Playoffs 2018: Celtics vs Bucks

Po sezonie regularnym, jeśli chcielibyśmy wyszukać, czym jest „wytrwałość” to w wynikach powinni pojawić się Celtics. Taki to był sezon w wykonaniu podopiecznych Brada Stevensa. Celtowie przystąpili bowiem do sezonu z czwórką ledwie graczy z poprzednich rozgrywek, a kilka minut po jego rozpoczęciu stracili Gordona Haywarda. Na przestrzeni sezonu, tygodnie gdy stracili (i wciąż tracą) Morris, Smart czy Irving. W związku z tym, Stevens często musiał polegać na nieopierzonych, niedoświadczonych zawodnikach. I nie zgadniecie, co się stało. Boston Celtics zrobili serię 16 zwycięstw z rzędu, zakończyli sezon z najlepszą obroną w lidze i uplasowali się na drugim miejscu na Wschodzie. Wygrali też więcej meczów niż rok temu.

Jeśli to nie jest „wytrwałość”, to nie wiem, czym jest. Teraz jednak przed Celtami jeszcze co najmniej jeden rozdział tej historii, momentami pięknej, choć równie często także nieszczęśliwej. W niedzielę rozpoczniemy serię z Milwaukee Bucks i nie zagrają w tej serii Kyrie Irving, Daniel Theis oraz Gordon Hayward, a jeśli Marcus Smart chce jeszcze wrócić na parkiet w tym sezonie to ta seria musiałaby potrwać sześć, może nawet siedem meczów. Mimo tych osłabień, Celtics nie są jednak wcale na straconej pozycji, o czym nieraz już nas przekonali.

Sezon regularny to sezon regularny, tutaj są playoffs. Bostończycy na straconej pozycji nie są, ale na pewno wyglądają jak zespół, który przez urazy jest po prostu mocno odsłonięty na ataki przeciwnika. Gdzie powinni szukać swoich szans? Co będzie kwestią kluczową? O tym wszystkim w paru słowach poniżej.

Kto zatrzyma Giannisa?

Celtics i Bucks w czterech meczach sezonu regularnego podzielili się po równo, zwyciężając po dwa razy. Wiecie, ile Giannis zdobywał w tych meczach średnio punktów? Ponad 33 na spotkanie, trafiając przy tym 54 procent z gry (i dokładając jeszcze 11 zbiórek i pięć asyst). Grek z roku na rok wygląda coraz bardziej dominująco, ale wciąż nie ma na koncie jeszcze takiego „przejęcia” serii jakich wiele razy dokonywał LeBron. Starcia z osłabionymi, zdziesiątkowanymi Celtami zdają się być idealną szansą dla niego, aby w końcu swoją dominację pokazać.

Celtowie nie będą mieli łatwego zadania, nie łatwo będzie Giannisa spowolnić, a co dopiero zatrzymać. Chyba się nie da. W tych świetnych meczach skrzydłowego Bucks w sezonie regularnym, zdecydowanie najczęściej do matchupu z Giannisem wystawiany był Al Horford. Nie jest to duże zaskoczenie, bo Big Al to jeden z najlepszych defensorów Celtics, natomiast nie ma on takiej szybkości, aby móc poradzić sobie z Giannisem na dryblingu. Co by jednak nie mówić, Horford zrobił kawał solidnej roboty, jeśli chodzi o obronę greckiego zawodnika:

  • NBA nie ma statystyk z drugiego pojedynku w sezonie między Bucks a Celtics (wygranego przez Boston), ale wiemy, że Horford także wtedy zagrał całkiem dobre spotkanie w obronie – tutaj dowód,
  • w pozostałych trzech meczach, Horford bronił Giannisa w 94 posiadaniach, a Grek zdobył w tym czasie 42 punkty, trafiając 13 z 24 rzutów z gry (54 procent),
  • wszyscy inni Celtowie mieli łącznie 126 takich posiadań, a Giannis zdobył 62 punkty przy 25 trafieniach na 43 próby z gry (58 procent).

Jak więc widać, Horford dał radę całkiem nieźle, nie musząc ganiać za Grekiem po obwodzie (to wciąż jest jego największa pięta achillesowa – ledwie 30 procent skuteczności), choć Giannis i tak często dostawał się na linię rzutów wolnych (16 trafień), wykorzystując przewagę szybkości. W związku z tym, pewne jest, że Stevens rzuci na Giannisa cały wianuszek innych obrońców, bo ma taki luksus – Morris, Ojeleye, ale też nawet Baynes czy Tatum i  Brown. Żaden z tej czwórki nie jest w stanie wyeliminować Giannisa, ale praca zespołową może uda się go zmęczyć.

