Boston Celtics wciąż mają na koncie ledwie jedno zwycięstwo na wyjeździe w tegorocznych playoffs. Ba, ostatnia wygrana Celtów w obcej hali po regulaminowym czasie gry miała miejsce… pod koniec marca. W poniedziałek swoje zrobił LeBron James, ale Celtics najbardziej mogą żałować swoich niewykorzystanych sytuacji, bo mogliby wracać do Bostonu z wynikiem 3-1. Zamiast tego, seria jakby zaczyna się na nowo. Spotkanie numer cztery zdominował LBJ, który zapisał na konto aż 44 punkty (17/28 z gry) i ma teraz najwięcej w historii playoffs trafień. Celtowie kompletnie nie potrafili poradzić sobie z akcjami pick-and-roll, w których graczem z piłką był LeBron. Mecz numer pięć już w środę w TD Garden.
Ten mecz od początku bardzo przypominał starcie numer trzy. Celtics źle zaczęli, oddawali rzuty z kiepskich pozycji, podczas gdy gospodarze byli po prostu w gazie. Fatalnie spisywała się bostońska defensywa, która pozwoliła rywalom na 60-procentową skuteczność z gry w pierwszych 12 minutach spotkania. Na dodatek, Celtowie mieli spore problemy z kończeniem akcji przy obręczy – dość powiedzieć, że w całym meczu zobaczyliśmy trzy spudłowane wsady zawodników w zielonych strojach oraz jeszcze więcej niecelnych rzutów z pomalowanego.
Cavs w tych dwóch pierwszych kwartach w Cleveland wygrali łącznie różnicą 46 punktów. W obu przypadkach, ustawili sobie tym mecz i w Bostonie z pewnością będzie potrzeba lepszego startu. Tym bardziej, że w poniedziałek Celtowie wygrali wszystkie trzy pozostałe kwarty, lecz straty z pierwszej znów okazały się zbyt duże. W przeciwieństwie do G3, tym razem były jednak próby powrotu i w pewnym momencie udało się nawet zejść z -19 do ledwie siedmiu punktów. Był taki rzut za trzy w czwartej kwarcie, ale Al Horford nie trafił i nie zrobiło się 91-96.
Zamiast tego, dzieła zniszczenia dokończył James. LeBron był w tym meczu świetny, ale też Celtics nie potrafili zrobić nic, kiedy akcja po akcji atakował Terry’ego Roziera po zmianie krycia. Rozier był zresztą stawiany w wielu trudnych sytuacjach, bo często także Kevin Love czy Tristan Thompson lądowali na rozgrywającym Celtics. Scary Terry nie miał w tych starciach żadnych szans, co jest zrozumiałe i starał się to nadrobić w ataku (16 punktów, 11 asyst), ale trafił tylko sześć z 15 rzutów (w tym 3/9 zza łuku). Był najbardziej plusowym graczem C’s.
Celtom w tym spotkaniu pozwoliły zostać błędy Cavs (aż 18 strat, dwa razy więcej niż Celtów), ale też trzeba sobie jasno powiedzieć, że Zieloni zbyt rzadko te błędy rywali wykorzystywali. Zdawało się, że gospodarze raz po raz wyciągają do Celtics rękę, ale ci nie potrafili z tych okazji skorzystać. Znakomity w pierwszej połowie Kyle Korver (14 punktów, 100 procent skuteczność, dwa bloki) w drugiej połowie nie zdobył ani punktu. Słabiutki mecz grał Love (dziewięć punktów z 11 rzutów). JR Smith wszystkie swoje trzy trafienia zza łuku miał w pierwszej połowie.
I tylko Tristan Thompson oraz George Hill ponownie dali się we znaki Bostończykom, dając przy okazji bardzo solidne wsparcie Jamesowi. To w zupełności wystarczyło, tym bardziej przy słabej postawie Horforda, Roziera czy Tatuma w ostatniej kwarcie. W tej aż 15 ze swoich 25 oczek zdobył Jaylen Brown, który drugi mecz z rzędu miał fatalny start, ale na całe szczęście wyglądał znacznie lepiej w drugiej połowie i to jest jakaś nadzieja na kolejne mecze. Jest 2-2 i o wejście do finałów walczymy teraz w systemie „pierwszy do dwóch zwycięstw”. C’s wciąż z przewagą parkietu.