Bez Horforda, bez problemu

Celtowie już od tygodni planowali, że mecz z Denver Nuggets (15-13) będzie dniem odpoczynku dla Ala Horforda, który dzięki temu dostanie łącznie trzy dni wolnego. Bostończycy musieli więc radzić sobie bez podkoszowego w starciu z ekipą z Kolorado i można chyba powiedzieć, że poradzili sobie całkiem nieźle. Zdobyli bowiem aż 124 punkty, czyli ustanowili swój rekord tego sezonu, wygrywając z drużyną z Denver. Po raz kolejny najlepszym strzelcem bostońskiego zespołu był Kyrie, który raz jeszcze przekroczył granicę 30 oczek i zakończył zmagania, mając na koncie 33 punkty. Dobre wsparcie dali m.in. Brown, Tatum czy Baynes, natomiast na duże słowa uznania zasługuje prowadzona przez Shane’a Larkina ławka rezerwowych.

Kiedy rok temu Nuggets przyjechali na swój jedyny mecz do TD Garden, Emmanuel Mudiay zamienił się w pierwszej kwarcie w Michaela Jordana i Celtics nie mieli większych szans w tamtym pojedynku. W tym roku zdawało się, że to po prostu Nuggets bardzo mocno lubią obręcze w Bostonie, bo podopieczni Michaela Malone’a zaczęli mecz od 6/6 z gry i zdobyli w pierwszej kwarcie 31 punktów, czyli o jedno oczko więcej od gospodarzy. Dopiero w drugiej kwarcie Celtowie pokazali, kto tutaj rządzi, bo świetnie spisywał się Shane Larkin.

Rozgrywający znów miał jeden z tych meczów, gdzie po prostu trafiał, a w tym momencie jest on bardzo wartościowym graczem z bostońskiej ławki rezerwowych. Larkin nie spudłował ani jednego z sześciu rzutów (w tym dwóch trójek), zdobył 14 punktów, do których dołożył również trzy zebrane piłki, dwie asysty oraz dwa przechwyty. Z nim na parkiecie Celtowie byli plus-14 i to był wspólnie z Danielem Theisem najlepszy wynik w zespole. Larkin po meczu dostał Tommy Award i to już jego czwarta taka nagroda w tym sezonie, czego nikt się chyba nie spodziewał.

Celtics zdobyli więc season-high 38 punktów w drugiej kwarcie, a 15 oczek do przerwy miał Kyrie Irving. Gospodarze prowadzili jednak tylko dziewięcioma punktami, bo mieli ogromne problemy na tablicach. Absencja Horforda oznaczała, że Celtics pójdą w małe ustawienia i to się bardzo mocno przełożyło na rywalizację na deskach. Nuggets skakali bowiem Celtom po głowach i zebrali aż 20 piłek w ataku! To spowodowało, że podopieczni Brada Stevensa zebrali tylko o sześć więcej piłek w obronie, przegrywając na tablicach aż 30-48.

Na całe szczęście, brak Horforda nie był aż tak znaczący dla Celtów pod względem ataku (w przeciwieństwie do absencji Irvinga w Chicago, gdzie Bostończycy bardzo mocno odczuli w ofensywie brak rozgrywającego). Od początku bardzo dobrze grał Aron Baynes, swoje dołożył jak zwykle Jayson Tatum, a w pierwszym po odłożeniu okularów na bok meczu aż 26 punkty na konto zapisał Jaylen Brown. Dodatkowo, solidnie tym razem spisała się ławka, bo to nie tylko Larkin, ale też fajne minuty od Theisa, Roziera czy nawet Ojeyele, który ostatnio nic nie trafia.

W decydujących momentach meczu – kiedy Nuggets zbliżyli się na pięć oczek przed ostatnią kwartą – znów znakomicie spisał się Larkin, a w samej końcówce kolejne punkty dokładał Irving. Celtics zagrali spokojnie i z dobrą egzekucją w ataku, choć Gary Harris i Jamal Murray byli w tym meczu świetni, zdobyli łącznie aż 64 punkty i w ostatniej minucie próbowali jeszcze szaleńczego comebacku. Dodatkowo, gospodarze przez cztery ostatnie minuty spotkania oddali rywalom tylko jedną zbiórkę w ataku. Horford ma wrócić na piątkowy mecz z Utah Jazz.

Po więcej materiałów wideo kierujcie się tutaj, a boxscore z tego spotkania znajdziecie tutaj.