Zwycięska wizyta „gorącego” Olynyka

Mocno osłabiona ekipa Miami Heat sprawiła sporą niespodziankę i po szalonej końcówce wywiozła z Ogródka zwycięstwo 90:89, tym samym już po raz drugi w tym sezonie pokonując Boston Celtics. Podopieczni Brada Stevensa przegrali ten mecz w dużej mierze na własne życzenie, grając dobry basket właściwie tylko przez kilka minut tego spotkania. A to i tak przy odrobinie szczęścia mogło wystarczyć do wygranej. Świetnie dysponowany Kyrie Irving, który ponownie zagrał na poziomie 30+pts, wciąż musi poczekać na pierwszego game-winnera dla Celtics. Bohaterem spotkania został nasz dobry znajomy – Kelly Olynyk, który w swojej pierwszej gościnnej wizytacji TD Garden rzucił career-high.

BOXSCORE

Po rozstrzygniętym na niespełna dwie sekundy przed końcową syreną meczu w Indianapolis, nie było więc drugiego z rzędu game-winnera dla Celtics. Na dwie i pół minuty przed końcem Celtowie przegrywali jedenastoma punktami i ponownie zadziwili wszystkich, przechodząc błyskawiczną metamorfozę i właściwie w trzech posiadaniach wrócili do tego spotkania. Irving po szansach w Cleveland i San Antonio na doprowadzenie do dogrywki, tym razem po raz pierwszy miał okazję do zapewnienia C’s wygranej, jednak piłka po jego rzucie z półdystansu nie znalazła drogi do kosza. Uncle Drew nie miał przy tej próbie jednak stabilnej pozycji i w dużej mierze to okazało się być decydujące, że ostatecznie spudłował, a podopieczni Stevensa zanotowali ósmą porażkę w tym sezonie. Wybór Irvinga jako odpowiedzialnego za najważniejszy rzut był oczywisty, bowiem 25-latek przez cały mecz grał na wysokim poziomie i ostatecznie ponownie przekroczył granicę trzydziestu punktów. Finalnie miał linijkę 33pts, 11/24FG, 4reb oraz 5ast.

Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że Celtowie zagrali słabo i bardzo krytycznie należy ocenić ich występ na tle zdziesiątkowanych gości, pozbawionych Gorana Dragicia, Hassana Whiteside’a, Justise’a Winslowa, Jamesa Johnsona i Rodney’a McGrudera, którzy w efekcie przyjechali do Ogródka w dziewięcioosobowej rotacji. Bostończycy poza szaloną próbą comebacku w ostatnich fragmentach spotkania, zagrali dobrze jedynie kilka minut w pierwszej kwarcie, kiedy potrafili przeprowadzić run 12:2 i wyjść na dwucyfrowe prowadzenie. Jednak problemy w grze były widoczne już niemal chwilę później, kiedy mocno spadła skuteczność, a akcje ofensywne przestały opierać się na ruchu piłki. Finalnie Celtics trafiali poniżej 38% z gry, co przełożyło się na zdobycie jedynie 89 punktów w całym spotkaniu, przegrali walkę na tablicach (44-46) i rozdali mniej asyst (18-23).

Wspomniany początek mógł się podobać głównie ze względu na dobrą postawę defensywną i świetne wejście w mecz w wykonaniu Jaylena Browna, który grał czysto po bronionej strefie, dobrze uciekał w narożniki i w tym fragmencie zdobył dwanaście punktów. Celtics świetnie wyglądali na tablicach, dominując w rywalizacji o zbiórki, a także w kontratakach, wykorzystując cztery na sześć takich akcji, które przełożyły się na dziesięć oczek.

