Najlepszy punktowy występ Kyrie Irvinga w barwach Celtics i Boston zdołał podtrzymać serię zwycięstw, wygrywając na wyjeździe w Atlancie wynikiem 110-107. Rozgrywający zapisał na konto aż 35 punktów, dołożył siedem asyst i trafiał wielkie rzuty w crunchtime. Kibice w Philips Arena mogli być jednak na to przygotowani, bo Kyrie podczas dwóch poprzednich wizyt w Atlancie za każdym razem zdobywał ponad 40 oczek. Tak dobry występ Irvinga pozwolił Celtom na przedłużenie serii wygranych, choć Bostończycy długo męczyli się z najgorszą na Wschodzie drużyną i był to prawdopodobnie jeden z najgorszych ich występów wśród tych ostatnich dziewięciu meczów. Całe więc szczęście, że 25-latek był na posterunku.
Kyrie najpierw znakomicie dzielił się piłką w trzeciej kwarcie, a potem zdobył 12 punktów w czwartej kwarcie, w tym w decydujących minutach spotkania. Zapachniało trochę Isaiah Thomasem z meczu w Atlancie w ubiegłym sezonie. Irving już po pierwszej połowie miał na koncie 16 oczek, pokazują odrobinę swojej magii, ale prawdziwy show dostaliśmy dopiero w ostatniej odsłonie. Widzieliśmy to już jednak m.in. w Oklahomie – Kyrie Irving jest clutch i choć Celtics oddali Króla Czwartych Kwart do Cleveland to nie mają czego się bać.
Fani mogli jednak drżeć o zwycięstwo, kiedy Schroder i Dedmon masakrowali Bostończyków po akcjach pick-and-roll w pierwszej połowie, a doskonała jak dotąd defensywa Celtów nie była w Atlancie już tak dobra. Fakt faktem, że Zieloni grali drugi mecz w back-to-back, ale przecież w Orlando żaden gracz nie spędził na parkiecie nawet 30 minut. Dodatkowo, rywale wygrali jak do tej pory ledwie dwa spotkania i też grali w drugim kolejnym dniu – Hawks trafili jednak 13/26 zza łuku i przerwali w końcu inną serię Celtów, zdobywając łącznie 107 punktów.
Do przerwy mieliśmy remis, a kilkadziesiąt sekund po rozpoczęciu drugiej połowy Brad Stevens już brał czas, bo jego zawodnicy zapomnieli, jak grać powinni i jak grali przez ostatnich kilkanaście dni. Celtics odpowiedzieli lepszym ruchem piłki, na czym często korzystał Jayson Tatum, który zdobył 21 punktów i trafił kilka trójek z rogu (w tym tę jedną bardzo clutch w ostatniej minucie starcia), co powoli staje się jego miejscem na parkiecie, bo rookie trafia z rogów ze skutecznością ponad 80 procent. Coraz mniej osób wątpi dziś w ten wybór Ainge’a.
Wielkie brawa powinien zebrać też Al Horford, który poflirtował z triple-double (15/10/9), co byłoby dopiero jego drugim w karierze. Horford zagrał dobry all-around game, począwszy od pierwszej kwarty aż do ostatnich minut, bo warto podkreślić znaczenie jego zasłon oraz spacingu dla wyczynów Tatuma czy Kyrie’ego. Miał też kolejny efektowny wsad i widać było, że to starcie ze swoim byłym klubem jest dla niego bardzo ważne. Tym większa radość, że udało się Celtom wyjechać z Atlanty ze zwycięstwem i wrócić do Bostonu z kompletem wygranych na wyjeździe.
Celtowie wygrali dziewięć spotkań z rzędu, cały czas mają najlepszą defensywę w lidze (a od siedmiu spotkań wygrywają walkę na tablicach – najdłuższa taka seria od sezonu 2008/09) i mają za sobą pierwszy poważny road trip, podczas którego pokonali wszystkich trzech rywali. Teraz wracają do Bostonu na trzy kolejne spotkania, z czego pierwsze już w środę przeciwko Los Angeles Lakers. Nie zagrał w Atlancie skrzydłowy Marcus Morris, bez którego Stevens sięgnął po Abdela Nadera, kiedy Jaylen Brown złapał trzy szybkie faule w pierwszej kwarcie.