Kolejna trudna przeprawa w Atlancie

Po raz drugi w tym sezonie zawodnicy Atlanta Hawks postawili trudne warunki Celtom w starciu w Philips Arena, jednak ponownie podopieczni Brada Stevensa zachowali więcej spokoju w decydujących momentach i wyjeżdżają ze stolicy stanu Georgia ze zwycięstwem. Ostatecznie po bardzo dobrej drugiej połowie ekipa z Bostonu pokonała Jastrzębie wynikiem 110:99 i zanotowała piętnastą wygraną z rzędu! Najlepszy wieczór w karierze miał Jaylen Brown, który był niezwykle skuteczny i ostatecznie zdobył 27pts, co jest od dziś jego nowym career-high. Świetnie prezentował się również Kyrie Irving, który ponownie zanotował w Atlancie mecz na poziomie 30+pts i wreszcie wstrzelił się zza łuku, będąc w tym aspekcie niemal bezbłędnym.

BOXSCORE

Celtowie rozpoczęli w Atlancie serię trzech meczów wyjazdowych z zespołami, które na chwilę obecną mają ujemny bilans i są poniżej 0.500 wygranych. Na papierze jest więc duża szansa na to, aby wrócić do TD Garden na starcie z Orlando Magic z bagażem W17. Nikt jednak nie lekceważył zespołu Jastrzębi, biorąc pod uwagę jak trudno było Celtom odnieść zwycięstwo kilkanaście dni temu w pierwszym pojedynku w tym sezonie.

W pierwszej połowie byliśmy wyraźnie zaskoczeni stylem gry podopiecznych Mike’a Budenholzera, którzy niemal zupełnie zrezygnowali z akcji pick-and-roll pary Dennis Schröder-Dewayne Dedmon, które pozwoliły im na sensacyjne pokonanie Cavaliers i stoczenie z Celtics wyrównanej partii. Tym razem gospodarze – uniesieni świetną grą w starciu przeciwko Sacramento Kings, w którym zanotowali imponujące 40ast – grali koszykówkę opartą na szybkiej wymienności podań oraz intensywnym ruchu bez piłki i obiektywnie patrząc, mogło to się podobać. Tym bardziej, że Celtics mieli wyraźne problemy z ustawieniem i momentami sprawiali wrażeniem jakby grali na wstecznym biegu w defensywie. Brakowało nam agresywności przez co zbyt łatwo pozwalaliśmy Schröderowi czy Kentowi Bazemore’owi wjeżdżać w obręb łuku i notorycznie byliśmy spóźnieni do zawodników ustawionych na dystansie. Szczególnie było to widoczne w 1Q, w której Jastrzębie grały na skuteczności 65% FG i przeprowadziły run 16:0, dzięki czemu szybko osiągnęły wyraźną przewagę. Brad Stevens nie pozostawał obojętny na boiskowe wydarzenia i usilnie szukał rozwiązania, desygnując chyba po raz pierwszy w tym sezonie do gry piątkę Rozier-Irving-Larkin-Tatum-Theis.

Od drugiej kwarty graliśmy już jednak bardziej skoncentrowani na bronionej strefie, a efekty przyszły od razu – w drugiej ćwiartce Celtics pozwolili miejscowym na zdobycie ledwie 15pts, sami otwierając ten fragment 17:6 i ostatecznie niewelując dystans -15 do sześciu oczek. Mogło być zdecydowanie lepiej, gdyby nie nagminnie powtarzające się błędy w ataku. W pierwszej połowie popełniliśmy łącznie aż 13TO, nasze akcje momentami wyglądały na toporne, a kilkukrotnie sędziowie odgwizdali nam błąd trzech sekund w pomalowanym przeciwnika oraz przewinienia ofensywne, z czego aż trzy z nich były autorstwa Arona Baynesa. Australijczyk oraz Al Horford mieli wyraźne problemy z zagęszczeniem przez rywali strefy podkoszowej i ostatecznie obaj byli w 1st half łącznie ledwie 1/5 FG.

W drugiej połowie zagraliśmy jednak koncertowo w ofensywie – zdobywając aż 66pts, grając na skuteczności 23/45 FG (51,1%), kontynuując świetną serię rzutów dystansowych z pierwszej odsłony i ograniczając liczbę straconych posiadań do ledwie 3TO. W całym meczu Celtics trafili aż szesnaście razy zza łuku na skuteczności 47% i trzeba przyznać, że bardzo dawno nie widzieliśmy ich tak dobrze dysponowanych na obwodzie. Kilka razy totalnie zakręciliśmy Jastrzębiami szybkim ruchem piłki na obwodzie. Kapitalnie w 3Q zagrało trio Brown-Tatum-Irving, którzy łącznie zdobyli w tym fragmencie 33 z 36 punktów zespołu! Szczególnie efektownie prezentował się Tatum, który uzbierał wówczas 14pts, będące jego całym dorobkiem punktowym w meczu, a dwie z jego akcji znalazły się w TOP10 nocy – na pierwszym i piątym miejscu.

