Isaiah Thomas zakończył kilka dni temu sezon, będąc zmuszony leczyć kontuzjowane biodro, które wyeliminowało go z gry po meczu numer dwa finałów konferencji przeciwko Cleveland Cavaliers. Jeszcze w trzeciej kwarcie tamtego spotkania Thomas naciskał na bostoński sztab, aby otrzymać pozwolenie na powrót do gry, jednak uraz biodra pogorszył się na tyle, że Celtics woleli nie ryzykować zdrowiem swojego gracza. Thomas nie poleciał nawet do Cleveland, a jedyną wygraną Bostończyków w serii z Cleveland musiał celebrować ze swoimi kolegami poprzez FaceTime, bo jak mówił po meczu Marcus Smart cała drużyna żałuje, że Isaiah nie mógł dalej grać z nimi, ale Thomas nadal pozostaje ich „bratem” i członkiem zespołu.
Nawet pomimo faktu, że Isaiah już swojej drużynie nie pomoże to nie trudno jest stwierdzić, że on i tak zostawił już Celtom wszystko, co miał na przestrzeni tych ostatnich kilku miesięcy. Miesięcy, które wspólnie złożyły się ne legendarny sezon Thomasa – jasna sprawa, że nie jest on (jeszcze?) bostońską legendą pokroju nawet tych „mniejszych” legend i do takiego statusu potrzeba mu przynajmniej jednego pierścienia zdobytego wspólnie z Celtics, ale nie ma żadnych wątpliwości, że Isaiah Thomas tym jednym sezonem przeszedł do historii bostońskiej organizacji.
Legendary season by @Isaiah_Thomas ????????With the personal tragedy and injuries he’s overcome, getting through game 7 was heroic#thelittleguy
— Danny Ainge (@danielrainge) 20 maja 2017
Co w tym sezonie było takiego „legendarnego”? Warto wrócić nieco do tych ostatnich miesięcy i spojrzeć na wszystko to, co działo się w życiu Thomasa na przestrzeni ostatniego roku, a co spowodowało, że rozegrał tak znakomity sezon. Sezon, który nie zasługiwał na swój koniec w takich okolicznościach jak ponad kilkadziesiąt punktów straty Celtics do Cavs na koniec drugiej kwarty, ale jeśli wiemy jedną rzecz o I.T. to że po tej kontuzji wróci silniejszy. Na dodatek, ten koniec sezonu nijak nie wpływa na wszystko to, co 28-latek dokonał wcześniej.
Mało kto pamięta, ale jeszcze na początku sezonu 2015/16 bostoński zespół wyszedł z Averym Bradleyem i Marcusem Smartem w pierwszej piątce, a Isaiah Thomas wciąż postrzegany był jako 6th man z ławki. Nie trwało to jednak długo, bo już kilkanaście tygodni później Thomas rezerwowym co prawda był, ale w Meczu Gwiazd. Tamte rozgrywki zakończył jednak odpadnięciem z gry po pierwszej rundzie fazy play-off, kiedy mocno osłabieni Celtics – ha, a mówili, że absencja Bradleya to nic wielkiego – przegrali po sześciu meczach z Atlanta Hawks.
W lipcu stała się jednak pierwsza, dla Thomasa niewiarygodna, rzecz jaką było poznanie Toma Brady’ego. To oczywiście przy okazji pitchu dla Kevina Duranta, na który Celtics polecieli prywatnym odrzutowcem, zabierając ze sobą m.in. futbolistę New England Patriots, co jednak zamierzonego skutku nie przyniosło. Do zespołu dołączył jednak już wcześniej Al Horford, a Thomas miał okazję podebrać numer telefonu od Brady’ego, dzięki czemu panowie są teraz w stałym kontakcie, a Isaiah cały czas próbuje wyciągnąć z rozgrywającego Patriots jak najwięcej.
