G5: Byki złapane po raz trzeci (3-2)

Trzecie kolejne zwycięstwo stało się faktem. Boston Celtics jako pierwsza drużyna w tej serii zdołali wygrać mecz u siebie i objęli tym samym prowadzenie 3-2 przed meczem numer sześć w Chicago. Wszystko za sprawą ostatniej kwarty, w której Bostończycy zagrali naprawdę dobrze w defensywie i perfekcyjnie wykonywali swoje rzuty wolne. Jeden z lepszych meczów w swojej karierze w występach play-off rozegrał Avery Bradley. Dał on drużynie 40 minut znakomitej gry po obu stronach boiska i kiedy koledzy z pierwszej piątki mieli problem z trafianiem to on ratował całą sytuację. Bardzo dobrze w ostatniej kwarcie spisali się też m.in. Horford czy Thomas, a Chicago Bulls wciąż nie mogą sobie poradzić z absencją Rajona Rondo.

BOXSCORE

To na początku nie był ładny mecz, który od początku drugiej połowy wyglądał jednak jak bokserska wymiana ciosów, dla której warto było wstać o tej nieszczęsnej porze. Celtowie zaczęli od 1/8 z gry (w tym 0/7 zza łuku) i gdyby nie Avery Bradley to tym razem zawodnicy z Chicago mogliby tu prowadzić nawet 20 punktami. Nie wiem, czy był to ten słaby początek, czy trochę dziwna także dla kibiców w USA pora, ale publika w TD Garden przez długie okresy spotkania była jak na pikniku. Zrywała się momentami, by po chwili znów przestać. Nieładnie.

Nieładne były też linijki statystyczne w zasadzie wszystkich Celtów po pierwszej połowie poza Bradleyem, który już wtedy miał na koncie 24 17 punktów. Celtics wygrywali nawet po dwóch kwartach 52-50 pomimo faktu, że Isaiah Thomas swój pierwszy rzut z gry trafił dopiero w ostatniej minucie drugiej kwarty. Bostońscy starterzy nienazywający się Avery Bradley trafili zresztą w te 24 minuty zaledwie cztery z 17 rzutów. Obudzą się, nie obudzą się? Zupełnie tak jak publika. Bulls płynęli sobie w tym meczu, głównie na sprycie i doświadczeniu Dwyane’a Wade’a.

Równo z syreną na koniec trzeciej kwarty wyszli nawet na dwa punkty prowadzenia, bo Jimmy Butler trafił trójkę, natomiast od stanu 91-89 to gospodarze ten mecz przejęli. Bradley w czwartej kwarcie punktów nie zdobył, ale zajął się Butlerem, który oddał tylko dwa rzuty. DWA rzuty lidera Bulls w ostatniej kwarcie. Celtics grali z kolei dobrze w obronie i skutecznie w ataku, a dzięki dyskusjom Wade’a oraz Lopeza z sędziami udało się zrobić run 13-0, którego podstawą były perfekcyjnie wykonywane rzuty wolne. 23/23 to rekord bostońskiej organizacji w fazie play-off.

Czy Bulls wygrali mecz numer pięć? Fred Hoiberg odpowiada:

Czas na oceny:

  • Avery Bradley (24 punkty, 11/18 FG, 6 zbiórek): 5

To był prawie perfekcyjny mecz Bradleya, bo do tej perfekcji zabrakło tylko statement-dunku, który Bradley minimalnie chybił. Ale poza tym? Doskonały mecz po obu stronach parkietu. Dość powiedzieć, że on przy tak zaciętej obronie na Butlerze swój pierwszy faul popełnił dopiero w drugiej połowie czwartej kwarty. Bradley był znakomity, Bradley był dla Celtów taką podpórką, dzięki której możliwe stało się wygranie tego spotkania. Piszę prawdę, kiedy ogłaszam, że nigdy nie byłem tak dumny z faktu, iż Avery Bradley jest w drużynie, której kibicuje. Wow.

  • Al Horford (21 punktów, 7/11 FG, 7 zbiórek, 9 asyst): 5

Podobnie jak w poprzednim meczu, tak i w środę Horford miał bardzo mocne zakończenie. I jeśli Bradley był podpórką to Horford jawi się tu jako taka pieczątka, stempel. W czwartej kwarcie zdobył 11 ze swoich 21 oczek, trafiał bardzo ważne rzuty i był najlepszą wersją siebie. Dwie trójki, dziewięć asyst, solidnie na tablicach i agresywnie, ale przede wszystkim bardzo mądrze, w ataku. To jest Al Horford, o jakim marzyli fani Celtics, kiedy w lipcu ubiegłego roku podkoszowy podpisywał kontrakt z bostońskim zespołem.

  • Isaiah Thomas (24 punkty, 6/17 FG, 5 zbiórek, 4 asysty): 5-

Tak, to fakt, że znów był bardzo nieskuteczny zza łuku. 1/10 w tym elemencie i bodajże 2/18 w dwóch ostatnich meczach. To nie wygląda dobrze, natomiast Thomas i tak znalazł wyjście, aby w tym meczu zrobić różnicę. Zza łuku mu nie siedziało, ale bardzo dobrze grał do kosza, a do tego naprawdę solidnie spisał się w obronie. Na tyle, że Avery Bradley na pomeczowej konferencji zaczął chwalić I.T. który ironicznie przypomniał mu, że przecież jest najgorszym defensorem w lidze. W środę przeciwko Bulls na pewno nie był. +13 z nim na parkiecie.

  • Kelly Olynyk (14 punktów, 5/9 FG, 5 zbiórek): 5-

Lepszy wynik w +/- miał tylko Kelly Olynyk, który sam po meczu powiedział, że zagrał „największe” spotkanie w swojej karierze. 14 punktów, bardzo dobre wsparcie przede wszystkim w pierwszej połowie. Agresywny Kelly to najlepszy Kelly, choć zabrakło lepszej skuteczności zza łuku, bo na cztery próby wpadła tylko jedna trójka. Ale to i tak był bardzo dobry mecz kanadyjskiego podkoszowego, dzięki czemu ławka C’s znów miała się jak postawić rezerwowym Bulls i ostatecznie tę walkę wygrała. Boston z Olynykiem w grze był +14.

Bulls płynęli, bo Wade mimo starości i odpuszczania nadal swoim sprytem potrafił robić rzeczy, natomiast Hoiberg już chyba sam nie wiedział, co robi, bo rzucił w tym meczu mnóstwo line-upów, które często grały ze sobą po raz pierwszy. Widać to było w grze, bo goście popełnili w tym meczu aż 16 strat, czyli o dziesięć więcej od Celtów. Wciąż brakuje w chicagowskim zespole Rondo, natomiast fani Bulls mogą winę zrzucić na Butlera (14 oczek z 15 rzutów), który zresztą sam przyznał po meczu, że przegrał po prostu swój pojedynek z Bradleyem.

Jae Crowder był w tym meczu fatalny, ale jakimś cudem zrobił osiem punktów (0/5 za trzy) i osiem zbiórek. Gerald Green tym razem dużej roli nie odegrał, ale w pierwszej piątce pozostał. Z ławki dobre minuty jak zwykle dał Marcus Smart (8 punktów, jak zwykle 3/9 z gry, ale też jak zwykle osiem asyst i +12 w 34 minuty gry), a Terry Rozier znów był autorem punktów najgłośniejszych. To jeszcze nie jest wygrana seria, a Celtics brakiem ciepłej wody (Red się uśmiecha!) w szatni Bulls pokazują, że to wciąż jest bardzo niewygodny rywal. G6 w piątek.