Doskonała gra duetu Horford-Irving pozwoliła Boston Celtics na szybki rewanż na Milwaukee Bucks i zepsucie wyjątkowego dla Kozłów meczu rozgrywanego w dawnej hali zespołu z Wisconsin. Celtowie wygrali 96-89 i odnieśli tym samym trzecie zwycięstwo z rzędu, nie dając się tym razem pokonać Giannisowi. Grek nie dominował tak jak kilka dni temu w Bostonie, zdobywając “tylko” 28 punktów, 10 zbiórek i siedem asyst. I choć te liczby nadal imponują to jednak Bostończycy zrobili kawał kapitalnej roboty w obronie na skrzydłowym Bucks, a znów doskonale pod tym względem spisał się Big Al, który w trzecim kolejnym starciu (po Simmonsie i Porzingisie) pokazuje swoje ponadprzeciętne umiejętności defensywne.
Gdyby nie siedem strat w pierwszej kwarcie to Celtowie prawdopodobnie już po 12 minutach mieliby na koncie spore prowadzenie, robiąc run 13-0 i trafiając wszystkie 10 rzutów wolnych w pierwszej odsłonie. W drugiej obudził się jednak nieco Giannis, co spowodowało, że do przerwy to gospodarze prowadzili jednym punktem. 16 oczek po dwóch kwartach miał na koncie Kyrie Irving, który przed meczem obawiał się nieco gry na specjalnie przygotowanym na tę okazję parkiecie, nawet jeśli powiedziano mu, że ten parkiet niczym od zwykłego się nie różni.
Irving w końcu nie miał problemów z trafianiem, tak jak w pierwszych meczach dla Celtics. Grał na luzie, był sobą i w końcu zobaczyliśmy sporo Uncle Drew w jego grze. Już w drugiej kwarcie miał kilka znakomitych akcji, po których można było powiedzieć głośne “Wow!”, a swoje zrobił także w drugiej połowie. To bowiem jego bardzo dobra współpraca z Horfordem spowodowała, że Celtowie w trzeciej odsłonie tego meczu wrócili do gry, odrobili straty i ostatecznie wywieźli z trudnego przecież terenu – Giannis gra jak MVP – bardzo cenne zwycięstwo.
Ale nawet większym bohaterem tego meczu dla Bostonu był Al Horford, czyli zdobywca aż 27 punktów. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio podkoszowy Celtów zdobył aż tyle oczek. Siedziało mu wszystko – półdystans, tyłem do kosza i trójka (4/5 za trzy). Tylko w trzeciej odsłonie zdobył 13 ze swoich 27 punktów i to był prawdziwy popis, kiedy kwartę zakończył niesamowitym rzutem przy 0.05 sekund na zegarze. Dodaj do tego kolejny bardzo dobry defensywnie mecz i Horford na starcie tego sezonu wygląda jak gracz warty umowy maksymalnej.
Sporo problemów miał w tym meczu Jaylen Brown, który zaczął bodajże od 0/8 z gry i przełamał się dopiero w trzeciej kwarcie. Jayson Tatum z kolei zagrał na 12 punktów i pięknie się patrzy jak trafia rzuty wolne (w tym meczu 5/5). Znakomite wsparcie dał Aron Baynes (12 punktów), który tym razem rozpoczął mecz na ławce, ale zagrał dłużej niż startujący Daniel Theis. Baynes nie bał się Giannisa, trafiał z mid-range i był tym twardym graczem, którego Celtowie potrzebowali np. na Grega Monroe, a którego nie mieli w starciach z Bucks z poprzednich lat.
Marcus Smart zagrał po paru meczach przerwy, też sporo pudłował (2/10 z gry), ale koniec końców znów miał kilka tych akcji, których w boxscore nie widać. Stawiał znakomite zasłony dla Horforda, trafił też ostatecznie dwie trójki i miał cztery asysty. Przy takiej skuteczności, był plus-7, czyli miał trzeci najlepszy wynik w drużynie. Uwaga, Celtowie wygrali walkę na tablicach! Teraz przed nimi podróż na Florydę, gdzie w sobotę czterech bostońskich graczy spotka starego znajomego w osobie Kelly’ego Olynyka. Dla reszty będzie to pojedynek z Miami Heat.