Kapitalna wygrana w Portland!

Celtics zdają się w ogóle nie przejmować ogromnymi problemami zdrowotnymi i po niemożliwej wygranej z Thunder, tym razem po kolejnym już w tym sezonie comebecku z dwucyfrowego deficytu i fenomenalnej grze w czwartej kwarcie, pokonali na wyjeździe gorących ostatnio Trail Blazers (105:100). Liderem zespołu ponownie był Marcus Morris, który zdobył trzydzieści punktów i od początku spotkania był pewną opcją w ataku. Bostończycy długo gonili gospodarzy niesionych duetem Lillard-McCollum oraz dobrą grą na atakowanej desce, a pościg został sfinalizowany niemal bezbłędną postawą w 4Q wszystkich zawodników, także tych którzy wyraźnie nie mieli swojego dnia.

BOXSCORE

Dla tej drużyny nie ma rzeczy niemożliwych. Przekonaliśmy się o tym we wtorek w TD Garden, a także wczoraj w Moda Center w Portland. Po trzech kwartach Celtics przegrywali dziesięcioma punktami, będąc nieznacznie gorsi od Trail Blazers we wszystkich kwartach. Podopieczni Brada Stevensa mieli swoje problemy, szczególnie w strefie podkoszowej, a kilku zawodników nie było w stanie złapać rytmu. Jednak w najlepszym momencie z możliwych, a więc w czwartej kwarcie, Celtics odpalili i to jak.

Najlepszy na boisku Morris dostał długo wyczekiwane wsparcie od Jaysona Tatuma, który swoje wszystkie cztery celne rzuty z gry trafił w tym fragmencie i to właśnie on wspólnie z Shanem Larkinem dał sygnał do ataku. Obaj na starcie 4Q przeprowadzili niespodziewaną szarżę – zrobili run 13:4 i pozwoli Celtom na próbę wyszarpania wygranej z bardzo trudnego terenu. Wielkie momenty mieli również mało aktywni wcześniej Terry Rozier i Al Horford, którzy trafili po bardzo ważnym rzucie z dystansu, a Dominikańczyk dodatkowo miał świetną asystę do Tatuma i najważniejszą zbiórkę w tym meczu.

Warto też zauważyć dojrzałość, z jaką nasz zespół rozegrał końcówkę starcia w Portland, która szczególnie była widoczne w ostatnich sekundach, kiedy zawodnicy byli szeroko ustawieni na parkiecie i nie pozwolili miejscowym na popełnienie przewinienia, czym zabrali mnóstwo czasu. No i Tatum nie podpalił się i nie skończył lay-upa – w głowie miał chyba to co zrobił z kolegami Westbrookowi i spółce z Oklahomy.

Gospodarze na długie minuty przejęli inicjatywę po serii 13:2 w pierwszej kwarcie, jednak potrafiliśmy trzymać się w tym meczu na relatywnie bezpiecznym dystansie. Ten wzrósł w trzeciej odsłonie do dwunastu oczek, kiedy Damian Lillard i CJ McCollum nie mieli litości i co chwila agresywnie atakowali obręcz, zdobywając koleje punkty dla swojego zespołu. To był moment, w którym nasza gra wyglądała najsłabiej – mieliśmy mnóstwo kłopotów z obroną pomalowanego i z tej strefy pozwoliliśmy Trail Blazers na rzucenie w całym spotkaniu 49 punktów i zupełnie nie mogliśmy wykreować sobie dobrych pozycji na dystansie, oddając w ciągu tych dwunastu minut ledwie dwie próby zza łuku.

Pod nieobecność Kyriego Irvinga i przy słabszej dyspozycji Horforda, Celtics stają się w ostatnich dniach zespołem Morrisa. Kolejny mecz na poziomie 30 punktów, przy kapitalnej dyspozycji rzutowej 9/13 FG, z czego aż 5 na 6 zza linii 7,24m! Od pierwszych sekund spotkania miał pewną rękę i zaczął od dwóch celnych trójek. Zadrżały nam serducha i na czołach pojawiły się nerwowe krople potu, kiedy dość nieoczekiwanie zeszedł do szatni w połowie pierwszej kwarty. Na szczęście wrócił i zagrał jak z nut, trafiając chyba decydujący dla losów spotkania rzut. Kolejnej kontuzji byśmy już chyba nie wytrzymali psychicznie.

Tatum nie był sobą i przez pierwsze trzy kwarty nie mógł znaleźć rozwiązania na broniącego go McColluma i nie trafiał prostych rzutów, jak choćby ten na zakończenie pierwszej połowy. Ale przebudził się na końcówkę i zdobył najwięcej, bo aż dziesięć punktów w czwartej kwarcie. O jeden mniej mieli Larkin i Rozier. Ale oni również byli we wcześniejszych fragmentach pojedynku bardzo nierówni.

Aron Baynes zagrał swoje (4/8FG) i miał też świetną asystę z kozła do ścinającego wzdłuż baseline Roziera – to zresztą akcja, którą ostatnimi czasy gramy bardzo często, w różnych konfiguracjach. Pewną odpowiedzią na zapędy miejscowych w paint był Greg Monroe, który mocno męczył walką Jusufa Nurkicia, tak bardzo, że podkoszowy Trail Blazers w ostatniej kwarcie zagrał jedynie cztery minuty i niemal czerwony z wysiłku siedział przy ławce rezerwowych. Greg miał też bardzo fajną linijkę z duble-double (10-10), uzupełnioną czterema asystami.

Celtics trafili 11 z 18 rzutów za trzy, co daje nam średnią 61%. Kapitalnie też wyglądała nasza skuteczność z linii rzutów osobistych i w całym meczu spudłowaliśmy jedynie dwa z aż 26 prób. Co więcej, mieliśmy więcej asyst i wygraliśmy walkę na tablicach. Patrząc na statystyki wygraliśmy ten mecz zasłużenie. Ale tej wygranej nie byłoby gdyby nie 35:20 w ostatniej kwarcie, co ostatecznie okazało się ważniejsze niż 52 punkty backcourtu Trail Blazers.

Czapki z głów Panowie za te dwa ostatnie mecze!

Więcej materiałów ze spotkania przeciwko Trail Blazers znajdziecie tutaj.