18 punktów straty do przerwy, mecz na wyjeździe, a na przeciwko napakowana gwiazdami drużyna Thunder, grająca w tym sezonie bardzo dobrze po obu stronach parkietu. Mogłoby się wydawać, że Boston Celtics po fatalnej pierwszej połowie zakończą swoją serię zwycięstw na sześciu kolejnych i obleją pierwszy prawdziwy test z mocnym rywalem. Tyle tylko, że Celtowie nie zwykli poddawać się już po 24 minutach gry. Bostończycy odpowiedzieli więc najlepiej, jak tylko potrafili i wygrali drugą połowę wynikiem 64-39, a fenomenalna dwójkowa gra Kyrie Irvinga oraz Ala Horforda w czwartej kwarcie pozwoliły na odrobienie strat i wywiezienie niezwykle cennej wygranej z bardzo trudnego terenu. Streak podtrzymany, mamy pierwszy statement-win Celtów!
Pierwsza połowa była zdecydowanie jednym z najsłabszych okresów gry Celtics w tym sezonie. Wiedzieli o tym zawodnicy, którzy w przerwie zdawali sobie sprawę z tego, że powinni grać lepiej. Kyrie Irving zdradził po meczu dziennikarzom, że był tak zły na siebie, że myślał nawet nad ulżeniem sobie i rzuceniem przenośnej lodówki. Nie ma się co dziwić – trafił jeden z dziewięciu rzutów, a na koniec kwarty został przykro zablokowany równo z syreną. I tylko rookie Jayson Tatum trafiał, zapisując na konto 13 z 37 oczek, jakie Celtowie zdobyli przez dwie odsłony.
Strasznie wyglądała ofensywa Celtów w tej pierwszej połowie, natomiast gracze zdali sobie sprawę z tego, że atak nie działa, tak jak powinien. Na drugą połowę wyszli więc z innym nastawieniem, lepszym ruchem piłki i debiutującym Marcusem Morrisem w pierwszej piątce. Krok po kroku odrabiali straty, łapiąc rytm w ataku i nadal robiąc bardzo dobre rzeczy w obronie. Thunder trafili tylko nieco ponad 27 procent rzutów w trzeciej kwarcie, ledwie jeden na trzy oddawane rzuty w drugiej połowie. Westbrook miał 19 punktów z 20 rzutów, Anthony był 3/17 z gry.
Na pochwałę zasługuje spore grono bostońskich graczy, także tych młodych jak Semi Ojeyele na przykład, który nadal zdobywa zaufanie Brada Stevensa i pomimo młodego wieku nadal robi na parkiecie wiele dobrego. Kyrie mówił po meczu, że Celtics jako zespół mogą kontrolować tylko dwie rzeczy: podejście oraz wysiłek wkładany w grę. W piątek zobaczyliśmy klasyczny mecz dwóch połówek, kiedy Boston w drugich 24 minutach po prostu walczył i walczył, aż w końcu się udało. Celtics odrobili 18 punktów straty i zakończyli comeback sukcesem.
Irving po ledwie trzech punktach w pierwszej połowie miał aż 22 w drugiej. Trafił dziewięć z 12 rzutów, miał też sześć asyst i był +27. To jego znakomita gra w crunchtime pozwoliła Celtom na obronę prowadzenia. Ba, Kyrie miał nawet rzadkie 5-punktowe zagranie, kiedy trafił trójkę z faulem, a po niecelnym rzucie wolnym zebrał piłkę i dołożył kolejne dwa oczka. Potem znakomicie współpracował z Alem Horfordem, choć to przecież dopiero ich dziewiąty wspólny mecz – ta dwójka wygląda jednak jak duet skrojony idealnie na miarę, o czym przekonali się Thunder.
Al Horford miał wielką noc. W pierwszej połowie podobnie jak Kyrie miał tylko trzy punkty, ale w drugiej dołożył 17 oczek (7/8 FG), trafiając trzy na trzy zza łuku. I podobnie jak Kyrie też był +27! Ich współpraca dała Celtom aż 26 punktów w ostatnich siedmiu minutach – dla porównania, cały zespół gospodarzy zdobył w tym czasie 17 oczek. Mowa tutaj o drużynie, która ma jeden z najbardziej efektywnych ataków w trwającym sezonie. Celtowie stanęli więc przed bardzo poważnym testem i po znakomitej drugiej połowie potwierdzili, że ich obrona jest naprawdę.
Tym razem nie było wielkiego meczu Marcusa Smarta, ale za to Marcus Morris zaliczył całkiem udany debiut. Danny Ainge pisał po meczu na twitterze, że nie byłoby tej wygranej bez Morrisa. Początkowo dużo rdzy, ale skrzydłowy ostatecznie rzeczywiście spisał się solidnie, zdobywając dziewięć oczek i będąc kolejnym już w drużynie wszechstronnym defensorem. I kolejny worek pochwał dla Ojeyele, który ponoć pracuje tak ciężko, że drużyna musi mu mówić, aby trochę odpoczął. Celtics z bilansem 7-2 są na czele NBA po raz pierwszy od 2009 roku!