NBA nie dała ani Celtom, ani nam zbyt dużo czasu na przygotowanie do kolejnej serii, ale nie ma co narzekać, z jednego prostego względu: ta seria będzie mieć miejsce i to jest przecież powód do radości. Boston Celtics zmierzą się w drugiej rundzie z drużyną Philadelphia 76ers i te pojedynki mogą być przedsmakiem tego, co czeka nas w najbliższych kilku latach – obie drużyny mają potencjał, by zdominować Wschód. I obie drużyny mogą upatrywać największego rywala w sobie nawzajem. Tegoroczna seria będzie jednak preludium mocno na wyrost, bo w barwach Celtics zabraknie dwóch najlepszych zawodników drużyny w osobach Irvinga oraz Haywarda. Ale to nie znaczy, że Celtics są spisani na straty.
Według wielu, byli spisani na straty już w pierwszej rundzie. Pamiętacie, jak zespoły z miejsc 6-8 miały bić się o to, kto zagra w pierwszej rundzie z osłabionym Bostonem, bo miał to być spacerek? Dziś takim zespołom jak Bucks czy Wizards pozostaje rozegrać kilka meczów między sobą, bo przecież według zawodników obu drużyn, ich zespoły były “lepsze” w mimo wszystko przegranych starciach z Raptors i Celtics. To jednak Raptors i Celtics meldują się w kolejnej rundzie i zapowiadają nam się niezwykle ciekawe starcia z Cavs i Sixers.
Boston kontra Philadelphia to pojedynki z podłożem bardzo historycznym, bo to jest jedna z większych rywalizacji w NBA, przynajmniej pod względem historycznym. Celtics kontra Sixers to lata starć, batalii i wojen, w tym pojedynków Billa Russella z Wiltem Chamberlainem czy potem także (nawet dosłownie) Larry’ego Birda z Juliusem Ervingiem. Zdaje się, że ta rywalizacja może odżyć, bo przecież w składach obu drużyn znajdziemy graczy młodych, którzy następne lata mogą spędzić na walce o Wschód (pytanie, gdzie w tym wszystkim LBJ – byle nie w Filadelfii).
W czterech meczach sezonu regularnego Celtics byli lepsi trzykrotnie, w tym także w pamiętnym dla wielu meczu w Londynie, ale te spotkania nie mają teraz żadnego znaczenia – także dlatego, że Celtowie mieli wtedy zdrowego Irvinga, a Sixers byli jeszcze przed znakomitą końcówką sezonu, dzięki której wygrali ostatecznie 52 mecze i zajęli bardzo dobre trzecie miejsce w konferencji. Do wyprzedzenia Celtów to jednak nie starczyło i to Boston będzie miał w tej serii przewagę parkietu, a jak ważna ona jest dobrze widzieliśmy w rundzie numer jeden.
Na co w tej serii zwrócić uwagę? Gdzie szukać kluczy do zwycięstwa dla jednej i drugiej strony?
- Ben Simmons
To fakt, Simmons wciąż nie potrafi rzucać za trzy, ale poza tym jest naprawdę genialny. Widać było to w pierwszej rundzie przeciwko Heat, kiedy to Sixers łatwo ograli rywali w pięciu spotkaniach. Celtics będą mieli problemy z Simmonsem, który nie tylko znakomicie kontroluje tempo gry, ale też jest po prostu rozgrywającym w ciele 7-footera, którego piekielnie trudno zatrzymać. Na pewno nie zrobi tego Terry Rozier, który zapewne w przydziale otrzyma Roberta Covingtona, gdyż to właśnie za niego odpowiedzialny był Kyrie Irving, gdy jeszcze grał.
Co ciekawe, cyferki Simmonsa spadały w starciach z Celtics i powód jest prosty: Bostończycy naprawdę dobrze radzili sobie z ograniczaniem Australijczyka, atakując go bardzo wysoko, a na dodatek teraz znaleźli jeszcze jednego defensora, który może okazać się fajnym utrapieniem dla Simmonsa. To oczywiście Semi Ojeleye, który solidnie radził sobie z jednym freakiem natury (według kilku zawodników Celtics to właśnie obrona Ojeleye na Giannisie była kluczowa) i fani Celtics mają nadzieję, że teraz będzie podobnie. Marcus Smart może mieć inne zadania.
