Celtowie znowu zachwycają!

Brad Stevens dodał kolejny argument za swoją kandydaturą do nagrody Coach of the Year. Szkoleniowiec Celtics świetnie rozdzielał minuty starterów do gry z ograniczonym drugim unitem, czym do minimum zminimalizował zagrożenie ze strony rezerwowych Raptors, zatrzymując ich na 20 punktach. Bostończycy po kapitalnym meczu, w którym czuć było atmosferę PlayOffs, pokonali w Ogródku lidera Eastern Conference. Kluczem była znakomita postawa w 4Q i run 10:0, dzięki akcjom Horforda, Morrisa, Roziera i Tatuma. Strata do ekipy z Toronto zmalała do ledwie dwóch meczów i finisz sezonu regularnego, a przede wszystkim środowe starcie w Air Canada Center zapowiada się pasjonująco.

BOXSCORE

Piętnaście zmian prowadzenia, aż dwudziestokrotnie remis na tablicy wyników i przez ponad czterdzieści minut walka kosz na kosz, w której oba zespoły trzymały się bardzo krótko i maksymalna przewaga wynosiła dwa posiadania. To był bez wątpienia spektakl na poziomie PlayOffs, bo poza wyrównaną i trzymającą w napięciu rywalizacją, również jej poziom był na najwyższym koszykarskim poziomie. Ostatecznie, to Celtics zadbali o świetny nastrój swoich fanów podczas Świąt Wielkanocnych i pokazali, że wciąż mają wyostrzone apetyty na powtórzenie sukcesu sprzed roku i zajęcie pole position przed rywalizacją w decydującej fazie sezonu. Za takie spotkania kochamy ten sport!

To był znakomity mecz w wykonaniu Celtów, w którym od pierwszych sekund zaskoczyli przyjezdnych z Toronto swoją zawziętością w obronie i skutecznością w ataku. Już samo wejście smoka w mecz Arona Baynesa (12 punktów w 1Q) musiało zrobić wrażenie, a tym bardziej jego dwie pierwsze w tym sezonie celne trójki! Zaangażowanie i koncentracja naszych zawodników na przestrzeni całego pojedynku była na najwyższym poziomie, co nie uszło uwadze kibiców zgromadzonych w TD Garden, którzy owacją na stojąco nagrodzili Grega Monroe’a po pojedynku w 4Q z DeMarem DeRozanem, a głośnymi okrzykami uznania za ofiarną walkę o piłkę w paterze również Semiego Ojeleye i Kadeema Allena, który dostał swoje minuty w związku z absencją Shane’a Larkina.

Początkowo mieliśmy dużo problemów z Kylem Lowry’m, który wykorzystywał swoją szybkość i napędzał akcje przyjezdnych, a po minięciu za zasłoną kreował swoim partnerom mnóstwo miejsca do celnych rzutów. Uwagę zwracał na to komentujący spotkanie Brian Scalabrine, który szczególnie po pierwszej kwarcie, w której Raptors rzucali na ponad 60% skuteczności, wymagał od naszych graczy większej pomocy w obronie. W pierwszej połowie często byliśmy spóźnieni na obwodzie, z czego korzystali m.in. Serge Ibaka oraz Fred Van Vleet. Ale z biegiem czasu Celtowie zaczęli bronić jak z nut, co w szczególności było widoczne w czwartej kwarcie, w której pozwolili gościom na zdobycie ledwie 15 punktów, a w całej drugiej części meczu na ledwie 2/17 zza łuku!

Kapitalnie zespół ustawiał Stevens, który zdając sobie sprawę z siły ławki rezerwowych gości, która w poprzednim starciu w Kanadzie zdominowała nasz zespół i otworzyła drzwi do bolesnego dla nas blowoutu, perfekcyjnie rotował składem i prawie non stop na parkiecie przebywało dwóch starterów. A jak istotna była to kwestia szczególnie można było zaobserwować w drugiej kwarcie, kiedy naszą grą niczym profesor kierował Al Horford. Praca domowa z lekcji w Air Canada Center została odrobiona – rezerwowi Raptors nie byli już tak wartościowi i do dorobku zespołu wnieśli ledwie dwadzieścia punktów, będąc 7/25 z gry, zaś doświadczony CJ Miles zanotował 0/6 FG.

