Boston Celtics mieli nawet pięć punktów przewagi na 1:20 przed końcem, ale to co Isaiah Thomas dał, Isaiah Thomas zabrał i w szalonym finiszu to John Wall trafił największy rzut, ratując sezon Washington Wizards i sprawiając że Celtowie, którzy na mecz przyjechali ubrani na czarno, mieli po spotkaniu bardzo głupie miny. Wywalczona w sezonie regularnym przewaga parkietu ma szansę jednak po raz kolejny się przydać. Mecz numer siedem odbędzie się przecież w TD Garden (w nocy z poniedziałku na wtorek o 2:00 czasu polskiego) i zwycięzca tego spotkania awansuje do finałów konferencji. Nie obyło się oczywiście bez kontrowersji, jednak koniec końców to Celtics sami sobie są winni, a trzeba oddać też Wallowi, że w końcu pokazał wielkie jaja.
Tylko cztery trafienia z gry i cztery straty w pierwszej kwarcie, po której Celtics przegrywali jednak tylko pięcioma punktami. Tu naprawdę można było być optymistą, bo atak Celtów wypracowywał znakomite pozycje, jednak wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że będzie to najgorszy występ bostońskiej ławki rezerwowych w tych playoffs. Tym bardziej, że Bostończycy zakończyli pierwszą połowę runem 12-1 i po 24 minutach prowadzili 42-41, pomimo słabiutkiej skuteczności zmienników (1/11). Źle zaczął też John Wall, którego świetnie w pickach bronili A.B. i Horford.
Wall spudłował 11 ze swoich pierwszych 12 rzutów, a Wizards w pewnym momencie mieli 14 kolejnych niecelnych rzutów. Celtowie w kolejnym już meczu znakomicie wracali do obrony, nie pozwalając Wizards na konstruowanie szybkich ataków, jednak w kolejnym już mecz mieli też bardzo duże problemy na tablicach, gdzie gospodarze szukali i znajdowali sporo łatwych punktów drugiej szansy. Obudził się też w końcu Wall, który tylko w trzeciej kwarcie zdobył 13 punktów i znów szykowała nam się bitwa backcourtów z dobrze grającymi Bradleyami.
Nie obudzili się rezerwowi, ale Celtics nie pozwalali Wizards na jakiekolwiek runy i przez większość czwartej kwarty mieliśmy po prostu wymianę cios za cios, aż w końcu Isaiah Thomas zdobył pięć punktów z rzędu i na 1:20 przed końcem było 87-82 i piłka w rękach Celtics. To, co Thomas dał, szybko jednak zabrał, bo najpierw popełnił stratę przy dobrej pułapce Wizards (w konsekwencji Beal trafił swoją pierwszą trójkę w meczu), a potem chyba niepotrzebnie zagrał hero-ball i dał się zablokować Wallowi, by po chwili Beal doprowadził do remisu.
Ale potem na prowadzenie wyprowadzali Celtów jeszcze Avery Bradley oraz Al Horford, który trafił z prawej strony na 7.7 sekund przed końcem i był przy tym faulowany. Gwizdka nie było, była za to największa jak dotychczas trójka w karierze Walla. Przy dobrym konteście Bradleya, Celtics mieli zawodnika, który w sezonie trafił 29.9 procent takich trójek. Wall pokazał jednak w końcu wielkie jaja i uratował sezon Wizards. Celtowie mieli jeszcze 3.5 sekundy żeby odpowiedzieć. Oubre sfaulował Olynyka, ale zegar nie zatrzymał przez sekundę po faulu.
Nie była to jedyna kontrowersyjna decyzja sędziów tego wieczoru – wystarczy przypomnieć choćby nieodgwizdany goaltending Oubre, brak faulu na Horfordzie czy właśnie sytuacja z samego końca spotkania. Po niej zostało Celtom już tylko 1.7 sekund na oddanie rzutu i nie udało się wyprowadzić Thomasa na dobrą pozycję, a jego próba nie znalazła drogi do kosza. Seria wraca do Bostonu na mecz numer siedem, choć zdawało się, że Celtics mieli już Wizards w garści. Optymistycznie patrząc, Celtowie w końcu nie dostali w Waszyngtonie łomotu.
Czas na oceny:
- Avery Bradley (27 punktów, 10/18 FG, 3/6 3PT, 4 przechwyty): 5-
Naprawdę trudno jest się do czegoś przyczepić. Bradley drugi raz z rzędu zagrał bardzo dobre spotkanie, trafił też ten ważny rzut na 40 sekund przed końcem po świetnej zagrywce ATO. No, może zabrakło nieco więcej szczęścia, bo w takim meczu – jak zresztą doskonale widać po wyniku – liczy się każdy punkt, a Bradley przestrzelił jeden wsad i kilka łatwych dość layupów, przy których był faulowany.
- Al Horford (20 punktów, 8/12 FG, 6 zbiórek, 3 asysty): 5-
I znów, bardzo dobry mecz Horforda i prawie game-winner, który jednak nie ma teraz żadnego znaczenia, bo jest właśnie prawie game-winnerem. Big Al kontynuuje swoje znakomite granie w fazie play-off i miejmy nadzieję, że w poniedziałek zaprezentuje nam się z tak samo dobrej strony jak w Waszyngtonie, a może nawet lepszej. Celtics będą tego bardzo potrzebować w G7.
- Isaiah Thomas (27 punktów, 10/24 FG, 5/13 3PT, 7 asyst): 4
Niestety, po 53 punktach w G2 nasz mały generał w każdym z trzech kolejnych meczów miał spore problemy. W piątek zdobył 27 punktów, ale potrzebował do tego 24 rzutów i miał też pięć strat. Gdy wyprowadzał Celtów na prowadzenie 87-82 to wydawało się, że to znów będzie jego czas, ale w dwóch kolejnych akcjach popełnił niestety błędy. Jak sam mówi, to w G7 rodzą się legendy.
Tak dobra w tych playoffs bostońska ławka tym razem zawiodła na całej linii. 2/15 z gry (w tym 1/9 z czystych pozycji) i tylko pięć punktów (wszystkie zdobyte przez Olynyka). Smart, Rozier i Brown złożyli się wspólnie na 0/11. Wielka szkoda, że przydarzyło się to w takim meczu, bo naprawdę była spora szansa zamknąć tę serię w D.C. Czeka nas jednak powrót do Bostonu na jeszcze jeden, decydujący mecz i choć w G7 wszystko się może wydarzyć to cały czas Boston jest faworytem, choćby ze względu na przewagę parkietu i pomóc kibiców w TD Garden.