G6: Giannis doprowadza do remisu (3:3)

Koszykarze Boston Celtics nie byli w stanie powstrzymać Giannisa Antetokounmpo i nie wykorzystali szansy na zakończenie rywalizacji, a to jednocześnie oznacza, że ta pełna emocji seria wróci do Bostonu na decydujący pojedynek. Na samą myśli temperatura jest bliska wrzeniu, bowiem Game 7 to zawsze wojna nerwów i ogromna odpowiedzialność ciążąca na najważniejszych postaciach w zespole. Będzie się działo! W Milwaukee przy ogromnej wrzawie kibiców, Bucks zagrali bardzo rozsądne spotkanie, nakręcając tempo gry i bez skrupułów punktując Celtów w szybkich atakach, jednocześnie stawiając piekielnie trudne warunki na bronionej połówce. Brad Stevens ma o czym myśleć.

BOXSCORE

Szóste starcie w tej rywalizacji pokazało dwie prawdy – jak bardzo Bucks potrzebują dominującego w paint Giannisa oraz jak wielki wpływ na zespół Celtics ma duet JayJay. Po kilku minutach tych samych problemów co we wtorek, Grek po raz pierwszy znalazł sposób na Semiego Ojeleye i sprawił, że układ na szachownicy stworzony przez Stevensa przestał dawać Celtom przewagę. Lider Bucks znowu był bestią w ataku i w drugiej połowie prowadził gospodarzy do wygranej. Nie miało dla niego znaczenia, czy naprzeciwko stoi nasz rookie, Marcus Smart, Marcus Morris czy Al Horford. Trafiał wszystko z każdej pozycji, najczęściej raniąc nas perfekcyjnym rzutem fade away. Łącznie double-double 31pts i 14reb, przy 13/23FG i z czterema asystami oraz brakiem błędu w 41,5min. W 4Q dwanaście punktów z 23 oczek całego zespołu. Trudno było na to odpowiedzieć.

Kiedy na starcie 3Q kontynuowaliśmy fatalną grę z końcówki drugiej kwarty, a gospodarze uciekli na +14, wydawało się, że nie będziemy w stanie odwrócić losów spotkania. Tym bardziej, że właściwie tylko Terry Rozier miał w pierwszej połowie pewną rękę (5/11 FG, w tym cztery trójki) i z dorobkiem 14pts był wówczas najskuteczniejszym graczem spotkania. Podobnie jak w Game 5 schowani byli Tatum i Brown, ale właśnie w momencie naszych największych problemów w tym meczu, odpalili. Młodzi gniewni zaczęli być zdecydowanie bardziej zaangażowani na atakowanej stronie, widać było ich niepohamowaną chęć bycia pod grą i brali na siebie odpowiedzialność. A to sprawiło, że ten dość pokaźny deficyt udało się nam odrobić w nieco ponad sześć minut. Obaj zdobyli łącznie w tym fragmencie 17pts i od stanu 61:61 wszystko zaczęło się od nowa. Ale te nasze nadzieje tliły się tylko przez chwilkę, bo odpowiedź Bucks nie była co prawda najmocniejsza (run 7:0), to jednak nie pozwolili sobie na kolejne odebranie inicjatywy. Mimo wszystko ten opisany wyżej fragment pokazał, że Celtics z nakręconą parą JayJay są w stanie zdominować Bucks, nawet z rozgrzanym do czerwoności Giannisem. I właśnie tego będzie nam potrzeba w Game 7.

Potrzeba też będzie lepszej postawy na tablicach (39:48) oraz znalezienia wreszcie jakiegokolwiek sposobu na Khrisa Middletona, który rozgrywa serię życia. Wczoraj po raz pierwszy tak wyraźnie ustąpił miejsca Giannisowi, ale gość przy 211cm jest shooterem z perfekcyjnie ułożoną ręką – 7 na 8 z gry, w tym bezbłędny z dystansu (2/2). Może jakimś rozwiązaniem będzie częstsze granie na niego w ataku i próba złapania go na foul trouble? Wczoraj odgwizdano mu pięć przewinień. Drugiego fatalnego występu z rzędu nie powtórzył Malcolm Brogdon, który wspólnie z Antetokounmpo kąsił nas swoimi wejściami pod kosz w 4Q.

Po raz kolejny na parkiecie było dużo fizycznej walki – szczególnie w pierwszej połowie, kiedy to co chwila mieliśmy akcje z obu stron rozgrywane na małej i zagęszczonej przestrzeni. Próby wejść pod kosz często kończyły się stratami lub tak mocnym zwolnieniem rozegrania, że właściwie posiadanie było spisane na niepowodzenie. Obie drużyny rozpoczęły od naprawdę wysokiej intensywności w defensywie. Celtics mniej więcej do połowy drugiej kwarty świetnie trzymali odległości, wspomagali się przy przekazaniach i właściwie niewiele można było im zarzucić. Ale później nastąpiło tąpnięcie, co momentalnie kosztowało nas serię 2:14. Bucks zaczęli mocno przyspieszać grę i kapitalnie wykorzystywali nasz słaby powrót do obrony po nieudanych atakach. Dość powiedzieć, że w całym spotkaniu miejscowi zdobyli 25 punktów z kontrataków przy naszych czterech. Wykorzystali 11 z 17 takich akcji, zaś Celtics zaskakiwali Bucks szybkim rozegraniem ledwie trzykrotnie. Ten przyspieszony styl oprócz wymiernych efektów na tablicy wyników, miał też odzwierciedlenie w końcówce, kiedy niektórym Celtom zwyczajnie brakowało energii.

Poprzednia wizyta w Milwaukee nie była dla Roziera zbyt udana i jakby chcąc pokazać, że był to wypadek przy pracy, od początku chciał przejąć show dla siebie. Zaczął od wspomnianych już 14pts w pierwszej połowie, ale po zmianie stron nie był już w stanie odpalić fajerwerków. Tylko dwa dodane oczka, dużo forsowanych rzutów z dystansu i finalnie szesnaście punktów z siedemnastu rzutów. No i poza dwiema asystami same zera w linijce z czwartej kwarty.

Kolejny raz double-double, choć tym razem bardziej uciułane niż wypracowane, miał Horford  (10/10/4/2). Dominikańczyk miał swoje momenty, pomagał Tatumowi i Brownowi w szybkim comebacku w trzeciej kwarcie, ale później sprawiał wrażenie, jakby nie wytrzymał tempa. W 4Q nie oddał żadnej, powtarzam żadnej próby z gry i ani razu nie wizytował linii osobistych. Jego rolę przejął Morris, który był w decydującej ćwiartce naszym najskuteczniejszym zawodnikiem z dorobkiem 8 punktów.

Wracamy do Ogródka na najważniejszy mecz w sezonie. Dla tych chłopaków to będzie wielkie przeżycie, które niezależnie od rozstrzygnięcia, na pewno będzie bezcennym doświadczeniem na przyszłość, która w naszym przypadku jawi się w kolorowych barwach. Czekamy i wierzymy, że to my sprawdzimy się w półfinale Eastern Conference z nieobliczalnymi 76ers!

Więcej materiałów z Game 6 znajdziecie tutaj.

#WeAreTheCeltics