W co gra Danny Ainge?

Nie milkną echa transferu, który w poniedziałek oficjalnie doszedł do skutku. Boston Celtics oddali tak długo wyczekiwany pierwszy pick w drafcie do Filadelfii, pozyskując w zamian wybór numer trzy i pick od Los Angeles Lakers w 2018 roku. Oceny tej wymiany są bardzo różne i często skrajne, bo choć wiele osób mówi, że to dobry transfer dla obu stron to jednak spora część kibiców Celtics nie potrafi zrozumieć Danny’ego Ainge’a. Generalny menedżer bostońskiej drużyny oddał bowiem pierwszy pick w drafcie i przesunął się o dwa miejsca niżej, ale na ten moment wciąż nie wiadomo do końca dlaczego. Ainge sporo zaryzykował i według wielu wprost postawił całe swoje „legacy” na szli, podejmując taką, a nie inną decyzję.

Jeśli jest coś, za co można kochać lub nienawidzić Danny’ego Ainge’a to z pewnością jest to jego odwaga i bezpardonowość w podejmowaniu decyzji. Danny zrobił bowiem rzecz niepopularną i oddał pierwszy wybór w drafcie, choć przecież jakby tak przeanalizować jego wypowiedzi to okaże się, że od samego początku była na to spora szansa. Ale nawet po takiej analizie nikt nie jest w stanie powiedzieć, co myśli Ainge i pod jakim kątem na to wszystko patrzy. Jedyne, co wiemy to że w ostatnich latach podejmował decyzje dobre lub bardzo dobre.

Nawet jeśli te z początku wydawały się być chybione. Wszak przed rokiem to Kris Dunn miał zostać wybrany z trójką, a kibice z oburzeniem przyjęli wybór Jaylena Browna. Przed rokiem mało kto wiedział, kim jest Ante Zizić, dlatego kibice wprost gwizdali, gdy Adam Silver odczytał nazwisko Chorwata. Wreszcie, przed trade deadline w Bostonie nie zrobili żadnego ruchu, podczas gdy Raptors czy Wizards wręcz przeciwnie, za co Ainge’owi też się dostało. Koniec końców, wszystkie te decyzje wydają się dziś dobrymi, choć z początku niepopularnymi.

Może więc warto zaufać Danny’emu także teraz? W ocenie wiele osób transfer z 76ers jest dla Celtów dobry, choć wszyscy zdają sobie sprawę, że ten trade będzie można ocenić dopiero za jakiś czas. Wiele zależy m.in. od tego, jakim zawodnikiem w NBA będzie Markelle Fultz. Ainge udowodnił natomiast w przeszłości, że nawet jeśli podejmuje niepopularne decyzje to jednak te się koniec końców bronią. Czy tak samo będzie w tym przypadku? Każda passa się kiedyś kończy, dlatego jest oczywiście szansa, że Ainge w końcu jakiś transfer przegrał.

To przede wszystkim dlatego, że 1) oddał Fultza, 2) nie wyciągnął więcej. Tego pierwszego argumentu używają przede wszystkim zwolennicy talentu młodego zawodnika, dla których Fultz jest po prostu najlepszym graczem w tym drafcie i kimś z potencjałem na franchise-playera. Kimś, na kim Celtowie mogliby się budować przez najbliższe lata i kimś, kto według ekspertów powinien bez względu na wszystko pójść z „jedynką” w tegorocznym drafcie, ponieważ między nim a resztą stawki jest różnica. Jak się okazuje, według Celtów tej różnicy nie ma.

Tak przynajmniej można wywnioskować z samego transferu oraz z wypowiedzi Ainge’a oraz informacji ze źródeł, które wskazywały, że Celtics widzą w tym drafcie czterech bardzo mocnych zawodników: obok Fultza mają to być Lonzo Ball, Josh Jackson oraz Jayson Tatum. Ainge od samego początku nie chciał mówić tylko o Fultzu, lecz o całej czwórce. A po tygodniach analizy musieli w Bostonie dojść do wniosku, że między tymi czterema rzeczywiście nie ma dużej różnicy, dlatego zadowolą się np. Joshem Jacksonem albo Jaysonem Tatumem.

W takim wypadku ten transfer ma sens – nawet wtedy, jeśli Celtics wciąż nie widzieli u siebie Jacksona. Jeśli od początku nie chodziło tylko o Fultza to wymiana ma sens, o czym mówił m.in. Kevin O’Connor z The Ringer, któremu w sprawach draftu można zaufać, a który stwierdził, że chociażby Jayson Tatum jest zawodnikiem wartym zejścia w dół. Wymiana ma także sens, jeśli Celtowie nie chcieli po prostu wybierać kolejnego guarda albo zobaczyli u Fultza coś, co powiedziało stanowcze „nie” i spowodowało, że dla nich spadł z najwyższego piedestału.

Jeżeli więc Celtowie celują w Tatuma lub Jacksona (bo raczej nie w Balla) i zadowolą się którymkolwiek z nich to wymiana z 76ers naprawdę ma sens – bo lepiej było oddać jedynkę, dostać jeszcze za to całkiem dobrze zapowiadający się pick i z trójką mieć w zasadzie gwarancję, że Jackson lub Tatum będą dostępni. Lepiej niż z jedynką wybrać Jacksona lub Tatuma, zakładając oczywiście cały czas, że to o nich w tym wszystkim chodzi, ale skoro dla Celtics w tym drafcie jest czterech graczy i dopiero potem reszta to można takie rozumowanie przyjąć.

