Boston Celtics (31-10) zagrali w środę jedno z najlepszych swoich spotkań w tym sezonie i mając aż sześciu zawodników z dwucyfrowym wynikiem w punktach, łatwo pokonali ekipę Cleveland Cavaliers (25-13), rewanżując się tym samym za porażkę na otwarcie sezonu. 20 oczek, czyli najlepszy w spotkaniu wynik, to dzieło Terry’ego Roziera, który w ledwie 20 minut gry zdobył więcej punktów niż m.in. LeBron James. Był to naprawdę bezbłędny mecz Celtów, którzy pokazali tym samym Cavs, że nie są wcale chłopcami do bicia. Z drugiej strony, w szeregach drużyny z Cleveland nie zagrał Isaiah Thomas, który mimo to został jednak ciepło przywitany przez bostońskich kibiców i zdaje się, że uporządkował już relacje ze wszystkim w klubie.
Isaiah mówił bowiem przed meczem, że Danny Ainge odezwał się do niego we wtorek i między panami chyba wszystko jest już w porządku, choć Thomas żartował, że jest zły na Danny’ego, iż ten nie wysłał mu kartki świątecznej. Rozgrywający na pewno chciałby się za to „zrewanżować” na parkiecie (tak, na pewno tylko za to), ale jest na limicie minut, nie gra jeszcze w back-to-backs i z ławki mógł przyglądać się, jak Celtics rozgrywają jeden ze swoich lepszych w tym sezonie spotkań. Odejmując słabą skuteczność zza łuku, byli prawie perfekcyjni.
Bo jeśli LeBron James nawet nie wstaje z ławki w czwartej kwarcie to wiesz, że zrobiłeś dobrą robotę. Celtics prowadzili w zasadzie od samego początku, nie mając większych problemów z defensywą Cavs. Dobry ruch piłki, naprawdę dobre pozycje i brakowało jedynie lepszej skuteczności na obwodzie. Na wysokości zadania stanęli jednak przede wszystkim Terry Rozier (4/6) oraz Marcus Smart (3/6), którzy wspólnie złożyli się na aż siedem z 12 trafionych trójek bostońskiego zespołu (dwie dołożył jeszcze… Daniel Theis w pojedynku z Korverem).
Celtics prowadzili więc w trzeciej kwarcie nawet 75-55 i gdyby tylko trafiali jeszcze za trzy to ten mecz byłby rozstrzygnięty już po 36 minutach. Gospodarze nie trafili jednak w tej trzeciej odsłonie ani jednej z dziesięciu prób zza łuku, ale i tak prowadzili trzynastoma punktami. Na starcie czwartej chwilę odpoczynku miał złapać LeBron, który do tej pory był na parkiecie 33 na 36 minut, ale dzieła zniszczenia dokończył Rozier i efektowną serią punktów pozwolił Celtom raz jeszcze objąć ponad 20-punktowe prowadzenie w spotkaniu.
James na parkiet więc nie powrócił, a Celtowie spokojnie dowieźli zwycięstwo do końca po meczu, który w ich wykonaniu naprawdę mógł się podobać. Al Horford w końcu nie zniknął i zrobił sporo dobrego na atakowanej tablicy. Jaylen Brown bardzo dobrze grał do kosza, Jayson Tatum nie chciał być gorszy i duo młodziaków złożyło się na 29 punktów, 13 zbiórek i sześć asyst. Kyrie Irving grał z bardzo chłodną głową, a choć sam zdobył ledwie 11 oczek to jednak świetnie kreował dla innych, znakomicie wydostawał się z pułapek Cavs i sam miał sześć asyst.
Wciąż nie ma jednak w Bostonie obrońcy na LeBrona, który swoje pierwsze sześć rzutów oddał z paint, gdzie bardzo łatwo się dostawał i równie łatwo te akcje kończył. Nie spisał się Marcus Morris, a zdaje się, że największy sukces w starciu z LBJ odniósł Semi Ojeleye. Ogromnep problemy od początku meczu miał za to Kevin Love, który trafił tylko jeden z 11 rzutów na dwa punkciki, a w czwartej kwarcie także nie pojawił się na parkiecie przez uraz kostki. Fatalny był Jae Crowder w swoim powrocie do Bostonu: 2/12 z gry, 0/6 za trzy i aż minus-15.
Ten mecz o niczym nie świadczy, tym bardziej przy absencji Thomasa. Ale przecież także Celtowie cały czas radzą sobie bez Haywarda, a mimo to wyglądają jak najsilniejszy zespół od lat, który może pogrozić Jamesowi. Pytanie tylko, czy skutecznie, bo faza play-off to oczywiście coś, co rządzi się zupełnie innymi prawami. Dla bostońskiej drużyny był to półmetek sezonu: po 41 meczach bilans podopiecznych trenera Stevensa to 31-10 i to jest naprawdę powód do domu. Przed nami jeszcze back-to-back w weekend, a za tydzień mecz w Londynie!