Brown prowadzi do wygranej

Brad Stevens po raz czwarty z rzędu zanotuje poprawę bilansu, bo Boston Celtics (54-25) pokonali w piątek u siebie Chicago Bulls (27-52) i na trzy mecze przed końcem sezonu mają już więcej zwycięstw niż przed rokiem. Rekord kariery w punktach ustanowił Jaylen Brown, który do zdobycia 32 oczek potrzebował siedmiu trafień zza łuku, stając się najmłodszym Celtem z takimi osiągami od Paula Pierce’a w 1999 roku. Drugie w karierze triple-double zanotował z kolei Greg Monroe, a jego znakomita współpraca z Jabarim Birdem przyniosła temu drugiemu career-high w postaci 15 punktów i jego najlepszy jak do tej pory mecz w NBA. Udany debiut w barwach Celtics zaliczył także Jonathan Gibson, który dopiero co podpisał umowę.

Już na kilka godzin przed meczem okazało się, że dzień wolnego dostaną Al Horford oraz Jayson Tatum, dlatego kibice Bulls mogli nerwowo przebierać nogami w obawie, że ich zespół na finiszu tankathonu niepotrzebnie wygra kolejny mecz z Bostonem. Ostatecznie nic takiego nie miało miejsca, a tym, który upewnił się, że tak nie będzie, był Jaylen Brown, od samego początku grający bardzo agresywnie i z ogromną dozą pewności siebie. Brown już od pierwszej kwarty wyglądał tak, jak gdyby to był mecz ligi letniej, a on był tutaj po prostu najlepszym graczem.

12 oczek w pierwszej odsłonie, 20 w trzech kolejnych i mamy nowy rekord kariery Browna. 32 punkty, z czego te dwie ostatnie trójki, przy dość bliskim przecież wyniku, były trochę jak takie LeFuck trójki od LeBrona. Ostatni raz tyle oczek, tak młody zawodnik, zdobył w 2007 roku, kiedy to Gerald Green zapisał na konto 33 punkty. Dodatkowo, Brown jest najmłodszym od czasów Paula Pierce’a graczem (1999), który w jednym meczu przekroczył granicę 30 punktów i trafił co najmniej pięć rzutów zza łuku. Jaylen nie nadchodzi, on już jest i straszy.

Jasne, to tylko Bulls. To drużyna, której zależało na porażce i można tylko współczuć Robinowi Lopezowi, który chyba cały mecz przesiedział zaraz obok ławki i najprawdopodobniej nie podnosił się nawet na timeouty. Mimo to, Bulls przez długi czas stawiali twarde warunki, trochę wykorzystując fakt, że w Bostonie nie miał kto w obronie grać. No, może tylko Guerschon Yabusele naprawdę się starał i jeszcze w pierwszej kwarcie zaliczył dwa znakomite bloki. Yabu znów wyszedł w pierwszej piątce, poza blokami była też trójka i punkty w kontrze.

Zdecydowanie lepiej zaprezentował się jednak Jabari Bird, który otrzymał sporo minut i wyglądał jak Tony Allen 2.0 w tym, co robił. Sporo energii, ale też przede wszystkim znakomita gra wzdłuż linii końcowej, którą Bird mógł podpatrzeć od Bradleya. Jabari już w pierwszej połowie miał 13 oczek na koncie i Mike Gorman mógł znów krzyczeć, że Bird robi dobre rzeczy. A najlepszy był ten chase-down block pod koniec czwartej kwarty. Zwróćcie uwagę, gdzie był Jabari, kiedy Bulls zaczynali kontrę. Zwróćcie też uwagę, jaki był wtedy wynik.

Przy stanie 102-98, przy takiej kontrze i lecącym poza boisko Brownem, to był naprawdę bardzo ważny blok. Tym bardziej większe brawa dla gracza, który większość sezonu spędził w G-League i gra na two-way kontrakcie. Bird zdobył więc 15 punktów, większość po podaniach od Monroe, który zaliczył drugie w karierze triple-double. 19/11/10 i po raz kolejny to napiszę: jaka szkoda, że Celtics nie są zdrowi, bo Greg Monroe to naprawdę dobre uzupełnienie tego składu, którego jednak za rok może już w Bostonie nie być. Zobaczymy, co będzie w lato.

Jeden mecz absencji i problemy z kostką wybiły z rytmu Terry’ego Roziera, ale w czwartej kwarcie to właśnie Monroe świetnie spisał się w roli rozgrywającego. Byki zrobiły „swoje”, a Celtics dostali m.in. trzy trafienia zza łuku od Jonathana Gibsona, podczas gdy Moose kompletował kolejne statystyki do triple-double. Dzieła zniszczenia dopełnił Brown i faktem stał się czwarty kolejny sezon, w którym Brad Stevens poprawia bilans swojego zespołu. Przed nami jeszcze trzy mecze. Więcej materiałów wideo tutaj, a boxscore ze spotkania znajdziecie tutaj.