Piąta wygrana z rzędu

Sześć lat. Tyle musieli czekać Boston Celtics na zwycięstwo w pojedynku z zespołem San Antonio Spurs. W poniedziałek po znakomitej grze Kyrie Irvinga w pierwszej połowie oraz energetycznym wejściu Terry’ego Roziera w czwartej kwarcie, Celtowie wygrali swój piąty kolejny mecz, pokonując rywala wynikiem 108-94. Było to pierwsze zwycięstwo Brada Stevensa nad Greggiem Popovichem w dziewiątym ich starciu. Po meczu w szatni dało się słyszeć mnóstwo żartów, a bostońskim zawodnikom dopisywały humory – nic zresztą dziwnego, bo Celtics po tym koszmarnym starcie sezonu znaleźli sposób na to, aby poradzić sobie bez kontuzjowanego Gordona Haywarda. Z bilansem 5-2 są obecnie na pierwszym miejscu na Wschodzie.

16 punktów, pięć asyst i dwa przechwyty do przerwy miał Kyrie Irving, który przez te kilkanaście minut pierwszej połowy grał swój najlepszy jak do tej pory basket w Bostonie. To był naprawdę popis umiejętności gry w ofensywie, ale nie tylko, bo rzeczą powoli staje się gra Irvinga w obronie. Powoli, bo to dopiero drugi mecz, w którym Kyrie naprawdę naprawdę się starał, jednak właśnie te starania to wszystko, czego mu potrzeba, żeby nie być w defensywie kotwicą. 25-latek jest liderem NBA pod względem przechwytów – ma ich na koncie już 17.

Ale jest też w czołówce ligi, jeśli chodzi o tzw. hustle plays, czyli deflections oraz odzyskane piłki. Celtics tymczasem po siedmiu meczach – tak, to mała próbka, czego najlepszym przykładem są Clippers – są najlepiej broniącym zespołem w lidze. Przed spotkaniem ze Spurs byli na miejscu numer dwa, ale Clippers dali sobie wpakować aż 141 punktów w starciu z Warriors i od razu spadli o kilka pozycji, na czym skorzystali Celtics. To mała próbka, ale Celtowie bez Bradleya i Crowdera robią swoje z Irvingiem i pierwszoroczniakiem w pierwszej piątce.

Kyrie miał więc już dziewięć punktów w pierwszej kwarcie i tyle samo dołożył Jaylen Brown, który dobrze wszedł w mecz i zapomniał o swoich problemach w ataku w dwóch poprzednich meczach. Jeden z niewielu słabszych momentów Celtów w poniedziałek nadszedł na starcie drugiej kwarty, kiedy nierzucający zza łuku Spurs zaczęli trafiać trójkę za trójkę, a bostońscy rezerwowi trafili ledwie jeden z 11 rzutów, z czego największe problemy miał Terry Rozier. Ten na całe szczęście odkupił swoje winy w czwartej kwarcie, kiedy zdobył 10 ze swoich 12 oczek.

Rozier trafił wtedy dwie trójki i miał jedno świetne wejście do kosza w kontrze, dzięki czemu w zasadzie samodzielnie wyprowadził Celtów na największą w tym spotkaniu przewagę. Irving swoje ostatnie punkty w spotkaniu zdobył w trzeciej minucie drugiej połowy, ale zastrzyk energii Roziera spokojnie Celtom wystarczył – swoje dołożyli też m.in. Marcus Smart, Jayson Tatum (7 punktów, 11 zbiórek, 3 bloki) oraz Al Horford, który zapisał na konto kolejne double-double (14/13/5) i w piątym kolejnym meczu zebrał z tablic co najmniej dziewięć piłek.

Celtics bardzo dobrze wyglądają zresztą pod tym względem od jakiegoś czasu – w poniedziałek mieli aż 14 zbiórek więcej niż Spurs (54-40) i aż siedmiu graczy miało co najmniej cztery zebrane piłki. Duża w tym zasługa Horforda, który z dnia na dzień wskakuje coraz mocniej do konwersacji o DPOY – świetny w tym sezonie LaMarcus Aldridge zatrzymany na ledwie 11 punktach z 13 rzutów. Celtowie bardzo dobrze targetowali zresztą LMA w swoich poczynaniach ofensywnych, a Big Al prócz roboty w obronie świetnie wyciągał też gracza Spurs spod kosza.

Bostończycy świętują pierwsze od 2011 roku zwycięstwo nad Spurs – to także pierwsza w karierze wygrana Brada z Popem. Z bilansem 5-2 podopieczni Stevensa zajmują obecnie pierwsze miejsce na Wschodzie, choć taki sam bilans mają… Orlando Magic oraz Detroit Pistons. Co ciekawe, to Celtics są pierwszą w tym sezonie drużyną, która wygrała pięć spotkań z rzędu. A wszystko to bez Gordona Haywarda. Troszeczkę strach myśleć, co by było gdyby… Po boxscore lecicie tutaj, a po więcej materiałów wideo koniecznie zajrzyjcie tutaj. Kolejny mecz w środę.