Początkowo przyjezdni z Florydy forsowali rzuty dystansowe, będąc w 1Q w tym elemencie 0/7 i nic dziwnego, że szybko wyciągnęli wnioski z przegranej pierwszej kwarty i swoich szans ofensywnych zaczęli szukać w pomalowanym. Zmiana sposobu ataku przez Erika Spoelstrę była dla tego spotkania decydująca. Szczególnie w drugiej połowie Heat co chwila zaskakiwali Celtics szybkimi wjazdami na kosz i agresywnym atakowaniem obręczy, a to z uwagi na słabszą dyspozycję tego dnia naszych wysokich graczy – Ala Horforda i Arona Baynesa, przynosiło im powiększanie puli punktowej. W dodatku penetracja paint otworzyła Heat zdecydowanie więcej przestrzeni na obwodzie i możliwość lepszej przymiarki, z czego bezlitośnie punktował nas Kelly Olynyk, trafiając sześć ze swoich ośmiu prób zza łuku. To był zresztą najlepszy wieczór Kanadyjczyka w karierze, jeszcze lepszy niż występ w siódmym meczu półfinałowej serii poprzednich PlayOffs z Wizards. Były Celt mógł zaimponować swoją dyspozycją i miał w pełni zasłużone 32pts, 12/15FG, 7reb, 2ast.

Celtics fatalnie wyglądali szczególnie w trzeciej kwarcie, co mogło być zaskakujące, bowiem zawodnicy z Bostonu są jedną z najlepiej grających drużyn tuż po przerwie. Tym razem rozpoczęli trzecią ćwiartkę od 2/11FG i przez ponad sześć minut zdobyli ledwie pięć punktów – goście świetnie bronili obręczy, odrzucając nas od tablicy, zaś my byliśmy rażąco nieskuteczni na zarówno na półdystansie, jak i zza linią 7,24m. W tym czasie goście nie próżnowali i zrobili run 19:4, który oceniając na chłodno ten mecz, okazał się być decydujący dla jego losów. Można się zastanawiać, dlaczego widząc kompletną zapaść swoich podopiecznych, Stevens tak długo czekał na decyzję o przerwie na żądanie. Na powierzchni poza Irvingiem trzymał nas Marcus Smart, który uzbierał 15pts, trafiając pięć z dziewięciu prób dystansowych i w beznadziejnych momentach potrafił przywrócić kibicom nadzieje na pozytywne zakończenie.

Pomimo tej momentalnie paskudnie wyglądającej gry po obu stronach, ostatecznie Celtom do wygranej zabrakło niewiele. Trzeba sobie jednak szczerze przyznać, że na pokonanie osłabionych i będących przed meczem na straconej pozycji Heat, najzwyczajniej w świecie nie mieliśmy argumentów. Dość powiedzieć, że w drugiej połowie jakiekolwiek wsparcie punktowe dawało ledwie czterech zawodników – tym większe uznanie należy mieć do Irvinga, który starał się gdzieś ten wózek ciągnąć w kierunku wygranej, pomimo niemal całkowitego osamotnienia po atakowanej stronie. Na domiar złego w czwartej kwarcie dwie trójki catch-and-shoot w ważnych momentach dołożył Wayne Ellington, który świetnie uciekał Tatumowi po zasłonach. Na pewno nie pomogło też wykluczenie z meczu za limit fauli Horforda, choć akurat jego dwa przewinienia na Olynyku odgwizdanie przez sędziego w odstępie kilku sekund można uznać przynajmniej za mocno kontrowersyjne. Dominikańczyk choć miał katastrofalny dzień po obu stronach (2/10FG i najgorszy wskaźnik PER -13), to na pewno w końcowych akcjach byłby przydatny, choćby z uwagi na swoje doświadczenie.

Po dobrym starcie zniknął nam też Brown, który między drugą a czwartą kwartą dodał od siebie marne 4pts, oddając ledwie trzy rzuty. Swojego rytmu nie mógł znaleźć również Jayson Tatum (11pts, 4/9FG, 0/2 3pFG, 7reb, 2ast), który chyba miał w głowie fakt, że w pierwszej kwarcie zwichnął palec – na całe szczęście okazał się to być niegroźny uraz. Obaj zresztą mieli w drugiej fazie spotkania problemy z Joshem Richardsonem, któremu pozwolili na zdobycie 19pts. Baynes był kompletnie nieefektywny i miał marne 2pts i 5reb. Wśród zmienników punktowała ledwie dwójka – wspomniany Smart oraz Guerschon Yabusele, który dostał szansę już na początku 2Q i trafił dwie trójki. Pozostała grupa pięciu zawodników zagrała żenująco – jeśli Terry Rozier gra niespełna sześć minut, to wiedz, że dzieje się coś naprawdę złego.

Więcej materiałów ze spotkania przeciwko Heat znajdziecie tutaj.