaczął wykazywać podobną pewność siebie, która od zawsze charakteryzuje Morrisa.

Najlepsze jego zagrania z sezonu regularnego poniżej:

PLAYOFFS:

Morris nigdy nie był zbyt efektywnym graczem, choć w sezonie regularnym nie mogliśmy mieć dużych zastrzeżeń. W fazie play-off ta efektywność wyraźnie jednak spadła (nie pomogła nawet 41-procentowa skuteczność zza łuku), ale mimo to Morris w 17 z 21 spotkań dobijał do dwucyfrowej granicy punktów. Świetnie te playoffs zaczął, bo od 21 punktów i kilku kolejnych wielkich rzutów w G1 przeciwko Bucks. Potem było jeszcze „3-0” w kierunku Embiida oraz 21/10 w G1 z Cavaliers, no i ten krzyk w kierunku Thompsona czy mała sprzeczka z Larrym Nance’em Jr. Jak zwykle, sporo było zabawy z Morrisem i skrzydłowy pozostał wartościowym graczem Celtics. Koniec końców, tylko w dwóch pierwszych meczach w Bostonie był całkiem dobrym stoperem na Jamesa, bo potem to już nie wyglądało tak różowo.

A tutaj najlepsze jego akcje z tegorocznych playoffs:

OCENA: 5

Gdy dołączał do składu, wszyscy myśleliśmy sobie, że przy tak napakowanym skrzydle to będzie luksus, mieć takiego rezerwowego. Tymczasem kontuzja Haywarda spowodowała, że rola Morrisa wzrosła i pomimo tych problemów z kolanem od odpowiadał zazwyczaj dobrą lub bardzo dobrą grą. Ostrzegali nas, że Marcus będzie irytujący, ale takim bywał rzadko. No i trzeba też mu oddać, że bardzo fajnie i sprawnie wziął pod skrzydła Tatuma.

CO DALEJ?

Morris jest pod kontraktem na kolejny sezon i grać będzie za stosunkowo małe pieniądze. Taki zawodnik na ławce to skarb, tym bardziej, kiedy można spokojnie na niego liczyć także w sytuacji, gdy potrzeba go przesunąć do pierwszej piątki. Tyle tylko, że przy zdrowym składzie i powracającym do zdrowia Haywardzie – plus starsi Jayson Tatum i Jaylen Brown – tych minut dla Morrisa może być w przyszłym sezonie jeszcze mniej niż było teraz. On sam dobrze o tym wie, bo zaraz po zakończeniu sezonu sam przyznał, że trochę się obawia tego, gdzie znajdzie swoje miejsce w składzie na kolejne rozgrywki. Po takim sezonie, z pewnością wiele innych klubów widziałoby go u siebie i to najpewniej z większą rolą niż przewiduje się to w Bostonie. Morris jest jednak na tyle wszechstronnym graczem, że z powodzeniem grał nawet na pozycji numer cztery, dlatego nie jest wykluczone, że on nadal będzie ważnym graczem w rotacji Celtics. Tym bardziej, że dziś coraz więcej osób zaczyna kwestionować to, że to Marcus jest „tym gorszym Morrisem”.