O pewnej niespodziewanej przyjaźni

Bostońska scena sportu widziała już kiedyś podobny przypadek: zawodnik z #12 zastępuje kontuzjowaną gwiazdę z #11 i samemu staje się gwiazdą. Tym pierwszym był Tom Brady, tym drugi… Drew Bledsoe. Dlaczego ta historia sprzed lat ma teraz znaczenie? Bo dziś w podobnych rolach występują Terry Rozier (#12) oraz Kyrie Irving (#11), a na dodatek w tym wszystkim swoją rolę ma także… sam Drew Bledsoe. Historia jest na tyle szalona, że trudno uwierzyć, że to wszystko naprawdę się dzieje – a jednak! Wystarczyło tylko, że Rozier trochę się przejęzyczył, wypowiadając nie to imię, kiedy mówił o Ericu Bledsoe, a teraz powstają specjalne koszulki, Terry zakumplował się z Drew, a ten wrócił na scenę sportu w New England.

Ta przyjaźń między Terrym Rozierem a Drew Bledsoe jest naprawdę czymś niesamowitym. I osiągnęła ona zupełnie nowy poziom, kiedy w środę Bledsoe pojawił się na meczu numer pięć w Bostonie, zasiadając obok Wyca Grousbecka. Miał też na sobie koszulkę Roziera z podpisem, spotykając się przed meczem z rozgrywającym. Jakby tego było mało, to właśnie były quarterback Patriots jako pierwszy wyszedł na… konferencję prasową po meczu. Dodajmy do tego tło związane z całą tą historią i mamy rzecz niebywałą. Ale jak do tego w ogóle doszło?

Musiał stać się wpierw transfer Erica Bledsoe do Milwaukee Bucks, a potem Celtics musieli jeszcze trafić akurat na drużynę z Wisconsin (czy ktoś pamięta jeszcze, jak zespoły z 6-8 miały bić się o grę z Bostonem w pierwszej rundzie?). To być może zbyt głęboka geneza, natomiast to właśnie przejęzyczenie Roziera w stosunku do rozgrywającego Bucks zapoczątkowało całą tę historię. Po drodze było jeszcze sławne „I don’t know who the fuck that is” wypowiedziane przez Erica oraz Terry Rozier w koszulce… Drew przychodzący na G1 z Sixers.

Ta ostatnie rzecz nie umknęła byłemu zawodnikowi NFL, który docenił gest Roziera i panowie najpierw wymienili uprzejmości za pośrednictwem social media, potem pojawił się t-shirt ze Scarym Terrym w koszulce Bledsoe, a teraz były gracz Patriots – na co dzień rezydujący po drugiej stronie kraju w Walla Walla – odwiedził TD Garden i koniec końców wylądował na konferencji prasowej po wygranej Celtów. 46-letni Drew posiada swoją własną winiarnię i rozważa nawet zrobienie „Terry Rosé” z idealnym „wykończeniem”. Nikt by tego lepiej nie wymyślił.

Wracając natomiast do tła, o którym przeczytaliście na samym początku – obecna sytuacja w Bostonie (Rozier zastępujący Irvinga) wywołuje pewne wspomnienia do tego, jak potoczyła się kariera Bledsoe oraz Toma Brady’ego. Brady swoją szansę otrzymał bowiem dopiero wtedy, gdy jego starszy kolega o mało nie zginął, przyjmując cios na klatkę piersiową w trakcie spotkania. Tamte wydarzenia spowodowały, że kariera Bledsoe – niegdyś pierwszego picku w drafcie (podobieństw jest więcej…) i czterokrotnego all-stara – została brutalnie przerwana.

W jego buty wskoczył jednak Brady, który już kilka miesięcy po przejęciu roli pierwszego quarterbacka poprowadził Patriots do pierwszego z pięciu swoich wygranych w Super Bowl – warto jednak zaznaczyć, że Bledsoe, dla którego było to pierwsze i jedyne mistrzostwo NFL – wrócił do gry po kontuzji i odegrał w tym zwycięstwie całkiem sporą rolę, mimo że starterem już nie był. Fani w Bostonie z pewnością nie mieliby nic przeciwko, aby Terry Rozier dokonał takiego wyczynu jak Brady i już w pierwszym sezonie w nowej roli poprowadził Celtów do mistrzostwa.

Rozier znakomicie zastępuje bowiem kontuzjowanego Irvinga, choć trzeba mieć też nadzieję, że kariera Kyrie’ego w żaden sposób nie potoczy się tak jak w przypadku Bledsoe. Te sytuacje mają ze sobą wiele wspólnego, ale też pewne istotne różnice – mimo wszystko, jest to całkiem nieprawdopodobna sprawa, jeśli wziąć wszystko pod uwagę. Tak czy siak, sam Drew Bledsoe przyznał, że podoba mu się bycie kibicem i stwierdził, że z chęcią zaprosi Roziera do siebie w trakcie offseasonu, wyrażając nadzieję, że na ten offseason trochę będzie musiał poczekać.