W sierpniu doszło jednak do spotkania nawet bardziej przez Thomasa wyczekiwanego. Isaiah w końcu miał okazję zamienić parę słów z graczem, który przez lata był dla niego największą inspiracją. Allen Iverson przy okazji tego spotkania powiedział o swoim młodszym, choć bardzo podobnym w grze, koledze że jest „real killa”, a Isaiah nie mógł uwierzyć, że otrzymał od swojego idola koszulkę z autografem i już wtedy niejako zapowiedział swój skok (nie tylko statystyczny) w sezonie 2016/17, wskazując na średnie, jakie legenda Sixers osiągała w trakcie swojej kariery.
Jeszcze więcej zapowiedzi tego wspaniałego sezonu dostaliśmy zaraz przed jego startem, kiedy Thomas – jak się wtedy wydawało – wypalił, że chce być kiedyś MVP, a po drodze znów załapać się do Meczu Gwiazd i wylądować w zespołach All-NBA. Tego typu oczekiwania zdawały się wtedy być mocno przesadzone, ale mało kto wiedział, co Thomas ma w zanadrzu. Zaczęło się „niewinnie”, bo choć Isaiah tym razem zaczął sezon już jako starter i coraz bardziej jako twarz całej bostońskiej organizacji to na prawdziwe fajerwerki czekaliśmy w zasadzie do grudnia.
Wtedy miejsce miał jeden pewien pamiętny mecz w Memphis, w którym Celtics wygrali po dogrywce m.in. dzięki znakomitej obronie Avery’ego Bradleya, jak również dzięki ówcześnie największej zdobyczy punktowej Thomasa w karierze. To był pierwszy raz, kiedy przekroczył granicę 40 punktów w meczu, zdobywając 44 punkty z 16 zaledwie rzutów, z czego aż 24 w czwartej kwarcie i w dogrywce łącznie. To były narodziny znanego nam „real killa”, bo I.T. potem nie miał zamiaru się już zatrzymywać i na stałe został „King In The Fourth”.
Nowy rekord punktowy Thomasa nie wytrzymał jednak nawet miesiąca (ba, nawet dwóch tygodni), bo jeszcze w grudniu – w ostatnim meczu 2016 roku – Thomas zrobił rzecz jeszcze bardziej niesamowitą. 29 punktów w samej czwartej kwarcie i aż 52 oczka w całym meczu to był występ niezapomniany i jeden z najlepszych, jakie widziała hala TD Garden. King In The Fourth rozkręcił się na dobre, zabrakło wszak dwóch oczek, aby wyrównać rekord samego Wilta Chamberlaina, który zdobywając 100 punktów miał 31 oczek w czwartej kwarcie.
Thomas nie dostał jednak tytułu najlepszego gracza miesiąca za grudzień, dlatego w styczniu odpowiedział jeszcze lepszą grą i kolejnymi świetnymi występami, dominując w czwartych kwartach jak nikt inny w ostatnim 20-leciu. Przyjęło się więc, że to jest „jego czas”, jak zresztą sam krzyczał przy różnych okazjach. Jego znakomita gra nie uszła uwadze m.in. Kevina Garnetta, który wsadził go do konwersacji o MVP, co dla zainteresowanego było „niewiarygodne”. Kilka tygodni później zabrakło naprawdę niewiele, by Thomas został starterem w All-Star Game.
Po 20 punktach w drugim występie w Meczu Gwiazd w karierze, Thomas ustanowił nowy rekord bostońskiej organizacji pod względem kolejnych meczów, w których zdobywał właśnie co najmniej 20 punktów, bijąc wcześniejsze osiągnięcie Johna Havlicka. Streak zatrzymał się na 43 takich spotkaniach, a Isaiah po 19 punktach w Atlancie od razu zapowiedział, że znów ten rekord pobije. W marcu na horyzoncie pojawiły się problemy zdrowotne i dwa opuszczone mecze (teraz wiemy, że były to problemy z biodrem), ale Thomas nie miał zamiaru stopować.
I tak jak w grudniu opuścił cztery mecze z powodu urazu pachwiny i wrócił jeszcze lepszy, tak po urazie biodra też nie było śladu, a Celtics rozpoczęli fazę playoffs jako pierwszy seed w finałach konferencji. Niestety, dzień przed rozpoczęciem walki w fazie posezonowej, Thomas w wypadku stracił młodszą siostrę, lecz zdecydował się pozostać z drużyną i ze łzami w oczach zagrał w meczu numer jeden, ale jego heroiczne wyczyny na nic się zdały. Celtics przegrywali z Bulls po dwóch meczach 0-2, a Thomas przeżywał najgorszy okres w swoim życiu.