Ale nawet jeśli w takim przypadku ten transfer ma sens to Ainge mógł przegrać także z innego powodu: bo w wymianie przyjął tylko jeden dodatkowy pick, na dodatek chroniony (musi być w przedziale 2-5 w drafcie 2018, by został przekazany). A przecież pojawiały się raporty, że tych picków miało być więcej. Poza tym, dlaczego za potencjalnego franchise playera Ainge nie chciał po prostu więcej? Tym bardziej od Sixers, którzy w zasadzie pod nosem Celtów budują sobie contendera i jeśli wszystko dobrze pójdzie to za parę lat będą mocną konkurencją.

W tym momencie nadal nie do końca wiadomo, co Celtics z tymi pozyskanymi pickami planują zrobić. Z jednej strony, Ainge dodał kolejny fajny asset do kolekcji, ale ile można te assety kolekcjonować? Z drugiej strony, w najlepszym scenariuszu Celtowie wybiorą w czwartek po prostu kogoś, kogo chcieli od początku, a do tego dostaną jeszcze pick w drafcie. Potencjalnie, w Bostonie może być więc jeszcze lepsza sytuacja niż były na to perspektywy przed transferem z 76ers. Dlaczego? Istnieje bowiem możliwośc, że Celtics skończą z:

  • graczem, którego chcieli, a którego dostaną z #3 tego draftu,
  • Jaylenem Brownem jako #3 ubiegłorocznego draftu,
  • dwoma pickami w top5 przyszłorocznego naboru.

To oczywiście ten najlepszy scenariusz, który na dodatek uwzględnia jeszcze możliwość podpisania tego lata zawodnika na maksymalną umowę i dodanie go do składu, który w ubiegłym sezonie wygrał 53 spotkania i dotarł do finałów konferencji. Co więcej, dzięki tej wymianie Celtowie nie muszą już w tym celu transferować np. Avery’ego Bradleya, bo #3 pick zarabia mniej od #1, dzięki czemu droga do uzyskania potrzebnego cap space stała się nieco łatwiejsza. Jakby tego było mało, nadal możliwy jest scenariusz, w którym C’s transferują po gwiazdę.

Dlatego też pojawiły się raporty, aby do picku od Lakers się nie przywiązywać, bo jest to po prostu jeden z kolejnych assetów, które Celtowie mogą potencjalnie wykorzystać. Jimmy Butler wyskakuje na słowo „Boston” zawsze, Paul George właśnie znacząco obniżył swoją cenę, ale też z jego pozyskaniem wiążę się sporo ryzyko, że po 12 miesiącach po prostu odejdzie, a Anthony Davis jest sennym marzeniem każdego GM-a w lidze, co nie znaczy że Pelicans rozważają w ogóle jego transfer. Tak czy siak, Danny Ainge zdaje się mieć coś jeszcze w zanadrzu.

Tu jednak wraca kwestia Golden State Warriors, którzy przecież zdają się być ustawieni na lata i nawet dodanie Haywarda/Griffina i Butlera/George’a może nie wystarczyć. Celtics tymczasem płacić będą ogromne pieniądze, a szansy na mistrzostwo tak czy siak nie będzie, dlatego pytanie, co tak naprawdę planuje Ainge, bo sam transfer tego pierwszego picku wydaje się być takim preludium do kolejnych ruchów.  Tym bardziej, że zatrzymanie tego picku zdawało się być po prostu najrozsądniejszą opcją, tak jak i wybranie Fultza.

Postawienie na 19-letniego guarda było bowiem najłatwiejszym rozwiązaniem, najbardziej oczywistym. Wciąż można by zrobić miejsce pod kontrakt maksymalny, wciąż byłby pick od Nets i jeszcze kilka innych, a do tego w zespole byłby rzeczywiście topowy pick, co do którego mało kto ma wątpliwości, że będzie w tej lidze gwiazdą. W drafcie nie ma nic pewnego, jest więc szansa, że trzeci pick będzie dużo lepszy od pierwszego, ale z drugiej strony Fultz jednogłośnie został wybrany przez działaczy NBA jako gracz z największym potencjałem na supergwiazdę.

Celtowie mogli więc tylko poinformować ligę, że go wybiorą i byłoby po sprawie. Tego jednak nie zrobili, więc rzeczywiście muszą myśleć, że tegoroczny draft nie tylko Fultzem stoi i z trójką też będą w stanie wybrać potencjalną supergwiazdę, a do tego zebrać jeszcze dodatkowy pick od Sixers. Tyle, że teraz to Sixers będą sprawdzać, czy Fultz taką supergwiazdą się stanie, czy nie. Celtics podjęli więc spore ryzyko, czyli zrobili coś, czego nie widzieliśmy od transferu z Brooklyn Nets w 2013 roku. Wtedy się to opłaciło, a jak będzie teraz?

O tym przekonamy się dopiero za jakiś czas, bo nadal nie wiemy, w co tak do końca gra Danny Ainge. W momencie, gdy wydawało się, że w końcu zrobi coś oczywistego, on znów kombinuje. Tak czy siak, Celtics nadal są w znakomitej sytuacji, mogąc dodać do składu trzeci pick w tegorocznym drafcie oraz potencjalnie dwa wybory w top5 w przyszłym roku. Draft już w czwartek, a Celtowie mogą jeszcze zaskoczyć, natomiast Ainge rzeczywiście powiązał swoje „legacy” z oddaniem Fultza do 76ers, ale ostatecznie to czas pokaże, czy Danny znów wygrał.