Ale Hawks nie zamierzali tego meczu oddawać bez walki. W czwartej kwarcie wyraźnie wrócili do tego, co grali w pierwszym spotkaniu i swoich szans punktowych zazwyczaj szukali w paint. I faktycznie taka taktyka była początkowo skuteczna, pozwalając miejscowym nawet na odzyskanie prowadzenia. Jednak ponownie Celtics zachowali w decydujących fragmentach stoicki spokój i wyprowadzili decydujący dla losów spotkania run 12:3. Fenomenalnie w 4Q wyglądał Kyrie Irving, który był bezbłędny i ostatecznie miał w ostatnich sześciu minutach 12pts, w tym trójkę z narożnika, będącą daggerem.

Najlepszy wieczór w karierze zanotował Jaylen Brown, który od początku imponował zaangażowaniem i chęcią bycia pod grą. 21-latek zdobył 27pts, trafiając aż dziesięć z trzynastu oddanych rzutów. No i ta jego świetna dyspozycja na dystansie! Zarzucić jemu można jedynie to, że w pierwszej kwarcie spudłował wszystkie cztery próby z linii osobistych – szkoda, bo wówczas przekroczyłby granicę 30+pts. W każdym razie Brown wygląda w ostatnim czasie znakomicie i po raz pierwszy w swojej przygodnie z NBA zanotował dwa z rzędu występy 20+pts. Zdecydowanie zawodnik meczu i nic dziwnego, że grał najdłużej, bo aż 35,5min.

Po raz drugi w tym sezonie Kyrie Irving miał mecz na poziomie 30+pts i po raz drugi zrobił to w Atlancie. Wreszcie nie miał problemów ze skutecznością i ostatecznie był 10/12 FG. Ale co najważniejsze, wreszcie odpalił się zza łuku, trafiając pięć z sześciu oddanych trójek. Ponownie był liderem zespołu w czwartej kwarcie i to on zdobywał najważniejsze punkty. Do tego miał już niemal standardowe 5ast, a dwie z nich do Browna ustawionego w narożniku były prawdziwymi cukierkami.

Tatum miał duże problemy z dobrym zameldowaniem się na parkeicie w Philips Arena I w pierwszej połowie był 0/4 FG, zaś Celtics byli z nim aż -16. Jednak 19-latek powetował sobie słaby start w 3Q, w której grał jak w transie, ostatecznie zatrzymując się na 14pts, przy 5/7FG. Akcja coast-to-coast zakończona dunkiem była jedynie przedsmakiem tego, co wydarzyło się kilkanaście sekund później. Tatum odważnie wszedł w pomalowane, został sfaulowany, a mimo tego potrafił wpakować piłkę do kosza, wykorzystując swój zasięg ramion. Miejsce numer 1 w podsumowaniu nocy zasłużone! Ale nasz rookie robił też wiele dobrych rzeczy, których nie widać w linijce statystycznej – świetnie ustawiał się do zbiórek ofensywnych, dzięki czemu miał ostatecznie 7reb i kilkukrotnie był faulowany przez rywali, co pozwalało Celtom na wznowienie posiadania zza linii bocznej.

Marcus Morris potwierdził, że lubi zdobywać punkty w seriach, szczególnie z półdystansu. Miał ważne akcje w trudnych momentach w pierwszej połowie i dzięki niemu potrafiliśmy utrzymywać w miarę bezpieczną różnicę. Widać jednak, że lepiej czuł się samemu wywalczając sobie pozycję rzutową, bowiem chyba każda akcja izolacyjna ustawiona pod niego zakończyła się niepowodzeniem. Problemy przez cały mecz miał Horford, który ostatecznie był ledwie 3/11 FG, ale mimo wszystko świetnie dzielił się piłką (6 ast) i walczył na tablicach (6 reb). Wreszcie dobre wsparcie z ławki dał Marcus Smart, który uzyskał 10pts, trafiając nawet dwukrotnie z dystansu. Najwięcej dawał jednak standardowo pod własnym koszem, notując imponującą sekwencję w 4Q, na którą złożyły się zbiórka ofensywna, przechwyt i wymuszenie charging foul.

Wśród pozostałych nikt znacząco się nie wyróżnił. Baynes koncentrował się na obronie, Rozier miał linijkę 6/5/3, a Shane Larkin miał chęć, ale ponownie mu nie szło (0/5 FG). Z kolei Daniel Theis zagrał tym razem ledwie trzy minuty, zaś Semi Ojeleye na parkiecie pojawił się dopiero na starcie czwartej kwarty, a podczas swojego pobytu złapał faul i nie trafił trójki z czystej pozycji.

Już jutro zagramy w Teksasie z ekipą Dallas Mavericks, która legitymuje się obecnie najgorszym bilansem w ligowej stawce, ale potrafi być bardzo groźna na własnym parkiecie, o czym boleśnie przekonali się Milwaukee Bucks, przegrywając w American Airlines Center różnicą 32 punktów.

Więcej materiałów ze spotkania z Hawks znajdziecie tutaj.