Kilka minut. Tyle trwała ekscytacja nowym sezonem dla Boston Celtics. To, co stało się później, bardzo trudno opisać. Jeszcze ciężej było na to patrzeć. Miesiące ciężkiej pracy, czekania i podniecenia grą dla nowego zespołu. Niestety, teraz nie ma to żadnego znaczenia. Gordon Hayward już w pierwszej kwarcie starcia z Cleveland Cavaliers w koszmarny sposób złamał nogę w kostce i trudno jest napisać cokolwiek więcej. Na ten moment nie wiadomo jeszcze, jak bardzo poważny jest to uraz, natomiast pierwsze informacje były zaskakująco optymistyczne. Tak czy siak, nie chcecie na to patrzeć. To coś jak kontuzja Paula George’a z 2014 roku albo może nawet gorzej. Miejmy nadzieję, że Hayward pójdzie śladem George’a, jeśli chodzi o powrót.
Trudno jest pisać o meczu, kiedy to wynik tak w zasadzie się tutaj liczy. Ta noc, być może cały ten sezon zostały diametralnie zmienione, kiedy Hayward upadł na boisku, a wszyscy zaczęli odwracać wzrok od tego, co się stało. Do tego momentu Bostończycy wyglądali naprawdę solidnie, potem ich gra totalnie się załamała i trudno się dziwić. Zawodnicy sami byli załamani, bo bardzo ciężko jest widzieć, kiedy twój kolega z zespołu przeżywa coś takiego. Tym bardziej, kiedy razem mieliście tworzyć zupełnie nowy, ekscytujący rozdział pewnej historii.
O kontuzji Haywarda więcej będziemy wiedzieć za jakiś czas. Nad tym tematem warto będzie pochylić się w osobnym poście. Celtics długo nie mogli się po tej kontuzji pozbierać, najchętniej w ogóle by tego meczu już nie grali. Do przerwy przegrywali 38-54, mając ogromne problemy z trafieniem zza łuku. Marcus Smart rozpoczął mecz od 0/8 i można było przez chwilę pomyśleć, że preseason jak zwykle nic nie znaczy, a Celtowie może lepiej zrobili nie przedłużając kontraktu ze Smartem. Na całe szczęście, 23-latek pokazał się z zupełnie innej strony w drugiej połowie.
Cała drużyna zagrała o niebo lepiej, a Celtics odrobili aż 18 punktów straty i wyszli nawet na prowadzenie w czwartej kwarcie. Znów było trochę złej krwi – twardo grał Aron Baynes, co nie podobało się m.in. Crowderowi. Al Horford oraz Kyrie Irving dostali faule techniczne, ale to było tylko potwierdzenie tego, że Bostończycy się w drugiej połowie obudzili. Bardzo odważnie i agresywnie grał Jaylen Brown, swoje rzuty w końcu zaczął trafiać Smart, a po niepewnej grze w pierwszej odsłonie coraz większy komfort na boisku zaczął znajdować Jayson Tatum.
Tatum został zresztą pierwszym od czasów Larry’ego Birda (i trzecim w historii obok Dave’a Cowensa) zawodnikiem Celtics z double-double w debiucie. W obliczu kontuzji Haywarda i najpewniej kilku miesięcy przerwy (przy czym nawet pomimo optymistycznych raportów może warto założyć, że nie zobaczymy już w tym sezonie na parkiecie – ewentualne lepsze wiadomości przyjmiemy wtedy z wielką radością), cieszy widok młodych gniewnych, przed którymi teraz bardzo trudne zadanie. Celtics tracą bowiem swojego najlepszego two-way gracza.
Cieszy też aż 10 asyst od Irvinga, który w czwartej kwarcie dołożył też kilka trójek na 22 punkty w meczu. Irving świetnie pchał piłkę do przodu, ale brakowało trochę lepszej współpracy między nim a Horfordem. Al miał kilka fajnych, dobrych akcji, ale jak zazwyczaj w starciu z Cavs przez większe okresy gry po prostu znikał. Absencja ex-skrzydłowego Jazz oznacza także jeszcze większą rolę w ataku dla samego Irvinga, ale jakby nie patrzeć, to jest właśnie to, co chciał, wyrywając się z Cleveland – teraz ma szansę wejść do konwersacji o MVP.
Najwięcej optymizmu zapewnił nam jednak chyba Brown, czyli jedna z niewielu pozytywnych rzeczy, jakie zapamiętamy z meczu, o którym jak najszybciej każdy z nas chciałby zapomnieć. 25 punktów to career-high dla 20-latka, robiącego mnóstwo dobrych rzeczy nie tylko w ataku, ale też w obronie. Brakuje jeszcze tego lepszego rzutu (2/9 za trzy), brakuje większego doświadczenia i pewnego obycia, ale Jaylen zagrał we wtorek z agresją i odwagą, jakiej nie powstydziłby się niejeden weteran. Miał zastąpić Crowdera, teraz przed nim o wiele trudniejsze wyzwanie.
Tak koszmarny uraz Haywarda poważnie komplikuje cały sezon Celtów i każe się zastanawiać „co teraz, co dalej?”. Na ten moment nie wiemy, czy jest w ogóle szansa, aby 28-latek wrócił do gry w tym sezonie. Bez niego bostoński zespół nie ma chyba co liczyć na rzucenie wyzwania dla Cavaliers w fazie play-off. W sezonie regularnym podopieczni Brada Stevensa nadal powinni bez problemów być w czołówce na Wschodzie, ale bez Haywarda czuć będą na plecach oddech takich drużyn jak Raptors, Wizards czy Bucks. Nie tak to miało wyglądać.