Dodatkowo, nie ma żadnych wątpliwości, że Celtics będą starać się po prostu zablokować pomalowane i wymusić w ten sposób na Bucks, aby częściej próbowali z dystansu. Na korzyść Celtów działa fakt, że ekipa z Milwaukee nie stroni także od prób z mid-range (ósma pozycja w NBA pod tym względem). Po części jest to efekt tego, że Bucks nie są drużyną, gdzie znajdziemy dobrych lub bardzo dobrych strzelców. Nie idzie im też w ustawieniach small-ball, bo choć ostatnio jest ich więcej niż za czasów Kidda, ale one nie działają tak, jak Bucks by tego chcieli.

W ustawieniu z Giannisem na pozycji numer pięć, Bucks byli gorsi aż o 31 punktów od rywala (72 minuty), mając problemy nie tylko w ataku, ale również w obronie. Ten zespół zdecydowanie lepiej wygląda z tradycyjnym centrem, natomiast jest to szansa dla Celtics. Warto jednak pamiętać o tym, że nawet pomimo tego, Giannis zdobywał w zeszłym sezonie aż 13.3 punktów na mecz spod samego kosza, czyli najwięcej od 15 lat (czasy Shaqa, który w sezonie 2002/03 robił 14.6 oczek przy obręczy), z czego ta średnia rosła do 17.5 punktów w starciach z Celtics.

Celtowie nie mogą więc łudzić się, że Giannisa da się zatrzymać. Nie da się, ale trzeba jak najbardziej utrudnić mu życie. To on będzie w tej serii najbardziej utalentowanym graczem i największą szansą Bucks na przejście dalej. Kozły nie trafiają jednak zza łuku (ledwie 22. miejsce w lidze, jeśli chodzi o procent trafień zespołu), a sam Antetokounmpo trafia ledwie 37 procent swoich prób spoza pomalowanego, co jest trzecim najgorszym wynikiem wśród 206 zawodników, którzy oddali co najmniej 200 takich rzutów. Tu jest więc klucz dla Bostonu.

Czy Celtics będą w stanie punktować?

To pytanie nie byłoby zadawane, gdyby Kyrie Irving wciąż był w stanie grać. Ale nawet z nim, ofensywa Celtics nie była aż tak dobra, choć nie ma żadnych wątpliwości, że bez niego była po prostu słaba. W tych 22 meczach bez Irvinga (z dobrym bilansem 14-8), bostończycy zdobywali średnio 103 punkty na 100 posiadań, co byłoby wynikiem z trzeciej dziesiątki ligi. Świetne starty miewał Terry Rozier, ale po urazie kostki ta dobra forma gdzieś uleciała. Na dodatek, w kilku ostatnich meczach widać było, że 23-latek musiał radzić sobie z większą uwagą rywali.

Celtics cały czas potrafią jednak wygrywać mecze, bo ich defensywa pozostała na bardzo wysokim poziomie nawet pomimo tych wszystkich kontuzji. Koniec końców, udało się w ostatnim starciu sezonu regularnego odzyskać miejsce numer jeden kosztem Utah Jazz i Celtowie po sezonie, w którym m.in. Marcus Smart stracił prawie 30 spotkań, a drużyna miała tylko czterech zawodników z poprzednich rozgrywek (do tego z drużyny odeszli tacy obrońcy jak Crowder czy Bradley), tak czy siak zdołali utrzymać obronę numer jeden w całej lidze.

W starciu z Bucks poważnym testem będzie zatrzymanie, spowolnienie Giannisa, choć problemów będzie znacznie więcej (o czym za chwilę). Wiele zależeć będzie jednak od tego, czy Celtowie będą w stanie regularnie punktować po drugiej stronie parkietu. Tym bardziej, że obrona drużyny z Milwaukee jest w tym sezonie mocno nieregularna (na tyle, że w ostatnim meczu sezonu oddała aż 130 punktów w 35-punktowej porażce z Sixers), ale to nadal jest defensywa, w której zawodnicy mają naprawdę długie ręce i znakomicie potrafią wymuszać błędy rywala.

