Raps uciekają z pierwszym seedem

Niestety, wszystko wskazuje na to, że Boston Celtics (53-24) nie obronią pierwszego miejsca na Wschodzie, jakie wywalczyli sobie w ubiegłym sezonie – w środę bardzo blisko zaklepania sobie pierwszego seedu znaleźli się bowiem Toronto Raptors (56-22), którzy zrewanżowali się Celtom za porażkę z poprzedniego tygodnia. Bostończycy po raz kolejny pokazali, że mecze w Kanadzie to po prostu ich pięta achillesowa. Nie pomógł powrót do gry Terry’ego Roziera, który spisał się słabiutko i przerwał swoją serię meczów w double-digits. Do końca sezonu pozostały już ledwie cztery mecze i tylko szczęśliwy zbieg okoliczności pozwoliłby Celtom wyprzedzić Raptors w tabeli – C’s muszą wszystkie swoje starcia wygrać, a rywale wszystkie przegrać.

Można więc już chyba przyzwyczaić się do tego drugiego miejsca. A szkoda, bo na pewno była szansa – Celtics podobnie jak w Milwaukee, całkiem nieźle rozpoczęli starcie z Raptors, prowadząc nawet po pierwszej kwarcie za sprawą zrywu 7-0 na jej zakończenie. Świetnie wyglądała postawa Celtów na tablicach, gdzie wysiłek całego zespołu przynosił bardzo dobre efekty, natomiast począwszy od drugiej kwarty rozpoczął się powolny upadek, który w pewnym momencie przerodził się w nawet 20-punktowe prowadzenie gospodarzy.

Celtics mieli bowiem ogromne problemy w ataku w drugiej odsłonie, popełnili aż 13 strat w pierwszej połowie i pozwolili rywalom na zdobycie 22 oczek po tych błędach. Tak się meczów w Toronto nie wygra, tym bardziej że znów we znaki dali się Bostończykom zmiennicy kanadyjskiej drużyny. Dość powiedzieć, że Fred VanVleet sam trafił zza łuku trzy razy, czyli dokładnie tyle samo, ile Celtowie (trzy na 22 prób, co dało beznadziejną, około 13-procentową skuteczność). W drugiej połowie goście jeszcze próbowali, ale przewaga Raptors była za duża.

Jasnym światełkiem na pewno był Greg Monroe i tylko szkoda, że Celtics nie są zdrowi, bo wtedy to wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Mook zapisał na konto 17 punktów (trafiając przy tym 9/9 z linii rzutów wolnych) i świetnie spisał się na tablicach, sprawiając ekipie gospodarzy sporo problemów pod ich koszem. Najlepszym strzelcem bostońskiej drużyny okazał się Marcus Morris, który po słabym meczu w Milwaukee znów przekroczył granicę 20 oczek, ale miał też pięć strat i daleki był ideału. 16 punktów zdobył Al Horford.

Boston przegrywa więc oba mecze w back-to-back i praktycznie nie ma już szans na pierwszy seed, dlatego trzeba z uwagą śledzić to, co dzieje się za plecami, a tam trwa naprawdę wyrównana walka o pozycje 3-4 oraz 6-8. Cavs i Sixers z bilansem 48-30 powalczą o trzecie miejsce, a decydujący może się okazać zbliżający się bezpośredni pojedynek. Z kolei w dolnej części ósemki niezwykle małe różnice są między Heat (43-36), Wizards (42-36) oraz Bucks (42-36) – wśród tych zespołów już prawie na 100 procent jest rywal Celtów w pierwszej rundzie.