To też wtedy Kevin Garnett znów odezwał się do Celtics, a Thomas nawiązał kontakt z Kobe Bryantem, który zadzwonił, aby złożyć swoje kondolencje, ale został, aby pomóc bostońskiemu rozgrywającemu lepiej przygotować się do pojedynku z chicagowską drużyną. Reszta jest już historią, bo Celtowie wygrali cztery kolejne mecze z Bulls, w dużej mierze dzięki Thomasowi. Zaraz po wygranej w meczu numer sześć musiał jednak wracać do Tacomy na pogrzeb siostry, by potem powrócić do Bostonu na kilka godzin przed startem z serii z Wizards.
I już w spotkaniu numer jeden dostarczył nam kolejny niezapomniany występ, kiedy z wybitym zębem i uszkodzoną żuchwą zdołał zagrać na 33 punkty, a Celtics odrobili kilkanaście punktów straty, by objąć w serii prowadzenie 1-0. Wszystko działo się tak intensywnie, że Thomas nie miał nawet chwili odpocząć, tym bardziej gdy kilka godzin spędził na zabiegu dentystycznym. Chwilę wytchnienia znalazł dopiero przed meczem numer dwa, kiedy wraz z jednym ze swoich synów zastanawiali się, w jaki sposób powstrzymać Johna Walla.
To właśnie rodzina, ale także wsparcie bostońskiej organizacji oraz całej NBA było tym, co pozwoliło Thomasowi poradzić sobie w tak trudnym czasie. Jednak tak naprawdę Isaiah wytchnienie znalazł w koszykówce, która pozwalała mu zapomnieć o wszystkim innym. Przy czym nikt się nie spodziewał, że w meczu numer dwa zobaczymy taki występ – Thomas zdobył aż 53 punkty, w tym 29 łącznie w czwartej kwarcie i dogrywce, a po meczu mówił, że przynajmniej tyle może zrobić ku pamięci swojej siostry, która tamtego dnia miałaby 23. urodziny.
Tamten występ już przeszedł do historii Celtics jako jeden z najlepszych w bogatej przecież bostońskiej tradycji. To było coś niesamowitego i coś, czego kibice nie zapomną do końca życia. Ot, legendarny występ. Choć to przecież mecze numer siedem tworzą legendy, jak mówił I.T. po spotkaniu numer sześć przeciwko Wizards. Motywację czerpał z oglądania pojedynków Pierce’a z LeBronem w 2008 roku, a potem zagrał na 29 punktów i 12 asyst, prowadząc Celtów do finałów konferencji pomimo urazu biodra, który kilka dni wcześniej ponownie dał znać o sobie.
To samo biodro zakończyło kilka dni później jego sezon. Sezon, w którym poprowadził swój zespół do pierwszego miejsca w konferencji i z którym awansował do finałów konferencji. W którym był trzecim najlepszym strzelcem w NBA, a pod względem ofensywnym zagrał jeden z najlepszych sezonów w całej historii ligi. Sezon, w którym rzeczywiście był w konwersacji o MVP, drugi raz rzędu zagrał w All-Star Game, a na koniec sezonu rzeczywiście został wyróżniony nominacją do drugiej najlepszej piątki All-NBA, tak jak zapowiedział to przed sezonem.
Thomas zrobił to wszystko mimo ogromu przeciwności i jeszcze większej liczbie wątpiących. Choć to przecież właśnie oni dają mu największą siłę i napędzają go jeszcze bardziej. Trudno jest nie docenić tego, co Isaiah zrobił dla Bostonu w tym sezonie. I trudno nie jest być pod wielkim wrażeniem jego gry, jego postępów i jego niezwykłej determinacji. Przed nim sezon, w którym grać będzie o nowy kontrakt i znając Isaiaha Thomasa można być pewnym, że on znów spróbuje wskoczyć na kolejny poziom. Nawet po sezonie, który określimy mianem „legendarnego”.