Dość powiedzieć, że Bucks skończyli sezon jako drugi najlepszy zespół pod względem punktów zdobytych po stratach przeciwnika oraz jako drugi najlepszy zespół pod względem przechwytów. Bucks lubią biegać (wiadomo, Giannis w trzech krokach spod kosza pod kosz), a do tego mają personel, który w tych kontrach czuje się naprawdę dobrze. Celtics będą więc musieli dobrze opiekować się piłką i równie dobrze wracać do obrony po błędach. Potrzebują też dużej serii od Roziera, ale w ataku każda pomoc (Monroe, Morris) będzie po prostu nieoceniona.

Ciekawą kwestią jest to, jak zaprezentuje się dwójka najmłodszych Celtów, czyli Jayson Tatum oraz Jaylen Brown. Bucks nie są wcale słabi na skrzydle (niech nikt nie zapomina o Middletonie, tym bardziej kiedy on robił w tym sezonie ponad 20 punktów na mecz), ale Tatum miewał dobre lub bardzo dobre mecze z Bucks, wykorzystując swoje znakomite umiejętności kreowania rzutu. 20-latek był w tym sezonie ogromną niespodzianką na plus dla Celtics i kimś, kto potrafił zrobić różnicę. Przed nimi pierwsze playoffs w karierze i poziom trudności idzie w górę.

Bardzo ważne dla ataku Celtics będzie także to, czy uda się odpowiednio zaangażować Browna. Drugoroczniak zaliczył wielki postęp, robił aż 17 punktów na mecz i był drugim najlepszym strzelcem w zespole (warto dodać: Avery Bradley w swoim najlepszym sezonie miał średnią 16.3 punktów na mecz), ale często po znakomitym starcie, w dalszej części meczu Brown gdzieś (mniej lub bardziej) znika. Patrz: ostatnie starcie z Wizards, kiedy 21-latek zdobył aż 21 oczek w pierwszej kwarcie, ale potem Celtom nie udało się już kreować go w taki sam sposób.

Trudno jednak liczyć, że ta dwójka weźmie Celtów na swoje barki i zaprowadzi zespół do drugiej rundy – bardzo dużo będzie tutaj zależało od Horforda, który w czterech starciach z Bucks w tym sezonie był po prostu świetny: 18.8 punktów (70.5 FG% i 60 3P%), 7.3 zbiórek oraz 5.3 asyst i plus-8.3 w średnio prawie 35 minut gry. To był mocno nieregularny sezon 31-letniego podkoszowego, ale rok temu w fazie play-off zobaczyliśmy najlepszą wersję zawodnika i liczymy, że Big Al w tym roku znów wniesie się na wyższy poziom.

Kto będzie x-faktorem?

Tam wyżej wymieniłem już trójkę, która może odegrać rolę x-faktora dla Celtics. Terry Rozier przyzwyczaił nas do tego, że z reguły w fazie play-off gra nawet lepiej niż w sezonie regularnym, a to był zdecydowanie jego najlepszy sezon w karierze. Nie będzie miał jednak łatwego zadania, bo stanie naprzeciw tego niezwykle atletycznego Bledsoe, który nie był co prawda takim wzmocnieniem dla Bucks, jak można się tego było spodziewać, ale w meczach z Celtics robił swoje. Na dodatek, do ekipy Bucks wracają po kontuzjach Brogdon oraz Dellavedova.

Obaj w przeszłości byli utrapieniem dla Celtics, mogąc kreować dobre pozycje dla swoich kolegów, a przecież w Bostonie nie zagra jeszcze Marcus Smart, który musi modlić się o to, aby seria potrwała na tyle długo (kto wie, może nawet do meczu numer siedem), żeby możliwy był jego powrót. On jeden sam mógłby być w tej serii kluczem, ba, może nawet najlepszym defensorem na Giannisa (zanim powiecie, że nie to przypomnijcie sobie jego pojedynki z Millsapem), ale Celtowie nie mogą czekać na jego powrót, lecz muszą poradzić sobie bez niego.

Ważne tygodnie przed Marcusem Morrisem, który ma za sobą bardzo udaną końcówkę sezonu, w której gdzieś tam nieśmiało zbudował sobie kandydaturę do nagrody dla najlepszego szóstego gracza, choć szans na wygraną nie ma. Ale skrzydłowy buduje sobie także coraz większą sympatię wśród bostońskich kibiców i miejmy nadzieję, że w serii z Bucks zaskarbi sobie tylko więcej fanów. Faktem jest, że Morris to jeden z lepszych obrońców na Jamesa w lidze, dlatego nie dziwne, że wiele osób także w nim upatruje kogoś, kto będzie w stanie spowolnić Giannisa.