Warto dodać, że Simmons w pierwszej rundzie naprawdę dominował i prawie zrobił średnie triple-double w tych pięciu meczach. Ba, Sixers wygrali 20 z ostatnich 21 meczów (licząc sezon regularny) i średnie Simmonsa z tego okresu też robią wrażenie. Philla jest w gazie, Philla ma już nie tylko Embiida, ale też Simmonsa, który jako pierwszodrugoroczniak robi takie rzeczy, które często przychodzą trudno weteranom tej ligi. Celtics muszą więc liczyć, że uda się go z gry częściowo wyłączyć. No i Terry Rozier musi być bardziej regularny niż w serii z Bucks.
- Horford vs Embiid
Embiid miał w tym sezonie sporo problemów z Horfordem i to jest bardzo dobra wiadomość dla Celtów. Kameruńczyk wrócił do gry dopiero w trzecim meczu z Heat i widać było, że nie czuje się do końca komfortowo z maską, natomiast bardzo prawdopodobne, że w którymś momencie drugiej rundy uda mu się ją porzucić. Al Horford to jednak jeden z lepszych defensorów na Embiida w lidze: w sezonie regularnym podkoszowy Sixers trafił tylko 35.7 procent rzutów, kiedy miał na przeciwko Horforda. Ten często zajmował się też przecież Simmonsem.
Wszechstronna defensywa Horforda będzie więc niezwykle ważna dla Celtics, ale ci muszą też polegać na jego grze w ataku, bo Horford jest kluczem dla Celtów także po tej stronie parkietu (dobrze byłoby na przykład wyciągnąć Embiida spod kosza, co Big Al jest w stanie zrobić). Łatwo nie będzie – to po prostu jest pojedynek dwóch kandydatów do DPOY. Warto dodać, że Embiid w jedynej wygranej Sixers nad Celtics w sezonie regularnym zrobił 26/16/6 i jeśli w tej serii też będzie dominował w ten sposób to Celtom będzie bardzo ciężko cokolwiek ugrać.
- Bostońska ofensywa
Celtics mieli w pierwszej rundzie sporo problemów w ataku, lecz mimo to udało się awansować dalej – przeszkodą okazała się być aktywna, często zmieniająca krycie defensywa Bucks, która pozwalała sobie na ledwie 106 punktów na 100 posiadań, czego efektem jest dopiero 10. pozycja Celtów w tych playoffs, jeśli chodzi o efektywność ataku. Ale o tym, że łatwo nie będzie wiedzieliśmy – nie ma Irvinga, a przecież nawet z nim to nie wyglądało wcale bardzo dobrze, lecz raczej między dobrze a przeciętnie. A teraz defensywa rywala znów postawi trudne warunki.
Sixers znakomicie bronią na łuku, a w środku mają Embiida, który straszy zasięgiem ramion i odwagą, by kontestować każdy rzut. Celtics tymczasem dopiero w decydującym meczu numer siedem z Bucks rzeczywiście poszli w paint i w ten sposób ustawili sobie spotkanie, bo dopiero w drugiej połowie zaczęli też trafiać zza łuku. Koniec końców, zdobyli aż 50 punktów w pomalowanym, czyli zdecydowanie najwięcej w całej serii. W starciu z Sixers takich meczów trzeba będzie więcej, bo sama defensywa może już po prostu nie wystarczyć.
- Szybki atak Sixers
Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak znakomity jest atak Szóstek w ostatnich tygodniach (i jak ograniczony do Giannisa oraz tego niesamowitego Middletona był atak Bucks). Zadaniem będzie ograniczyć takich zawodników jak Simmons czy Embiid, ale Sixers mają jak dać wsparcie i mowa tutaj przed wszystkim o JJ Redicku, do którego oddelegowany może zostać Marcus Smart. Philla ma w tym sezonie bilans 19-6, gdy Redick zdobywa co najmniej 20 punktów, a próbkę jego możliwości widzieliśmy zarówno w Londynie, jak i w serii z Heat.
Ale to nie tylko Redick, bo Sixers po prostu otoczyli swoje dwie gwiazdy strzelcami, co w połączeniu z prowadzeniem gry przez Simmonsa dało bardzo dobre efekty. Świetnie spisują się ściągnięci z buy-outów Ersan Ilyasova oraz Marco Bellineli, czego nie można powiedzieć o postawie Grega Monroe. Aż pięciu zawodników 76ers oddało w pięciu meczach z Miami co najmniej 17 trójek. To fakt, Celtics są jedną z najlepiej broniących drużyn w lidze (także jeśli chodzi o linię za trzy) i mają lepszy do tego personel niż Heat, ale Sixers są mocni.
