Bulls zaskakują Celtów

Boston Celtics (23-6) mają za sobą swój najgorszy w tym sezonie mecz i miejmy nadzieję, że na taki poziom już w tych rozgrywkach nie zejdą. C’s osłabieni brakiem Kyrie’ego Irvinga (problemy z mięśniem czworogłowym) przegrali bowiem z najsłabszymi w lidze Chicago Bulls (6-20), zaliczając pierwszy w tym sezonie blowout. O wszystkim zadecydował run 24-2, który Byki przeprowadziły jeszcze w drugiej kwarcie. Ta była zdecydowanie najgorszymi minutami Celtów jak dotychczas, a kolejne ciosy zadawali na przemian… Nikola Mirotić oraz Bobby Portis, którzy jeszcze w preseason bili siebie nawzajem. O tym meczu Bostończycy szybko muszą zapomnieć, w czym pomóc może powrót na dwa spotkania do TD Garden.

Celtics wracają więc do Bostonu z bilansem 1-2 w trzech wyjazdowych meczach i poobijanym mocno składem. W starciu z Chicago nie zagrał bowiem prócz Irvinga także Marcus Morris, ale tu sprawa jest poważniejsza i wiele wskazuje na to, że skrzydłowego czeka nieco dłuższa przerwa w grze. Niepewny występu był także Al Horford, który odczuwał skutki zderzenia kolanami z Anthonym Toliverem ze spotkania w Detroit. Dodatkowo, bostoński zespół grał drugi mecz z back-to-back, a była to pierwsza z trzech takich serii w kolejnych dziesięciu dniach.

Tym bardziej szkoda, że Celtom tak bardzo ten mecz w United Center nie wyszedł, bo choć Bulls do starcia przystępowali z serią – jeśli to się w ogóle kwalifikuje do miana serii – dwóch zwycięstw to jednak nie ma wątpliwości, że Celtics nawet bez Irvinga byli tutaj faworytem (a Bulls grali przecież bez Lauriego Markkanena). Wszak w tym sezonie wystrzegali się porażek z niżej notowanymi rywalami, a jedyna jak do tej pory wpadka z zespołem z ujemnym bilansem to przegrana z Miami Heat, która zakończyła serię szesnastu kolejnych wygranych.

I zaczęło się całkiem nieźle: dobry ruch piłki, atak całkiem nieźle bez Kyrie’ego funkcjonujący i Marcus Smart z trzema trójkami w pierwszej kwarcie. Ale począwszy od drugiej, Celtics zaliczyli upadek totalny, popełniając mnóstwo prostych błędów i nie trafiając w kolejnych akcjach. To bardzo dobrze wykorzystali Mirotić (13 oczek w pierwszej kwarcie) oraz Portis (13 oczek w drugiej kwarcie), dzięki którym Bulls zrobili zryw 24-2 i wyszli nawet na 18 punktów przewagi. Celtowie trafili sześć z pierwszych 11 trójek, ale spudłowali… kolejnych 11 prób.

Nic w tym meczu nie wyglądało dobrze, a na domiar złego jakiekolwiek próby dojścia rywali zawsze kończyły się niepowodzeniem. Dobrym podsumowaniem tych prób jest nieudana próba wsadu, której podjął się Terry Rozier. Gdyby wpadło – mogło dać Celtom sporo energii przed czwartą kwartą. Piłka zatrzymała się jednak na obręczy i jeśli już to energię z Celtów wyssała. Najwięcej oczek dla drużyny zdobył Horford, ale wspólnie z Tatumem nie trafili ani jednej z ośmiu prób zza łuku. 13 punktów i 5/12 z gry to identyczny dorobek Roziera, Smarta oraz Browna.

Ogółem, Celtics nie przekroczyli nawet granicy 40 procent skuteczności z gry. Oddali aż 40 rzutów zza łuku, ale trafili tylko dziesięć. Popełnili aż 15 strat, pozwalając przy tym rywalom na ponad 41-procentową skuteczność zza łuku. Fatalnie spisali się zmiennicy, ale po takim meczu kogokolwiek jest bardzo trudno pochwalić. No, może Jabari Bird z przechwytem i wsadem w końcówce. Promyk nadziei? Bulls coraz lepsi, czyli coraz gorsi w tankathonie, a to rzecz ważna z punktu widzenia picku Lakers. W środę wizyta Denver Nuggets (14-12) w Ogródku.

Więcej highlights tutaj, a po boxscore – spoiler: nie warto – sięgniecie tutaj.