Scenariusz dobrze znamy – słaba pierwsza połowa, ogromna strata do rywala, a potem znaczna poprawa w drugiej połowie i mozolne odrabianie strat. Czasami (w większości przypadków) z happy endem, kiedy indziej bez. W piątek było bez happy endu, bo choć Boston Celtics (40-17) odrobili aż 26 punkty i wyszli nawet na prowadzenie to w końcówce zdaje się zabrakło sił, aby pokonać Indiana Pacers (31-25). Celtowie mają tym samym więcej porażek od Toronto Raptors, którzy dogonili bostoński zespół na czele konferencji wschodniej. Przed nami jeszcze tylko dwa mecze zanim rozpoczniemy przerwę związaną z Weekendem Gwiazd – już w niedzielę wyjątkowy wieczór, bowiem Cavs przyjadą do Bostonu, aby zobaczyć jak #34 wędruje do góry.
Będzie to też okazja do debiutu dla kilku nowych zawodników Cavaliers, więc zapowiada się arcyciekawy wieczór. Nie będzie już za to żadnych problemów z tym, czy puszczać wideo z podziękowaniami dla Isaiah Thomasa, bo I.T. kolejny raz w TD Garden może pojawić się dopiero… w przyszłym sezonie – wszak Los Angeles Lakers swoją jedyną wizytę w Ogródku mają już za sobą. Jeszcze jeden raz do Bostonu będą musieli się natomiast pofatygować w tym sezonie gracze Pacers i w trakcie marcowej wizyty na pewno będą mieli miłe wspomnienia.
Wszystko przez kolejny fatalny start Celtów, którzy przyjęli od rywala kilka szybkich ciosów i po ledwie kilku minutach leżeli na deskach. W ostatnim starciu między tymi zespołami widzieliśmy, jak dobrze Pacers potrafią wymuszać straty i błędy, a w piątek mieliśmy powtórkę z tej niezbyt przyjemnej rozrywki. Nie potrafiła też sobie poradzić bostońska defensywa ze świetnym Oladipo i trafiającym zza łuku Turnerem, a własne problemy w ataku spowodowały, że Pacers trafili 11 z 19 prób w pierwszej kwarcie (przy 6/26 gospodarzy) i prowadzili nawet 28-12.
Swoje pierwsze punkty w tym meczu Kyrie Irving zdobył pod koniec pierwszej połowy, kiedy to trafił trójkę z prawego rogu – była to zresztą dopiero pierwsza trójka Celtów w meczu! Pacers prowadzili wtedy 53-28, nadal grając szybki basket i stawiając bardzo twarde warunki w obronie. Dawno nie widziano w TD Garden tak fatalnej postawy Bostończyków w ofensywie, więc i gwizdy się pojawiły. Gwizdy uzasadnione, bo sam po pierwszej połowie myślałem, że nie będzie nawet z czego highlights robić. Jak się potem okazało, materiał się znalazł.
Celtowie wyszli bowiem bardzo agresywnie od początku drugiej połowy, a trafienie pierwszych sześciu rzutów na pewno pomogło zbudować pewność siebie. Jaylen Brown gra w ostatnich tygodniach naprawdę znakomicie i potwierdził to w tej trzeciej kwarcie. Kyrie Irving po ledwie dwóch oczkach w pierwszej połowie zaczął powoli odzyskiwać rytm. Na naszych oczach dział się więc kolejny wielki comeback, w który emocjonalnie zaangażował się nawet Danny Ainge, wyskakując z krzesełka, kiedy Brown trafił kolejne and-one na 63-72.
Kilka minut później wielką trójkę z prawie połowy i równo z syreną trafił Terry Rozier, dla którego było to… jedyne trafienie z gry w tym meczu. Bostończycy tylko w trzeciej kwarcie zdobyli aż 34 punkty, czyli dwa razy więcej od rywala i nagle zrobił się nam mecz. Comeback kids, jak to określił Mike. Celtom udało się w czwartej kwarcie dogonić rywala, a nawet wyjść na prowadzenie po tysiącu nieudanych prób – dość powiedzieć, że przez ponad trzy minuty na tablicy wyników utrzymywały się te same cyferki, a zespoły spudłowały łącznie 15 rzutów.
Niemoc przełamał Al Horford, który potem trafieniem zza łuku dał też Bostończykom pierwsze prowadzenie w całym meczu. Wymazanie aż tak dużej przewagi kosztowało jednak Celtów sporo sił, co w połączeniu ze znakomitą grą Oladipo w crunchtime spowodowało, że tym razem powrót nie miał happy endu. All-Star z Indianapolis zagrał bowiem jak na all-stara przystało (35/10 plus pięć przechwytów) i zamroził ten mecz oraz nadzieje Bostończyków na kolejny wielki comeback. Raz się udaje, raz nie, ale Celtics nie mogą się tak zakopywać.
drugiej połowie. Jaylen Brown po znakomitej trzeciej kwarcie nie punktował wcale w czwartej. Jayson Tatum także zdobył wszystkie swoje punkty w trzy kwarty. Zabrakło więc sił, zabrakło więc nieco większego wsparcia dla Irvinga. Nie popisała się tym razem ławka – Marcus Morris tylko sześć punktów z 12 rzutów, a Rozier z fatalnym 1/11 z gry, bo jemu też wciąż zdarzają się mecze bardzo dobre, średnie i bardzo słabe. Marcus Smart ma wrócić do gry dopiero po przerwie na All-Star Game. Greg Monroe w piątek zagrał tylko 11 minut.