Pacers znowu za mocni

Po raz drugi w tym sezonie koszykarze Indiana Pacers wywieźli z Ogródka zwycięstwo 99:97, tym razem wykorzystując absencje Jaylena Browna i Ala Horforda, a w drugiej połowie również Kyriego Irvinga. Zdziesiątkowani Celtowie walczyli bardzo ambitnie i w końcówce byli blisko dogonienia przyjezdnych z Indianapolis, jednak próba na dogrywkę w wykonaniu Terry’ego Roziera była niecelna. Świetne spotkanie zaliczył Marcus Smart, który wskoczył do starting line-up i od początku był najjaśniejszą postacią w zespole, kolekcjonując linijkę 20/7/8/4. Dzisiejsza porażka sprawiała, że podopieczni Brada Stevensa tracą do rozpędzonych Toronto Raptors już trzy wygrane.

BOXSCORE

Nie można umniejszać rywalom, ale ich wygrana to w dużej mierze efekt plagi kontuzji, która dopadła Celtics – Brown odpoczywa po koszmarnym upadku w Minneapolis, Horford leczy grypę, zaś Irving ponownie zgłosił problemy z kolanem i swój udział w spotkaniu zakończył po dwóch kwartach. W każdym razie goście wykorzystali swoją szansę i pokazali, że są zespołem, z którym Celtom gra się chyba w tym sezonie najtrudniej.

Ale w tych wszystkich niesprzyjających okolicznościach waleczni Celtowie byli bardzo blisko odrobienia siedmiopuntowego deficytu, który mieli na niespełna dwie minuty przed końcową syreną. W końcówce przypomnieliśmy sobie grudniowe starcie z Rockets, bowiem Marcus Morris cwanie ustawił się do krycia Victora Oladipo i na półtorej sekundy przed zakończeniem wymusił faul ofensywny, dając nam szansę na napisanie kolejnego w tym sezonie, niesamowitego scenariusza. Bohaterem starcia z Pacers ponownie chciał być Rozier, ale nie znalazł wystarczająco dużo miejsca, aby celnie przymierzyć z dalekiego półdystansu na wyrównanie stanu rywalizacji.

Po pierwszej połowie byliśmy dziesięć punktów na plusie, dzięki zakończeniu 2Q runem 18:6. W ataku mieliśmy swoje problemy – piłka nie krążyła tak płynnie pomiędzy zawodnikami, czego efektem było siedem popełnionych strat. Widać było brak Horforda i właściwie mieliśmy tylko jedną akcję, kiedy jeden z wysokich dobrze dograł pod kosz do wchodzącego gracza z backcourt – Morris do Irvinga. W każdym razie bardzo dobrze radziliśmy sobie na bronionej stronie parkietu, gdzie potrafiliśmy zniwelować atuty Pacers – Oladipo był mocno nękany przez Smarta i nie mógł znaleźć swojego rytmu oraz bardzo dobrze chroniliśmy strefy podkoszowej, pozwalając gościom na zdobycie z niej 22 punktów.

Problemy zaczęły się jednak już na starcie 3Q, a właściwie już w szatni. Okazało się, że Kyrie nie będzie zdolny do gry – to oczywiście dobra decyzja, biorąc pod uwagę okres z jakim boryka się z urazem oraz zbliżające się PlayOffs. Jednak brak Uncle Drew wyraźnie rzutował na poziom naszego ataku – tylko w 3Q popełniliśmy aż siedem strat i właściwie nie byliśmy w stanie wykreować sobie czystych pozycji. Może zabrakło nam wówczas prób gry w pomalowanym, kiedy Thaddeus Young miał na koncie trzy przewinienia i to na pewno włączyłoby u niego kalkulację w defensywie. W dodatku Oladipo włączył wyższy bieg i co chwila dynamicznymi wjazdami pod kosz dopisywał do swojego dorobku kolejne punkty, finalnie notując w tym fragmencie 13pts (5/7FG).

Pacers zaczęli zbyt łatwo transportować piłkę w paint i nie byliśmy w stanie temu zapobiec. Ponadto celowniki dystansowe idealnie ustawili Bojan Bogdanovic i Myles Turner. W efekcie przegraliśmy trzecią ćwiartkę 20:34 i przede wszystkim pozwoliliśmy rywalom się mocno nakręcić – Domantas Sabonis wziął na plakat Daniela Theisa, zaś Turner po jednej z trójek niezbyt elegancko uciszał kibiców w TD Garden.

Ale Celtics ponownie pokazali, że niezależnie od okoliczności, zawsze walczą do samego końca. Trójki Smarta i Rozera, a także podkoszowe wejścia Jaysona Tatuma sprawiły, że ten mecz ponownie był otwarty i do pełni szczęścia zabrakło niewiele.

Smart znów zagrał fantastycznie – w obronie walczył jak lew, pokazując, że dla niego nie ma straconych piłek i sytuacji, w których nie można przechytrzyć przeciwnika. Ten chłopak ma jakiś trudny do zdefiniowania zmysł do przewidywania zamiaru przeciwnika – widzieliście z jaką łatwością wyprzedził w 1Q ustawiającego się do gry w post-up Turnera? Finalnie miał 20pts, trafiając na 50% z dystansu (6/12), dodając do tego siedem zbiórek, osiem asyst i aż cztery przechwyty.

Bardzo dobrze grał również Tatum, który po raz pierwszy od dłuższego czasu zbliżył się do granicy dwudziestu oczek – 19pts. Świetny poziom utrzymuje Rozier, który kontynuuje swoją serię i po raz szesnasty z rzędu zdobył co najmniej dziesięć punktów (16pts). To właśnie wspomniana trójka napędzała zespół w trudnych momentach i gdyby udało się ten mecz wygrać lub chociaż doprowadzić do dogrywki, to byłaby to ich zasługa.

Morris efektywny głównie w pierwszej części, za wyjątkiem oczywiście sytuacji na półtorej sekundy przed końcem meczu. Baynes w ataku schowany, jakby nie starał się być nawet ostatnią, wymuszoną opcją w ataku, zaś w obronie kilka razy zgubił krycie, otwierając od razu miejsce zza łukiem głównie dla Bogdanovicia, któremu zresztą podarował trzy punkty zbijając piłką znad obręczy po jego rzucie.

Trzy mecze straty do Raptors – biorąc pod uwagę formę ekipy z Kanady, to dużo, ale pamiętajmy, że mamy z nimi jeszcze dwa bezpośrednie starcia. To one będą kluczem.

Kanał Timiego ponownie dostępny, więc po więcej materiałów ze starcia z Pacers odsyłam Was tutaj.