Finalnie Celtics zatrzymali Raptors poniżej granicy 100 punktów, a to przecież zespół, który po przerwie na All-Star Weekend ma najlepszy ofensywny wskaźnik w lidze na poziomie ponad 114 PPG i jest najlepiej atakującą drużyną w Eastern Conference od dziewiętnastu lat. Czapki z głów Trenerze!

Przez większość meczu to jednak Celtics byli pod kreską i musieli gonić wynik. Kiedy w trzeciej kwarcie wyszliśmy na +6, wydawało się, że powoli przejmujemy ten mecz. Ale szybko wybił nam to z głowy DeRozan, który zagrał zdecydowanie najlepszy mecz przeciwko Celtom od dłuższego czasu i zanotował game-high 30 pts (12/19 FG), notorycznie robiąc nam szkody na półdystansie, na którym jest jednym z najlepszych w lidze.

Na decydujący cios musieliśmy więc poczekać do połowy 4Q, kiedy przeprowadziliśmy run 10:0. Goście byli wyraźnie oszołomieni i w końcówce właściwie sami pozbawili się szansy na powrót, popełniając w krótkim czasie aż cztery proste błędy w ataku, a w całym meczu aż piętnaście przy zaledwie pięciu autorstwa Celtów. Nie bez znaczenia dla decydujących fragmentów był również brak na parkiecie Ibaki, który z pięcioma przewinieniami został odesłany przez Dwayne’a Casey’a na ławkę rezerwowych. Jego nieobecność znakomicie wykorzystali doświadczeni Horford oraz Marcus Morris, zdobywając łącznie 14 punktów.

O artystyczne wrażenia kolejny raz zadbał Jayson Tatum, który w pięknym stylu trafiał wielkie rzuty, w tym fade-away w stylu Dirka Nowitzkiego. Na uznanie za najlepszego debiutanta raczej nie ma szans, ale to nie zmienia faktu, że gra jak najlepszy debiutant. Osiem punktów w 4Q i linijka 24/6/4 mówi sama za siebie. O jeden punkt więcej zdobył dla Celtów Morris, który w ostatnich tygodniach wyrósł nam na pewną opcję w ataku. Do punktowego dorobku dodał dziewięć zbiórek, trzy asysty i dwa bloki, w tym ten na Lowry’m w 4Q, który był przypieczętowaniem dominacji naszego zespołu w końcówce spotkania. Z nim na parkiecie byliśmy aż +21, co biorąc pod uwagę tak wyrównany poziom rywalizacji, aż nadto obrazuje, jak wielki wpływ miał na grę drużyny. W ostatnich sekundach niepotrzebnie dał się ponieść emocjom i uległ zaczepkom rywali, przez co został wyrzucony z parkietu. Ale to tylko pokazało jakiego kalibru było to starcie, którego scenariusz był aż przepełniony nerwami.

W wielkiej formie nadal jest Terry Rozier – 21/3/7 przy skuteczności 8/17. Od początku pełen wigoru i chęci do poprowadzenia drużyny do kolejnej, szóstej już przecież wygranej. W 1Q miał serię siedmiu kolejnych punktów zespołu, w tym piękną trójkę po step-backu, gdy chwilę wcześniej bezczelnym crossoverem ograł Jakoba Poeltla – oj pokręciły się nogi, pokręciły. Fajne momenty miał Ojeleye, który znów pokazał bardziej odważną grę w ataku, a na dowód tego trafił trudny i efektowny lay-up z jednej ręki nad Ibaką. Rytmu nie mógł złapać za to Jaylen Brown, który zdobył tylko cztery punkty i oddał zaledwie osiem rzutów.

Walka o pierwszy seed wciąż trwa. Już w środę być może najważniejszy dla niej akt. Tym razem to Celtics pojadą do Raptors. Będziemy w back-to-back po starciu z Bucks, co może mieć oczywiście znaczenie przy takich brakach kadrowych. Ale ten zespół jest niemożliwy i robienie niemożliwych rzeczy ma już w DNA.

Więcej materiałów ze spotkania przeciwko Raptors znajdziecie tutaj.

WESOŁEGO ALLELUJA!