Ale defensywa to jedno, bo wydaje się, że Celtics zdecydowanie bardziej będą potrzebować dobrej gry Morrisa po tej drugiej stronie parkietu. 28-latek nieraz w tym sezonie udowodnił, jak świetnym strzelcem jest i to jego wsparcie w ataku może okazać się dla Celtów kluczowe. To tutaj też Bostończycy mogą mieć sporą przewagę nad ławką Bucks, gdzie pierwsze lecz mocno nieregularne skrzypce gra Jabari Parker, wracający przecież do gry po drugim już zerwaniu ACL. Drugi unit Celtów zyska dodatkowo, jeśli Greg Monroe będzie w stanie zostać w grze.

Monroe z tygodnia na tydzień wyglądał coraz lepiej w barwach Celtics, robiąc bardzo dobre rzeczy w ataku i niekiedy także fajne rzeczy po tej drugiej (jego słabszej) stronie parkietu, a teraz stanie do pojedynku ze swoim byłym zespołem. Celtowie będą liczyć, że podkoszowy poprowadzi momentami ofensywę zespołu, ale pozostaje pytanie, czy on w ogóle będzie jakimkolwiek faktorem dla Celtics, jeśli Bucks raz po raz będą wykorzystywać jego mankamenty w obronie akcji pick-and-roll, a przecież na pewno mają kim to robić (Giannis, Bledsoe).

Koniec końców, prawdziwym x-faktorem może okazać się Brad Stevens, który z pewnością jest lepszym fachowcem niż Joe Prunty, czyli wciąż tylko tymczasowy coach Bucks. Stevens po raz kolejny dokonał rzeczy wielkich w sezonie regularnym, a przed rokiem wygrał dwie bardzo trudne serie, pokazując przy tym wiele ze swojego kunsztu trenerskiego. Wiele osób mówi, że to właśnie pojedynek Stevensa z… Giannisem jest jednym z najciekawszy starć pierwszej rundy i coś w tym jest: jeśli Brad wymyśli, jak spowolnić Greka to szanse Celtics rosną.

Ale tutaj nie tylko o to chodzi, bo Stevens przecież wielokrotnie udowodnił, że pewne zmiany już w trakcie meczów mogą prawdziwie zmienić oblicze całego spotkania. W tym przypadku, przewaga Celtów jest ogromna, choć nie wolno zapominać o tym, że na parkiecie mamy jednak tylko i wyłącznie zawodników, a co by nie mówić, ten z największym talentem będzie biegał w koszulce Bucks. To nie będzie więc łatwa seria dla Bostończyków, a o awans do kolejnej rundy będzie bardzo trudno – ba, według wielu to właśnie Milwaukee się tam zamelduje.


A co jeśli Celtom się nie powiedzie? Od lat atmosfera w Bostonie jest bardzo… optymistyczna. Oczywiście, prawdziwe jest stwierdzenie, że „zawsze jest następny rok” i w przypadku Celtics to stwierdzenie jak najbardziej ma zastosowanie. Wiele może się zmienić przez lato, wielu graczy może już w tej drużynie nie być w przyszłym sezonie, ale Celtowie nie grają tutaj o życie. W zasadzie od początku rozgrywek, zaraz po kontuzji Haywarda, wszystkie oczekiwania przeszły na sezon 2018/19 i to tylko ogromna zasługa Celtów, że zagrali tak dobry rok.

Można bowiem stwierdzić, że Celtics zrobili wszystko, co mogli zrobić bez całego sezonu Haywarda i bez Irvinga w tej ostatniej części rozgrywek. W tym momencie, najważniejsze jest jednak zdrowie tej dwójki, a cała reszta to tylko dodatek. Dobra gra w playoffs to na pewno znakomita rzecz dla fanów, ale również dla wszystkich tych młodych zawodników. Brown i Tatum już wyglądają jak przyszłe gwiazdy tej ligi, a kolejne tygodnie mogą tylko przyspieszyć ich rozwój. Szybka porażka wielkim dramatem nie będzie – zawsze jest następny rok, z Irvingiem i Haywardem.

#WeAreTheCeltics