G2: Co za team, co za comeback! (2-0)

Przy stanie 51-31 wracający do gry Jaylen Brown stanął na linii rzutów wolnych i jego pierwsza próba nawet nie doleciała do obręczy. Kevin Hart, zagorzały fan Sixers siedzący w pierwszym rzędzie TD Garden, nie mógł wytrzymać ze śmiechu. Celtics wyglądali bardzo słabo, grając prawdopodobnie najgorsze minuty w całym sezonie. Ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Na koniec zaśmiali się więc Celtowie. Odrobili bowiem aż 22 punkty straty i od wspomnianego momentu z Hartem w roli głównej aż do końca spotkania pokonali Sixers wynikiem 77-52, ciesząc się z drugiego zwycięstwa w tej serii. To kolejny już cudowny comeback Celtów w tym sezonie i kolejny bardzo dobry mecz tego nowego Big Three.

Trudno jednak tylko tej trójce przypisywać zasługi, bo to znów był wysiłek całego zespołu. Ba, minuty w drugiej kwarcie dostał nawet Greg Monroe i dał solidną zmianę, niejako zapoczątkowując ten zryw Celtów. Zryw po grze fatalnej – sporo błędów, mało energii, brak pomysłu w ataku i Sixers będący siłą nie tylko w defensywie, ale też na tablicach. Redick i Covington rozstrzelali się zza łuku (5/9 w pierwszej połowie), a świetną zmianę dał McConnell, którego w G1 nie było. Celtics w pewnym momencie mieli prawie tyle samo strat (7) co trafionych rzutów (8).

Do gry w pierwszej kwarcie wrócił Jaylen Brown, który już w jednej z pierwszych akcji przechwycił piłkę i wsadził w kontrze, co było pierwszym z trzech jego wsadów tego wieczora. Uraz widocznie mu jednak przeszkadzał, bo na jego twarzy często pojawiał się grymas bólu, ale koniec końców Brown w roli rezerwowego spisał się bardzo dobrze i oby mógł bez problemów zagrać także w kolejnych spotkaniach. Bo to także jego dobra gra pozwoliła Celtom wrócić w końcówce drugiej kwarty, kiedy w kilka minut gospodarze zrobili run 25-8.

Celtowie trafili wtedy cztery z siedmiu trójek w pierwszej połowie (Sixers byli po 24 minutach 7/15 zza łuku po ledwie 5/26 w G1) i ożywili Ogródek, prawie w całości czyszcząc 22-punktowe prowadzenie Szóstek. To udało się gościom osiągnąć bez większej pomocy Bena Simmonsa, który już w pierwszych 24 minutach miał spore problemy, notując zaledwie jeden punkt i dwie asysty. W drugiej połowie lepiej nie było: Simmons nie dodał bowiem ani jednego punktu, rozdał jeszcze pięć asyst i był aż minus-23 w 31 minut gry. W końcu wyglądał jak rookie!

Spora w tym zasługa bostońskiej defensywny, bo kawał dobrej roboty odwalił m.in. Marcus Smart, który zresztą miał też swój dzień konia i jako jeden z niewielu miał solidną pierwszą połowę, trafiając kilka trójek. Był też na parkiecie, kiedy Celtowie robili ten niesamowity zryw, po którym udało im się wrócić do spotkania – na przełomie drugiej i trzeciej kwarty Celtics zdobyli aż 30 punktów więcej od rywali (50-20), a po szczęśliwej trójce Baynesa (to już trzecia jego w tej serii!) wyszli na pierwsze prowadzenie w meczu. I ten mecz zaczął się nam jakby od nowa.

W trzeciej kwarcie znakomicie zagrał Jayson Tatum, zdobywając wtedy 10 oczek. Jak dobry jest Jayson Tatum w ostatnich meczach? Cztery ostatnie spotkania to średnia powyżej 20 punktów i kolejno 22, 20, 28 oraz 21 zdobytych punktów. Celtom pomogło foul-trouble Embiida, po części także dzięki Tatumowi, który nie boi się wchodzić pod kosz i jest coraz odważniejszy – w tych ostatnich czterech meczach oddał 32 rzuty wolne, trafiając 29 prób (prawie 91 procent skuteczności). Dr. J powiedział przed meczem, że Sixers powinni byli brać Tatuma, a nie Fultza.

Al Horford znów był solidny, znów zrobił wszystko to, czego się od niego oczekuje. Świetnie wykorzystał też fakt, że Embiid przez długi czas grał z pięcioma faulami, co spowodowało, że był w swoich poczynaniach znacznie bardziej pasywny – tak mądry gracz jak Horford potrafił to znakomicie wykorzystać, doskonale współpracując z Rozierem. To zresztą Big Al zdobył punkty na 106-101 na 8.3 sekundy przed końcem spotkania, łatwo dostając się pod kosz po objechaniu bezradnego Kameruńczyka. 13/12/5 i team-high plus-21 w 37 minut gry!

A jak dobry jest Terry Rozier w ostatnich meczach? Początek meczu miał słabiutki, ale potem nadrobił z nawiązką, po raz kolejny flirtując z triple-double (20/7/9) i trafiając bardzo ważne rzuty w drugiej połowie. Dodatkowo, to jest 38 minut gry i ani jednej straty (ogromne brawa dla Celtics za to, jak dobrze opiekują się piłką – tylko dziewięć strat w całym meczu). Co więcej, to są całe playoffs bez ani jednej straty w czwartej kwarcie! To musi robić wrażenie, choć nie zapominajmy: to już trzeci rok Roziera w fazie play-off i to doświadczenie procentuje.

Nie ma co więcej pisać – trzeba delektować się tym zwycięstwem, bo ono smakuje naprawdę wyjątkowo. Tym bardziej po G1, tym bardziej kiedy można było się spodziewać, że Sixers wyjdą na G2 z większą energią i będą chcieli pierwsi zadać cios. Philla nie przewidziała jednak, że Celtics potrafią ciosy oddawać, co zakończyło się kolejnym już tak przepięknym powrotem. Ale przecież dla Celtów to jest codzienność – ten sezon wejdzie na stałe pod pojęcie „wytrwałość” w każdym słowniku, nie tylko w takich związanych z koszykówką czy NBA.

Po dwóch meczach, jest znakomicie. Celtics mają 2-0 i jadą do Filadelfii po wykonaniu zadania w stu procentach, bo przecież udało się obronić własny parkiet. Boston wciąż jest niezdobyty, w TD Garden wciąż jeszcze nikt w tych playoffs nie wygrał. Może więc warto kibicować jednak Cavaliers, bo oni akurat (w przeciwieństwie do Raptors) przewagi parkietu nad Bostonem nie mają? Tak daleko nie można jednak wybiegać myślami, bo gra się do czterech, a nie do dwóch zwycięstw. Na razie, jest znakomicie, jest pięknie. G3 już w sobotę o 23:00!