Raz, że szybkie ataki, dwa że otoczenie Simmonsa strzelcami, a trzy że Sixers potrafią bardzo dobrze zagrać także w ataku pozycyjnym, bardzo dobrze dzieląc się piłką. Celtics będą musieli się postarać i za przykład znów musi posłużyć im mecz numer siedem z Bucks – przez calutką serię mieli problemy z kontrami Milwaukee, gdy Giannis dosłownie w kilka sekund przechodził z obrony do ataku, natomiast w decydującym o wyniku serii meczu Bucks nie zdobyli ani jednego punktu z kontry. No i nie zapominajmy: łatwiej wrócić do obrony po skończonym punktami ataku.
- Ławki rezerwowych
Wspomnieliśmy już, że świetnie w barwach Sixers grają Belinelli oraz Ilyasova, czyli dwójka Europejczyków, którzy trafili do Sixers już w trakcie sezonu (obaj z Hawks) i dziś stanowią podstawę głębokiej ławki zespołu Bretta Browna. Markelle Fultz w pierwszej rundzie został mocno schowany w rotacji (średnio ledwie 7.7 minut na mecz), a solidne wsparcie wciąż potrafi dać stary znajomy Amir Johnson. Dobrą wiadomością dla Celtics jest powrót do gry Marcusa Smarta, natomiast zdecydowanie lepszą serię niż z Bucks musi zagrać Marcus Morris.
Mecze w Filadelfii będą dla niego wyjątkowe, bo to jest chłopak stamtąd, więc na trybunach na pewno zasiądą znajomi i rodzina, nadając tym spotkaniom znacznie większy ciężar gatunkowy dla skrzydłowego. Morris w starciach z Bucks miewał mecze dobre, dobra była w jego wykonaniu także druga połowa meczu numer siedem, ale jeśli Celtics mają mieć szanse na awans to Morris musi być dobrą przeciwwagą dla rezerwowych Sixers. Dodatkowo, wciąż nie wiemy, czy i w ilu meczach będzie w stanie zagrać Jaylen Brown, więc zmiennicy muszą być gotowi.
- Przewaga parkietu
Celtics wygrali wszystkie swoje mecze w Ogródku w pierwszej rundzie. Bez przewagi parkietu mogłoby być ciężko, natomiast to jest właśnie ten przywilej, wywalczony w sezonie regularnym. I ten przywilej nadal będzie obowiązywać w serii z Sixers. Wiadomo, że przewaga parkietu nie zawsze jest kluczowa, natomiast Sixers dobrze wiedzą, że czeka ich znacznie poważniejsze wyzwanie niż Miami, gdzie bardzo często hala wręcz świeciła pustkami, o czym mówili zawodnicy z Filadelfii. Tego w Bostonie na pewno będzie – zamiast tego, ogromne wsparcie dla C’s.
Czy można już powiedzieć, że ten sezon jest sukcesem bostońskiej drużyny? Czy porażka w drugiej rundzie z Sixers rzeczywiście będzie porażką? Zdrowy skład Celtics to materiał na finały NBA, dlatego całkiem fajną perspektywą jest przyszły sezon. Ale nie można przy tym nie docenić Sixers, którzy mają za sobą świetny sezon, a przecież ich młodzież też będzie rosła, też będzie jeszcze lepsza. Dodatkowo, Philla ma sporo miejsca w salary cap i kolejny pick w top10 draftu, no chyba że losowanie okaże się lepsze dla Celtics i to oni dostaną pick od Lakers.
Oba te zespoły są przyszłością Wschodu, przyszłością NBA. Dla jednego z nich wygrana w tej serii będzie jednak oznaczać wizytę w finałach konferencji już teraz i będzie to znakomite doświadczenie dla całej organizacji. Dla Bostonu źle będzie, jeśli tym zespołem okażą się Sixers, natomiast także w Beantown nie mają podstaw, by narzekać. Sixers najprawdopodobniej mają w tej serii więcej przewagi, są też zdecydowanie bardziej “gorącą” drużyną, ale nie ma w NBA drużyny, która tak dobrze odpowiadałaby na kłody rzucane pod nogi niż Celtics.
Bostończycy przez calutki sezon pokazali bowiem niesamowitą trwałość, odporność, wytrzymałość. Jakkolwiek to nazwiecie, wielki jest charakter tego zespołu, dlatego nie spieszyłbym się ze skreślaniem Celtów. A jak przegrają? W teorii nic wielkiego się nie stanie, choć w praktyce na pewno będzie rozczarowanie. Z drugiej strony, czy mogliśmy prosić o więcej w tym sezonie? Miejmy więc nadzieje, że to po prostu będzie fajna, ciekawa seria i swego rodzaju zapowiedź tego, co nas czeka w przyszłości. Teraz wszystko w rękach, głowach i parkiecie Celtów.